– A więc… – odezwał się mężczyzna na złotym tronie. – Witaj na Olimpie.
Powstrzymałam się, żeby nie krzyknąć „Siema!”.
– Dzień dobry? – skłoniłam się niepewnie.
– Bądź spokojna. Jesteś prawie jedną z nas. – powiedziała kobieta o szarych oczach. Bardzo podobna do Annabeth, jeśli już przy tym jesteśmy.
– Okey. Czyli… – zamyśliłam się. – Siema?
– Jak dla mnie spoko. Siema. – odpowiedział jakiś facet. Był bardzo przystojny i widziałam w nim podobieństwo do Artemidy.
– Zdajesz sobie sprawę, dlaczego tu jesteś? – spytał Zeus.
– No… Yyyy… Nie bardzo. – westchnęłam.
– A więc 14 lat temu postanowiliśmy cię utrzymać przy życiu. Niestety ucierpiał na tym twój tata.
– No tak. Coś już o tym słyszałam… Dzisiaj. Proszę, tylko bez kolejnej retrospekcji. – powiedziałam błagalnie.
– Jak się cieszę, że jej nie zabiliśmy! – uśmiechnął się Apollo. – W końcu z kimś pogadam normalnie.
– Mi też ona się podoba. – powiedział facet, który ciągle wgapiał się w ekran telefonu.
– No tak. Ja też się cieszę, że mnie nie zabiliście.
– Ale wracając do konkretów. – ciągnął Zeus. – ponieważ postanowiliśmy cię utrzymać przy życiu, i nie jesteś w pełni herosem… Chcemy ci dać kilka darów, lub czegoś cię nauczyć.
– Cool. – uśmiechnęłam się. – A co?
– Każdy co innego. – powiedział.
I tak minęło pół godzinki. Od Zeusa dostałam kopię Egidy oraz dostęp do kilku bezpiecznych piorunów. Od Posejdona bilet do jego zamku i własnego hipokampa. Od Hadesa (tak, tak, drodzy czytelnicy. Hades również uczestniczył) możliwość schodzenia do Podziemia i bawienie się z Cerberem. Od Apolla (chyba jestem jego ulubienicą) łuk, strzały, naukę jazdy rydwanem słonecznym i lirę. Od Ateny jakąś nudną książkę i jej pomoc w razie trudnego zadania. Od Afrodyty perfumy miłości i wejściówkę do jej garderoby. Od Aresa miecz, tarczę i włócznię elektryczną. Od Demeter jakieś zioła na wszystkie choroby. Od Hery jakieś jabłko granatu (i nie wiem po co). Od Hermesa super latające buty i bezpieczny telefon komórkowy z numerami do wszystkich bogów. Od Artemidy łuk i strzały. Od Hefajstosa jakiś megasuper miecz i tarczę. Strasznie dużo niepotrzebnych gratów. Odesłali mnie oszołomioną kilkoma prezentami.
Znalazłam się w Wielkim Domu. W rękach miałam wszystkie prezenty. Były one wspaniałe, ale wiedziałam, że przynajmniej polowy nie użyje. Ale teraz miałam większy problem – córka Afrodyty z takim uzbrojeniem?! No nie bardzo… Mogę udawać córkę Apolla, bo gada się z nim spoko. Poszłam do Chejrona i wszystko opowiedziałam. Oczywiście zgodził się, żebym udawała kogoś innego niż córka Afrodyty, ale wolał żebym udawała córkę Aresa. Nie rozumiałam tego, ale wyjaśnił, że z takim uzbrojeniem, będę jak typowa dziewczyna od Aresa. No i tak zmieniłam się z rudowłosej piękności, na rudowłosą, napakowaną chłopczycę. Niechętnie wyszłam z Wielkiego Domu i ruszyłam w stronę domku numer pięć. Na ręce zawieszony miałam ciężki plecak. Znajdowały się w nim – nauka jazdy rydwanem słonecznym, bezpieczna komórka, dwa miecze i tarcze, włócznia elektryczna i latające buty. Reszta została głęboko schowana w Wielkim Domu i tylko ja mogłam to wziąć.
Kiedy przekroczyłam próg domku Aresa udawałam wybuchową, silną i pewną siebie dziewczynę.
– Nowa! – wrzasnęła jakaś dziewczyna i wszyscy krzyknęli uradowani.
