Jak pewnie zauważyliście piszę moje opowiadanie rozdziałami. 8 część była strasznie długa (zajmowała 10 stron w wordzie) więc postanowiłam podzielić ją na dwie części, żeby nie było, że wysyłam za długie opowiadania. Więc to jest część 8a.
Miłego czytania 😉
Po tym jak zostaliśmy zaatakowani przez demoniczne babcie w tandetnych sukienkach i po skasowaniu fajnego autobusu, całą trójką pędziliśmy sobie wzdłuż rzeki Hudson. Właściwie to ja pędziłam. Percy i Grover dreptali za mną, próbując mnie dogonić. Nie żebym była jakoś wściekła na tego pierwszego. Nie skąd. On tylko zgrywając bohatera omal nas nie zabił. Nic wielkiego.
– Trzy Łaskawe. Wszystkie trzy na raz. – beczał Grover.
O serio, pomyślałam, naprawdę nie zauważyłam. Byłam tak wytrącona z równowagi, że wolałam się nie odzywać. To na pewno skończyło by się kłótnią pomiędzy mną, a tym szlamowatym wymoczkiem – Perseuszem. Pewnie potem kłótnia przerodziła by się w coś ostrzejszego. Kto wie, bez której koniczyny Persio musiałby biegać?
Chętnie rozkoszowałabym się wizją okaleczonego wodorosta, ale w myśleniu przeszkadzał mi Grover, który bez przerwy się potykał. Za chwilę do niego dołączył Percy.
– Szybciej – wrzasnęłam do obydwóch – Im dalej odejdziemy tym lepiej.
– Tam zostały nasz pieniądze – powiedział Percy. – Nasze jedzenie i nasze ubrania. Wszystko.
Na jego miejscu bym się nie odzywała. Miałam wielką ochotę odwrócić się i go spoliczkować, no ale jakby na to nie patrzeć to miał trochę racji. Ale tylko trochę? Ale to nie zmieniało faktu że byłam na niego wściekła.
– Wiesz, może gdybyś nie rzucił się do walki? – warknęłam.
– A co miałem zrobić? – zapytał – Dać im cię zabić?
No on sobie chyba ze mnie kpił. Morze i jestem dziewczyną, ale potrafi się bronić. Wychowałam się praktycznie na ulicy. Kiedy miałam siedem lat zabijałam potwory sztyletem. Bez problemu poradziłabym sobie z tamtymi Eryniami.
– Nie musiałeś mnie bronić, Percy. Poradziła bym sobie.
– Pocięta na kawałki – stwierdził Grover – ale poradziłabyś sobie.
Nawet on przeciwko mnie? Tego bym się po nim nie spodziewała. Znaliśmy się wiele lat i pomimo naszej przyjaźni stanął po stronie tego Glonomóżdżka.
– Zamknij się kozłonogu! – wrzasnęłam na niego.
Naprawdę nie chciałam się na niego wydzierać, ale nie potrafiłam powstrzymać emocji. Nie powinnam się na nim wyładowywać. Satyr nie był niczemu winny.
– Moje puszki… plecak pełen wspaniałych puszek – zajęczał.
Miałam wyrzuty sumienia. Chłopcy nie byli niczemu winni, a ja się na nich wyżywałam. Powinnam zachować się mądrzej. Tego oczekiwała ode mnie moja matka. Zwolniłam krok i pozwoliłam dogonić się Percy’emu.
– Słuchaj, ja… – zająkałam się. Nigdy nie byłam dobra w przepraszaniu. Zazwyczaj to inni przepraszali mnie.
– Bardzo ci dziękuję, że po nas wróciłeś. Byłeś bardzo dzielny.
– Jesteśmy drużyną nie? – zapytał.
Spojrzałam na niego, ale było zbyt ciemno żebym mogła dostrzec wyraz jego twarzy. Deszcz powoli ustawał. Szliśmy przez ciemny las milcząc. Nie widziałam co powiedzieć. Może i był totalnym kretynem, ale uratował mi życie. Nie był taką zupełną ofermą, za jaką go uważałam. Oczywiście w życiu bym mu tego wprost nie powiedziała, pomyślałam.
– Chodzi o to, że gdybyś zginął… – nie wiedziałam co mam mu powiedzieć – pomijając fakt, że dla ciebie to by była dopiero poracha… to w dodatku nici z misji. A dla mnie to może być jedyna okazja, żeby zobaczyć świat na zewnątrz.
W końcu mogłam to z siebie wyrzucić.
– Nie opuszczałaś Obozu, odkąd miałaś siedem lat?
