-Alice…-podbiegła do mnie Mea i przytuliła. Łzy dalej lały mi się po policzku. Lisa, czemu ona musiała zginąć?
Spojrzałam na nią. Mea też niedawno płakała.
-Chodźcie do środka.-powiedział Kevin.
Weszliśmy do szałasu. Padłam na łóżko, w którym się obudziłam i podkuliłam nogi. Myślałam cały czas o śmierci tych wszystkich herosów. Śmierci Lisy. Muszę się wziąć w garść i żyć dalej. Tylko jak?!
-Macie jakiejś drachmy?-zapytał Marco.
-Ja ostatnie wydałam na taksówkę.-powiedziała Sophie.
-Mi zostały cztery.-dodał Kevin.
-Mi nic. Wydałam na iryfon.
-A ty Alice?-wyrwał mnie z myślenia Marco.
-W plecaku miałam wszystko. Tylko nie wzięłam go z obozu.-słyszałam siebie jak przez ścianę.
-Musimy wrócić na obóz.-powiedział Kevin.
-Żartujesz? Nie możemy się tam pojawić.-zauważył Marco. -To już obóz naszych przeciwników.-powiedział z niesmakiem.
-Ale my tam mamy wszystko. To co przynieśliśmy ze sobą z obozu to tylko nasza zbroja, miecz i chyba wszystko.-przekonywał syn Hermesa.
-Oni to już pewnie spalili.-powiedziała Sophie.-Nasze rzeczy poszły w dym.
-Czego oni szukali w naszym obozie?-zapytałam.-Po co im to było?
-Zniszczyć bazę przeciwnika. I znaleźć ciebie. Dlatego uciekaliśmy. Taki był plan.-powiedział smętnie Marco.
-Jaki plan?-zapytałam choć chyba znałam odpowiedzieć.
-Jak będzie niebezpieczeństwo to uciekać.-wyrecytowała Mea.
-I nie zwracać na nic uwagi.-dokończył Kevin.
-Mieliśmy tam zostać.-powiedziałam gniewnie.-Wbrew wszystkiemu powinniśmy tam zostać!
-Mamy cię chronić.-bronił się Kevin.
-Nie potrzebuję ochrony!
-Zamknij się.-powiedziała Sophie.
-Niby dlaczego?! Co mi zrobisz?!-wstałam i wyciągnęłam miecz. Ona zrobiła to samo.
-Przeze mnie zginęła moja przyjaciółka. A ty mówisz, że to nie ważne, tak?! Dla ciebie nikt nie jest ważny co nie?!
-Alice! Sophie! Przestańcie!-interweniował Marco.
Sophie była chyba córką Artemidy, co przyjęłam z WIELKIM zaskoczeniem. Artemida ogólnie rzecz biorąc nie powinna mieć dzieci, ponieważ złożyła przysięgę. Więc jakim cudem. Może nie była nią? Ale to podobieństwo do bogini. Sophie musiała być jej córką. Tylko Artemida była TAK podobna. Kevin odciągnął mnie, a Marco i Mea Sophie.
-Uspokójcie się! Zwariowałyście!? Nie po to tu jesteśmy!-powiedziała Mea.
-Więc po co?!-krzyknęłam.-Powinniśmy być przy reszcie, a nie ukrywać się jak tchórze!
I takim oto zakończeniem wyszłam z obozu i pokierowałam się szukać reszty. Pomszczę śmierć Lisy. Nie ujdzie im to płazem. Nagle ktoś pociągnął mnie za nadgarstek. Marco. Odwróciłam się do niego.
-Poczekaj! Co chcesz zrobić? Znaleźć Chejrona i innych? Co ci to da?
-Nie chcę znaleźć Chejrona i innych. Chcę znaleźć Dave’a i resztę. Zapłacą mi za śmierć Lisy.
Wyrwałam się z ręki Marco i ruszyłam dalej.
-Nie masz szans sama. Ich tam jest tysiące.
-TO zginę. Ale najpierw odpokutują za śmierć Lisy.
-Nie dasz rady!
-Co z tego! Przynajmniej będę mieć świadomość, że próbowałam! Że się nie poddałam! Śmierć mojej przyjaciółki nie mogła pójść na marne.
-Pójdziemy z tobą.-powiedział Marco.
-Nie chcę ryzykować waszego życia. I nie zaryzykuję!
-A kto powiedział, że pytamy się ciebie o zdanie.-za sobą usłyszałam głos Kevina.
Odwróciłam się. Stali tam wszyscy. Mea, Kevin, Sophie i Marco.
-Najpierw obmyślmy plan, Alice. Później pójdziemy, obiecuje.-powiedziała Mea.
Zaczęłam się zastanawiać. Może to nie był taki zły pomysł?
-Chodź. Nie będziemy czekać miesiącami.