Podeszła do mnie jakaś napakowana dziewczyna.
– Jestem Clarisse. Grupowa domku Aresa. – powiedziała.
– Jestem Carter. – przedstawiłam się sztucznym imieniem.
– No to witaj w domku numer pięć. Mam nadzieję, że będzie ci tu dobrze. – powiedziała to tak jakby chciała, żeby było na odwrót. – EJ! JEST JAKIEŚ WOLNE ŁÓŻKO?!
– Tutaj. – zaskrzeczał jakiś dryblas.
Clarisse zaprowadziła mnie do wolnego łózka i odeszła. Po chwili usłyszałam dźwięk jakiegoś bębna i domek nagle opustoszał. Zdziwiona poszłam za „kolegami”. Domek numer pięć wszedł do pawilonu jadalnego jako ostatni i wszyscy usiedliśmy na miejscach. Wypełniłam talerz mięsem z grilla i kilkoma owocami. Poszłam za innymi do paleniska. Wiedziałam o co chodzi bo tłumaczył mi to Chejron. Kiedy nastała moja kolej przypomniałam sobie, że jest pewien problem – komu złożyć ofiarę? Wrzuciłam mięso do paleniska.
– Żeby nie było. – szepnęłam. – Idę po kolei… No nie po kolei, ale będę codziennie komu innemu. Dzisiaj… To dla ciebie Aresie, za gościnę.
Wróciłam do stolika i zaczęłam pałaszować jedzenie. Piłam oranżadę pomarańczową.
Po kilku minutach wszyscy skończyli jedzenie. Wstał Dionizos.
– A więc… Jak zawszę się przywitam. A teraz konkrety… Nasz koordynator zajęć, Chejron mówi, że jutro macie to głupie zdobywanie sztandaru. Nie żeby mnie to ciekawiło, ale trofeum jest w rękach domku numer sześć. – tutaj gromkie wiwaty dzieciaków Ateny. – I jeszcze coś. Informuję, że do obozu doszła nowa heroska, córka Aresa. Nazywa się Carter Jones.
Mój domek zaczął wiwatować, jakby ich to serio obchodziło. Może myśleli, że pomogę im w tym zdobywaniu sztandaru? W każdym razie zobaczyłam coś jeszcze. Percy i Annabeth rozglądali się jakby kogoś szukając. Zapewne szukali Angelii McLevis, czyli mnie. W końcu wróciliśmy do domków. Padłam na łóżko i w ukryciu napisałam SMS’a do Apolla. „Może jutro nauka jazdy?” Odpisał, że będzie po mnie o szóstej. Szkoda, że tak wcześnie… Schowałam telefon.
– Ej ty! – powiedziała Clarisse. – Chodź poćwiczyć, przed jutrzejszą wygraną.
Westchnęłam i chwyciłam elektryczną włócznię i miecz od Hefajstosa.
Clarisse zapatrzyła się na moją włócznie.
– Miałam kiedyś taką. Ale ktoś mi ją popsuł.
– Mam go jutro nią zdzielić?
– W moim imieniu? Okey. Facet nazywa się Percy Jackson. Cały domek go nienawidzi, więc musisz się tego nauczyć. – wyprowadziła mnie z domku.
– Nie jestem zbyt pewna czy umiem walczyć… Pierwszy raz…
– Jesteś córką Aresa! – przerwała mi. – Masz to we krwi! – zaśmiała się.
– Skoro tak mówisz.
Clarisse zaprowadziła mnie na arenę i kazała poćwiczyć kilka dość prostych pchnięć. Były one łatwe i szybko załapałam. Powiedziała, że to bardzo dobrze. Pół godziny później pokazała mi inne pchnięcia i tak dalej, a ja mniej więcej to załapałam. W końcu trochę razem powalczyłyśmy. Oczywiście chyba nie trudno zgadnąć, że przegrałam. Było by tak spokojnie, gdyby nie to, że na arenę weszli Percy i Annabeth. Na początku nas nie zauważyli. No ale Clarisse nienawidziła Percy’ego jak…. Hmm… Jak Hades mydła i wody? Nie…. Jak Atena pająków! Tak… To jest dobre porównanie, chociaż nadal zbyt słabe.
– Jackson! I jak się czujesz przed przegraną? – zawołała Clarisse.
– Odwal się. Pamiętaj, że my wygrywamy! Ares ma tylko mięśnie… Nic nie myśli. Jest bez mózgu. – zaśmiał się.