– Nie… Tylko na krótkie wycieczki. Mój tato…
– Profesor historii.
To był delikatny temat. Nie miałam zbytnio ochoty o tym mówić. Zresztą nie było o czym. Zostałam odtrącona przez ojca i macochę, za to kim byłam. Nie miałam ochoty patrzeć na tą pogardę w ich oczach kiedy do mnie mówili, więc uciekłam. Stwierdziłam, że nie będę im więcej przeszkadzać. Zagrażałam ich bezpieczeństwu, a to tylko dlatego, że moją matką była grecka bogini mądrości Atena. To przez nią bez przerwy atakowały nas potwory, a ja straciłam cały szacunek i całą miłość w oczach ojca. Nie potrafiłam tego znieść i uciekłam. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy po tym jak do domu wtargnął piekielny ogar. To był ostatni potwór którego zabiłam, mając dom i ojca.
Później stałam się bezdomną sierotą, dopóki nie znaleźli mnie Luke i Thalia.
– Tak – powiedziałam. – Mieszkanie w domu nie zdało egzaminu. To znaczy Obóz Herosów jest moim domem, ale na Obozie tylko się ćwiczy i ćwiczy. I jest super, i w ogóle, ale prawdziwy świat jest tam, gdzie są potwory. Dopiero tam przekonujesz się ile jesteś wart.
– Doskonale sobie radzisz z tym sztyletem – powiedział ni stąd, ni z owąd.
– Naprawdę tak uważasz? – zapytałam lekko zaskoczona jego pochwałą.
– Jak dla mnie każdy, kto wskakuję Erynii na plecy, sobie radzi.
Uśmiechnęłam się. Nie dość że potrafił być miły, to jeszcze do tego zabawny. Oczywiście kiedy nie zachowywał się jak pajac. Kiedy wspomniał o tym ataku na plecy Erynii, przypomniałam sobie jeden artykuł, który przeczytałam kiedyś w obozie. Była tam taka jedna śmieszna notka, na temat tych potworów. Może mogłabym poprawić mu tym humor i zrekompensować się za to, że się na nim tak wyładowywałam.
– Wiesz – powiedziałam – może powinnam ci powiedzieć… jeszcze w autobusie… coś zabawnego…
Po lesie rozległ się dziwny dźwięk. Przypominał odgłos wydawany przez umierającą sowę. Takie przeraźliwe hu-hu-hu!
– Hej, moja piszczałka działa! – zawołał Grover. – Jeśli tylko uda mi się przypomnieć, jak leci melodia ,,znajdowanie drogi” to mamy szansę wydostać się z tego lasu!
Znów zaczął grać na tej swojej piszczałce jakieś dziwne melodie. Po kilku taktach Percy przywalił w drzewo z taka siłą, że echo rozległo się po lesie. Nawet nie miałam czasu się zaśmiać bo wpadłam w krzaki. Grover wybełkotał coś, że przeprasza i przestał grać na piszczałkach. Po przejściu całkiem niezłego kawałka drogi, przed nami pojawiło się jakieś światło. Dreptaliśmy w jego stronę potykając się o korzenie. Po jakiś dziesięciu minutach dosłownie wpadliśmy na szosę. Po drugiej stronie drogi stała opuszczona stacja benzynowa, a obok niej jakaś knajpa. Na dachu lokalu wisiał kolorowy neon z napisem, którego nie mogłam odczytać. Z otwartych drzwi wydobywał się zapach pieczonego mięsa. Cudowny zapach. Po chwili okazało się, że to nie był bar, tylko sklepik z rzeźbami, które otaczały główny budynek.
– Co to niby ma znaczyć? – spytał Percy patrząc na neon.
– Nie mam pojęcia.
– U Cioci Em. Centrum Krasnali Ogrodowych- przeczytał Grover.
Percy przeszedł przez szosę i ruszył w stronę domu.
– Ej… – powiedział satyr ostrzegawczym tonem.
– W środku się świeci – wtrąciłam. – Może jest otwarte?
– Knajpa – powiedział rozmarzonym tonem syn Posejdona.
– Knajpa.
Ruszyłam przed siebie, podążając za cudownym zapachem Hamburgerów. Zaburczało mi w brzuchu.
– Pokręciło was ? – zapytał kozłonóg. – To miejsce wygląda podejrzanie.
Nawet go nie słuchaliśmy. Nęceni zapachem pysznego jedzenia ruszyliśmy w stronę drzwi. Nie miałam pojęcia jak kupimy jedzenie, bo wszystkie nasze pieniądze spłonęły w autobusie, ale nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać. Przed budynkiem stało mnóstwo posągów, które były ułożone coś na kształt ścieżki prowadzącej do drzwi.