-Daję wam dwa dni. Za dwa dni idę. Sama.-zdecydowałam.
-Dobrze księżniczko.-mruknęła Sophie, a ja myślałam, że znów wybuchnę i tym razem będzie jej się lała krew.
-Jak ci się nie podoba to idź! Droga wolna!-powiedziałam.
-Niestety muszę tu być.
-Ja cię tu nie trzymam.
-Uspokójcie się.-rozkazał Marco.
Wchodziliśmy już do szałasu i zaczęliśmy obmyślać plan.
-Musimy iść do miasta.-zaczęłam.
-Niby po co? Nie mamy kasy.-skomentowała Sophie.
-Mamy przy sobie syna Hermesa.
Kevin się rozpromienił. Widać odpowiadało mu takie coś. Rozerwie się. Typowa zabawa dzieci Hermesa.
-Powiedzmy, że się zgadzam.
-To kradzież.-chciała zaprotestować Mea.
-Teraz na to wpadłaś?-zapytałam zła na cały świat. Ucichła.
-Co dalej?
-Musimy zdobyć nowe ubrania, na drachmy nie ma co liczyć, więc ukradniemy trochę kasy.
Wiem, wiem. Pewnie teraz macie mnie za jakiegoś gangstera. Ale to nie prawda. Robię to w słusznej sprawie. Przecież ratuję świat. Chyba należy mi się coś. Mogłabym porozmawiać z prezydentem, ale po co?
-Najpierw kradniemy kasę?-zapytał Kevin.
-Tak. Ale nie jakieś duże sumy. Żeby nam starczyło.-odpowiedziałam.
-Robimy napad na bank?-spytała troszeczkę przestraszona Mea.
-Hmmm… to wcale nie jest taki zły pomysł. Najpierw myślałam o rabunku kieszonkowym, ale z drugiej strony… Po co będziemy okradać zwykłych ludzi jak można państwo.
Myślę, że prezydent mi wybaczy.
-Masz z nim takie dobre układy?-zapytał Marco.
-Nie wiem.-odparłam.-Najpierw jednak okradniemy sklepy. Niech o nas wiedzą.
-Policja? Takie towarzystwo chyba nie jest korzystne.-zauważyła Sophie.
-Nie. Policje mam gdzieś. Chodzi mi o Dave’a i jego kolegów. Powinien wiedzieć gdzie jestem.
-To towarzystwo też nie jest dobre.-dodał Marco.
-Lisa będzie miała ubaw w niebie.-powiedział Kevin. Dopiero gdy się skrzywiłam zrozumiał, że mnie to zabolało.-Sory…
Zdążyła mi spłynąć po policzku jedna łza.Doszłam do siebie po chwili.
-Masz rację. Będzie miała ubaw.W niebie.-to ostatnie słowo dodałam trochę ciszej.
-Alice… czy to na pewno rozsądne?
-Oczywiście, że nie. -odparłam Marco.-Gdzie my jesteśmy?
-W lesie,w dzielnicy Greenwich Village.-wyjaśniła Mea.
-Niedaleko miasta.-dodała Sophie.
-To kiedy zaczynamy?-dopytywał się Kevin.
-Jutro. Pożyczymy kasę od kogoś z ulicy i pójdziemy do banku.-objaśniłam.
-Alice, czy to na pewno dobry pomysł? Co jak nas złapią?-niepokoiła się Mea.
-Daj spokój księżniczko. Masz przy sobie obrońce.-zaśmiał się Kevin.
-Nadal go nie widzę.
-Koniec wygłupów.-zakończył zabawę Marco. Teraz wydawał mi się bardziej mroczny i tajemniczy niż zawsze.-Musimy mieć dokładny plan.
-Kevin zajmuje się kradzieżą kieszonkowego.-zaczęłam.-My wtedy poczekamy. Dojdzie do nas, kupimy jakieś chustki na twarze i idziemy do banku. A ty Kevin pamiętaj, aby wziąć cały portfel, a nie tylko kasę. Musimy później zwrócić tej osobie rzeczy.
-A broń? Ludzie nie będą nas słuchać jak pogrozimy im palcem.-powiedziała Sophie.
-Zastanawiałem się nad tym i wymyśliłem. Przecież to za nas załatwi Mgła. Przynajmniej taką mam nadzieje.-wyjaśnił Marco.
-Miejmy nadzieję. Ale co potem?-zapytała dziewczyna z Europy.
-Potem idziemy kupić nowe ubrania i broń.-odpowiedziałam.
-Po co nam broń śmiertelników?
-Jakby nie starczyło naszej. Nigdy nie wiadomo gdzie stracimy miecz.-przekonywałam.
-Ma rację.-poparła mnie Mea.
-A który bank okradamy?-zapytał Kevin.