– Jutro wygramy. Jeszcze zobaczycie.
– Ostatnio też tak mówiłaś i wygraliśmy. – powiedział Percy.
– Wygramy, bo mamy nową! – pochwaliła się.
– Jedna mięśniara bez mózgu więcej. Ale zagrożenie. – przewrócił oczami.
– Nie ma takiego słowa.
– Jest.
I zaczęli się wykłócać.
– EEEJ! PRZESTAŃCIE! – wydarłam się. – Po pierwsze! Nie ma takiego słowa. Po drugie! Jutro my wygramy!
– Tak, tak jasne. Bo ty doszłaś do domku i jeszcze nic nie umiesz. – powiedział Percy.
– Tylko ci się tak wydaje. Jutro lepiej mnie unikaj, bo… – wykonałam jakiś gest, który miał mu przekazać „śmierć” lub jak wolicie „Death” – Kaplica.
– Taaa… Ale się ciebie boję dziecko.
– No to lepiej zacznij… – powiedziałam i odciągnęłam trzęsącą się ze złości Clarisse na bezpieczną odległość.
Chwilę się uspokajała. W końcu poklepała mnie po ramieniu.
– Brawo! Jutro mu mocno przywal tą włócznią.
Uśmiechnęłam się i od razu zgodziłam. Wróciłyśmy do domku. Rzuciłam się na łóżko i chwilę leżałam nieruchomo. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam. To był dziwny sen. Śniło mi się bowiem, że bitwa o sztandar już trwała. Biegałam po lesie szukając tego szcz…. Tego idioty Percy’ego. W końcu go znalazłam. Czekał chyba na jakiś sygnał. Podeszłam do niego i walnęłam włócznią. Chłopak na chwilę zesztywniał, potem wydał z siebie cichy jęk i upadł na ziemię. Zaczęłam go kopać. Ktoś zaczął mnie szturchać tak, że się obudziłam.
Obudziłam się i nad sobą zobaczyłam…. Apolla. Uśmiechał się do mnie.
– Mówiłem, że będę o szóstej! – powiedział z wyrzutem. – Za godzinę reszta się obudzi.
– Już idę. – zwlokłam się z łóżka. Okazało się, że zasnęłam w ubraniu.
Apollo zaprowadził mnie przed domek. Stał tam czerwony samochód. Nie znam się na samochodach więc nie wiem co to była za marka. Ważne, że robiło to wrażenie. Weszliśmy do auta i Apollo zaczął mi tłumaczyć jak się steruje tą maszyną. W końcu wzbiliśmy się nad ziemię. Byliśmy bardzo wysoko. Wychyliłam głowę i zaczęłam się śmiać. W końcu odważyłam się i zaczęłam wrzeszczeć różne rzeczy.
– Justin Bieber to idiota! Dziewczynka głupia! – wyłam.
– Bejbe, bejbe, bejbe, ohhhh! – fałszowałam.
– Hannah Montana Forever! – śmiałam się.
– A wiesz, że Justin Bieber i Hannah Montana to moje dzieci? – zapytał Apollo.
Mi normalnie szczęka opadła.
– A-A-A-Ale…. Justin… Bieber… ON NIE UMIE ŚPIEWAĆ! – mówiłam wstrząśnięta. – A Hannah Montana przecież nie istnieje.
– Wiem, wiem. Żartowałem tylko. Nie wiem tylko jak ludzie mogą słuchać tego Biebera. – westchnął. – Dawniej to była opera. A teraz to Hip-Hop, Metal i Rock i inne.
– Ej przepraszam bardzo, ale opera to jest… No jest głupia. Ale są jeszcze takie piosenki jak Celine Dion.
– No… Jestem z niej dumny. – popatrzył na mnie. – To na prawdę jest moja córka.
– Aaa… Czy ona o tym wie?
– Nie. Ale jestem dumny.
– No to jakie jeszcze masz sławne dzieci? – spytałam.
– Christine Aguilera’e, Jennifer Lopez, Britney Spears, Brada Pitta… Adama Lamberta. – wymieniał. – A i Michaela Jacksona…
– Michael Jackson rządzi! – zaśmiałam się. – A tak w ogóle to która godzina?
– Siódma.