– Bee-ee-ee! – zabeczał Grower, patrząc na posąg przedstawiający satyra grającego na piszczałkach. – To coś wygląda zupełnie jak mój wujek Ferdynand!
Chciałam mu powiedzieć, że może posłużył jako model po posągów, ale zdarzyliśmy już podejść do drzwi.
– Nie pukajcie – powiedział błagalnym tonem Grover. – Wyczuwam potwory.
– Masz węch zaburzony przez Erynie- powiedziałam. – Ja czuję tylko hamburgery. Nie jesteś głodny?
– Mięso! Jestem wegetarianinem.
– Jadasz surowe tortille i metalowe puszki – wypomniał mu Percy.
– To są jarzyny. Chodźmy stąd, proszę. Te posągi… one na mnie patrzą.
Nie miałam czasu zastanowić się nad jego słowami, bo w tym samym momencie otworzyły się drzwi, a w nich stanęła wysoka kobieta ubrana w czarną długą suknię. Na głowie nosiła ciemny zawój. Nie widziałam jej twarzy, którą zakrywała zasłona.
– Czemu włóczycie się tak późno po lesie, dzieci? – zapytała z bliskowschodnim akcentem. – Gdzie wasi rodzice?
– Nasi rodzice… yyy… – powiedziałam.
– Jesteśmy sierotami – wtrącił się Percy.
Spojrzałam na niego.
– Sierotami? – krzyknęła kobieta. – Ależ moi kochani nie możliwe!
Mówiła to z dziwną intonacją. Tak, jakby trafił się jej szczęśliwy los na loterii. To nie była normalna reakcja. Jeszcze raz spojrzałam na Percy’ego. Niczego nie zauważył. Uznałam, że tylko mi się przesłyszało.
– Odłączyliśmy się od naszego taboru – ciągnął chłopak. – To znaczy cyrkowego taboru. Dyrektor kazał nam czekać na stacji benzynowej, gdybyśmy się zgubili, ale może o tym zapomniał, albo miał na myśli jakąś inną sytuację. No i zgubiliśmy się. Czy dobrze mi się zdaję, czy czuję zapach jedzenia?
Jak na głupka, całkiem dobrze mu szło kłamanie. Pewnie dużo ćwiczył.
– Och moje słoneczka – powiedziała kobieta. – Wejdźcie biedne dzieciaczki. Jestem Ciocia Em. Idźcie na zaplecze, tam jest bar.
Weszliśmy do magazynu wypełnionego kamiennymi posągami.
– Tabor cyrkowy? – szepnęłam do chłopaka.
– Trzeba zawsze mieć jakiś plan, nie? – spytał uszczypliwie.
– Masz plankton zamiast mózgu
Poszliśmy na zaplecze magazynu gdzie znajdował się bar. Na ladzie stały różne potrawy z grilla. Na ich widok poczułam skurcz w żołądku. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo byłam głodna póki nie spojrzałam na potrawy.
– Usiądźcie, proszę – powiedziała kobieta i wskazała ręką na stoliki.
– Z przyjemnością – powiedział Percy.
Wyjął mi to z ust. Już zabieraliśmy się z Percym żeby usiąść i coś zjeść kiedy odezwał się Grover.
– Ekhem. Proszę pani, my nie mamy pieniędzy.
-Ależ drogie dzieci. Nie trzeba pieniędzy. To szczególny przypadek, prawda? Muszę przecież nakarmić takie miłe sierotki.
– Dziękujemy, proszę pani.
Uznałam, że wypada podziękować Cioci Em, za to co dla nas robiła, ale ona nagle zesztywniała kiedy tylko wypowiedziała te słowa. Trwało to ułamek sekundy, bo za chwilę już uśmiechała się do nas, ale to było dziwne zachowanie.
– Ależ nie ma problemu, Annabeth – powiedziała starsza pani. – Masz takie piękne szare oczy, dziecko.
Chciałam jej podziękować za komplement, ale wtedy po raz pierwszy poczułam, że coś jest nie tak. Żadne z naszej trójki się nie przedstawiło, a mimo to Ciocia Em znała moje imię. Nie miałam czasu spytać ją skąd wiedziała jak się nazywam, gdyż gospodyni zniknęła na ladą.
Chwilę później przed nami stały talerze wyładowanie frytkami, cheeseburger i waniliowy koktajl. Byłam taka głodna, że wypiłam mój napój jednym pociągnięciem za słomkę. Percy w tym czasie, prawie do połowy opróżnił swój talerz. Grover natomiast powoli zajadał swoją porcję frytek.