Popatrzyłam na resztę. Wcześniej o tym nie pomyślałam. Gdzie państwo może mieć pieniądze i w jakim banku? Nie mam zielonego pojęcie. I skąd będziemy wiedzieć, że to na pewno konto kraju? O tym nie pomyślałam. A wcześniej układało się tak wspaniale.
-Na ulicy King of Street jest bank, w którym wydaję mi się był skarbiec państwa.-powiedziała Sophie.
-Jesteś z Europy, a o tym wiesz?-nie dowierzała Mea.
-Widocznie nie jesteśmy tacy jak wy. Nadęci Amery…
-Sophie!-ostrzegł ją Marco.
-Dobra, dobra. Niech ci będzie.
-Kończmy już obrady i chodźmy spać. Musimy być wypoczęci przed jutrzejszym dniem.-zadecydował syn Hadesa.
-Powtórzmy to jeszcze. Kradniemy na ulicy portfel, idziemy do sklepu kupić chustki, a na koniec kupujemy broń.
-I jedzenie-dodał swoje dwa grosze Kevin.
-A potem idziemy na na obóz Dave’a.-powiedziałam ze satysfakcją.
Nic nie sprawi mi tyle przyjemności jak dokopanie tam tym. Za Lisę. Powtarzałam sobie to cały czas. Odkąd znaleźliśmy się w kryjówce. Mam nadzieję, że chociaż Chris dobrze się czuje. Nie wybaczyłabym sobie gdyby on miał być ranny. Dave mi za to zapłaci. I to słono.
-Alice, powinnaś o czymś wiedzieć.-powiedziała niepewnie Mea i spojrzała na resztę.
-Tak?
-Chejron i reszta też są tam.-wyjawił Kevin.-Na obozie syna Zeusa.
-Że co?! I raczyliście mnie o tym dopiero teraz informować?! Oni są tam zakładnikami, co nie?
-Niestety.-odpowiedziała posępnie Sophie.
Czy to są jakieś żarty? Mam nadzieję, że nic im nie jest. Kolejny pretekst by zniszczyć Dave’a. Nie mogę się teraz zatrzymywać. Będzie wszystko według planów.
-A więc dobra. Musimy jednak coś jeszcze zrobić jutro.
-Oświeć nas.-powiedział Kevin.
-Musimy mieć zakładnika. W banku, oczywiście.
-Niby kogo? Chcesz wplątać w to człowieka? Na pewno to przemyślałaś?-odparł Marco.
-Mea, ty się idealnie nadajesz.-nie dawałam za wygraną.
-Że co?! Oszalałaś?!-protestowała córka Ateny.
-Alice ma rację.-poparła mnie Sophie.
-No to raczej.-dodał Kevin.
-Przegłosowane.-zakończył Marco.
-Dlaczego niby ja?
-Bo w razie czego uratujesz sytuację. I wymyślisz coś mądrego jakby czepiali się, że taka młoda, a w banku siedzi.-odparł Kevin.
Mea się zarumieniła. Nie przepadała za pochwałami. Wstydzi się swoich umiejętności.
-Czyli to załatwione. A co do tego napadu na bank. Tego jeszcze nie uzgodniliśmy.-zauważyłam.
-Wchodzimy z chustkami na twarzach, bierzemy zakładnika, czyli ciebie Mea, a potem prosimy o wejście do skarbu państwa. Jedna osoba zostanie i popilnuje reszty zakładników.
-A ile bierzemy?-zapytała nieufnie Mea.
-Tyle ile będzie nam potrzebne.-odparł Kevin.
-A co potem? Po wyjściu z banku. Tam pewnie będą na nas czekać gliny. Co wtedy?
-Mamy Meę.-odpowiedziałam.
-Czyli?-nie bardzo wiedział Kevin o co mi chodzi.
-Czyli będą wiedzieć, że mamy zakładnika i możemy zagrozić, że mu się coś stanie.-wyjaśniłam.
-Kończmy już.-powiedział i ziewnął Kevin.-Jutro w razie czego dokończymy.
I takim oto akcentem położyliśmy się do swoich ,,łóżek”. Jutro wielki dzień. Chyba, że odłożymy to na pojutrze. Zobaczy się jak nam pójdzie.
Super.Czekam na następną część
2! Świetne, boskie, zajebiste 😀
dobrze, że tu nie było kolejnej śmierci… a może mogłabyś coś zrobić, żęby Marco czy kto później wskrzeszył Lisę?
Raczej nie. Ale zastanowię się nad tym. Jak sytuacja będzie taka a nie inna to może…
Super, napad na bank, świetne.
„będzie jej się lała krew.” coś mi tu nie pasuje, ale to taka drobnostka.
To z bankiem ciut mnie powaliło… 😀 😛 Czekam na CD!!!
Kiedy będzie CD?
fajne