– Już?! O bogowie! Wszyscy już wstali. Jedziemy do obozu… A gdzie mam wylądować, żeby nikt nas nie zauważył? – spytałam i zawróciłam słonecznym wozem do obozu.
– W lesie? Nie…. Spalimy drzewa. Wyląduj gdzieś w morzu. – uśmiechnął się.
– Spoko. – westchnęłam i skierowałam samochód w wodę. – Jupi!!!
I wlecieliśmy do wody. Zostawiłam wóz Apollinowi i podpłynęłam do brzegu. Poszłam w kierunku pawilonu jadalnego. Weszłam cała mokra, a wszyscy już jedli. Momentalnie wszystkie oczy patrzyły na mnie.
– Gdzie ty byłaś?! I co ci się stało?! – krzyknęła Clarisse.
– Wpadłam do wody. – powiedziałam niewinnie.
– Co ty tam robiłaś?
– Eee… No… Ćwiczyłam i wleciałam do wody. – tłumaczyłam się.
– Dobra… Wszyscy wracajcie do jedzenia. Po śniadaniu proszę niech Mia do mnie przyjdzie. – powiedział Dionizos.
– Panie… Ale po śniadaniu dobieramy broń i jest bitwa o sztandar. – powiedziałam.
– Proszę pana. – powiedział. – A co mnie to?
– Nic, panie. Ale mnie to obchodzi, więc… – ugryzłam się w język. – Muszę komuś dokopać. – popatrzyłam na Percy’ego.
Dionizos zerknął zastanawiając się kogo chcę wykończyć.
– A tak… To dobre usprawiedliwienie. – uśmiechnął się.
– Dzięx. – zaśmiałam się.
Podeszłam do stolika i zaczęłam jeść… Zbliżała się bitwa o sztandar, a ja miałam komuś przylać…
.
.
Od autorki: Miałam szlaban, więc sorki… Jeśli kogoś uraziłam wyzywając JB, to wielkie sorry, ale ja go nienawidzę. Mam nadzieję, że się spodoba, a teraz idę pisać kolejne opowiadanie.
nie mogę się doczekać następnej części
Mnie tam nie uraziłaś… Opowiadanie – niesamowite. Podoba mi się twój styl. Tylko… Jak Chejron wyjaśnił brak tej Angeli McLevis? Wiem, że to bez znaczenia ale… No i oczywiście – Dioni jak zawsze boski ^^ : P
„Justin Bieber to idiota! Dziewczynka głupia!” – za to wielki plus naprawdę zapowiada się jedno z fajniejszych opowiadań (ale moje i tak jest najlepsze! :P)
Czy to piątek, czy sobota Justin Bieber to idiota. Na ustach błyszczyk, we włosach klej Justin Bieber to jest gej. Widziałem w internecie.
superowe!!! A to z tym Justinem było zaje***te!!!
Za wyzwiska pod adresem Biebera masz u mnie kolosalny plus. Nie widzę nic poza tym. Wyzywanie Biebera rządzi!!!
Grzesiowu, są lepsze teksty. Ale spoko, wszystko, co obraża JB jest fajne.
To podoba się czy nie? Bo w niektórych komentarzach piszą, ze wyzywanie JB im się podoba, a nie piszą jak się notka podoba… To jak?
Mi się podoba.
Super humor, fajnie się czyta, fajny pomysł
Ogółem fajnie
Świetne opowiadanie. Chciałabym tylko wiedzieć kim ona dokładnie jest. 😀 A tak wogóle to z Bieberem – całkowita racja. I super że wymieniłaś Michaela Jacksona. Jeśli nie był synem Apolla, to conajmniej jego ulubieńcem. 😀 Pisz jak najszybciej następną część. Nie mogę się już doczekać.
genialne.popieram cie w kwestii JB.
Herosowe opowiadanie, i też popieram Cię w kwestii JB i HM Nienawidzę ich xp
I zgadzam się z wawdarem w kwestii Michaela Jacksona – jeśli nie syn, to ulubieniec Apolla xD
Współczuje Apollonowi tak uroczych dzieci! Zupełnie zgadzam się z tym, że JB śpiea jak dziewczyna. Jak się dowiedziałam, że „Baby” śpiewa chłopak to mnie zatkało.
Pisz więcej!!!!!!!!
Opko cudne a ja JB i HM nie znoszę i jeśli o mnie chodzi, to możesz ich wyzywać do woli 😀
super