– Co tak syczy? – spytał.
Percy zaczął nasłuchiwać, ale po chwili spojrzał na mnie pytająco. Pokiwałam głową, dając mu do zrozumienia, że też nic nie słyszę.
– Syczy?- spytała nasz gospodyni. – Pewnie olej we frytkownicy. Masz bardzo czuły słuch, Groverze.
– Zażywam witaminy. Na słuch – pochwalił się satyr.
– To wspaniale. Rozluźnij się, proszę – powiedziała.
Ciocia Em obeszła ladę dookoła i usiadła naprzeciw nas ze splecionymi palcami. Siedziała i patrzyła jak jemy. Nawet nie miałam czasu poczuć się skrępowana, ponieważ byłam zbyt zajęta pałaszowaniem frytek. Jedzenie było tak pysze, że dosłownie rozpływało się w ustach.
– Sprzedaje pani krasnale ? spytał Percy.
– Och, tak – powiedziała kobieta. – I zwierzęta. I ludzi. Wszystko, co nadaję się do ogrodu. Na specjalne zamówienie. Wiecie, rzeźby są bardzo popularne.
– Przy tej drodze interes dobrze idzie?
Ciocia Em zasmuciła się. Włożyłam sobie kolejną frytkę do ust.
– Nie za bardzo, nie. Odkąd zbudowali autostradę, większość samochodów jeździ tamtędy. Tym bardziej cieszy mnie każdy klient.
Percy pokiwał głową, a następnie obrócił głowę i spojrzał na posąg dziewczyny. W ręku trzymała kosz wielkanocny. Wszystko było ładnie wyrzeźbione tylko jej twarz – była przerażona.
– Ach – powiedziała Cioci Em. – Zauważyłeś, że niektóre z moich dzieł nie wyszły jak należy. Mają wady. Nie sprzedają się. Najtrudniej jest uzyskać właściwy wyraz twarzy.
– Sama pani robi te posągi?
– Och, tak. Kiedyś miałam jeszcze dwie siostry, które mi pomagały w tym interesie, ale one nie żyją i zostałam sama. Pozostały mi tylko te rzeźby. Dlatego właśnie je robie, wiesz? Są moimi towarzyszami.
Wyprostowałam się. Coś mi tu nie grało.
– Dwie siostry? – spytałam.
Ciocia Em spojrzała na mnie.
– To okropna historia. Nie nadaję się dla dzieci. Widzisz, Annabeth, dawno, dawno temu, kiedy byłam młoda pewna zła kobieta była o mnie zazdrosna. Miałam wtedy chłopaka, wiesz, ale ta kobieta postanowiła rozbić mój związek. Spowodowała okropny wypadek. Moje siostry mnie nie opuściły. Dzieliły ze mną zły los, dopóki mogły, ale w końcu zmarniały. Odeszły. Tylko ja przeżyła, ale za pewną cenę. Za wielką cenę.
Ojojoj. To brzmiało znajomo. Zbyt znajomo. Powoli zaczynała do mnie docierać prawda. Spojrzałam na kobietę i jeszcze raz odtworzyłam w głowie jej historię. Kiedyś miała chłopaka, a jakaś kobieta była o niego zazdrosna i zrobiła coś, przez co chłopak ją rzucił. Rzuciłam okiem na pomieszczenie. Wszędzie stały posągi zrobione z kamienia. A ich przerażone twarze. Spojrzałam na kobietę. Zasłona ciągle zakrywała jaj twarz, tak jakby nie chciała jej pokazać, albo nie mogła. O bogowie!
Jak mogłam być tak głupia! Przecież wszystko było takie oczywiste! Jej zasłonięta twarz, te posągi, historia? Wiedziałam już skąd ją znałam. To był jeden z mitów. Mit o Meduzie.
Opowiadanko nawet fajne
Świetne! Pisz dalej!
Ekstra.Czekam na więcej.
Świetne Ale ja i tak wolałabym dłuższe ;P
Superowe opko! Pisz szybko nast. część! Czekam
Szybko pisz nastepne opowiadanie, bo nie wiem co ci zrobie!!!!!!!!!! To jest taaaaakie fajowe!!!!!!!!!!
extra- szlamowaty wymoczek hahaha to mnie po prostu rozwala! Ogólnie super, niby to co napisał Riordan, ale jednak zupełnie inna opowieść i wgl. SUPER!!!
świetne
Dziękuje.
Opowiadanie jest już daaaaawno wysłane
Extra! Czekam na CD!!
super!!! nareszcie dalszy ciąg|!
suuuuuuper