Odbywał się właśnie mecz koszykówki. Nasz obóz przeciwko obozowi z Europy. Z naszej drużyny znałam Chrisa, Emmę, Rose i Thomasa. Resztę znałam tylko z widzenia czyli praktycznie w ogóle. W przeciwnej drużynie większość stanowiła dzieci Hermesa i Apolla. Było kilku od Aresa. Wynik- 23 do 22 dla obozu z Europy. Nie dobrze.
-Dajesz Chris!
-Mea! Nie krzycz mi do ucha!- powiedziałam przyjaciółce.
Inaczej. Powiedzieć to złe słowo. Musiałam podnieść głos żeby mnie usłyszała. Na trybunach był straszny hałas. Z jednej strony siedzieliśmy my, a po drugiej stronie boiska trybuny zajmował obóz z Europy. Mieli chyba zawody: kto głośniej dopinguje. Nie dało się wytrzymać od gwaru jaki tam panował. Co chwila jakiś obóz wymyślał nowy wierszyk na doping. Sędziował jakiś facet, którego nie znałam. Wyglądał na herosa. Syna Ateny. Więc jakiekolwiek przekupstwo nie wchodziło w grę jak słusznie zauważył zawiedziony Kevin.
To nie była zacięta gra. Nie faulowali tak bardzo. Może tylko dzieci Aresa. To była końcówka meczu. W końcu rozległ się upragniony gwizdek kończący. Za dziesięć minut miały zacząć się zawody skoku w dal.
-Ciekawe jak idą przygotowania Kevinowi do biegu.- powiedziała Mea.
-Zobaczmy.- dodała Lisa.- Musimy im dopingować! Moje rodzeństwo także biega!- powiedziała radośnie.
Ile ona miała w sobie energii. Była taka niewyżyta. W czasie drogi na stadion cały czas opowiadała o swoich marzeniach.
-Chciałabym być wielkim herosem, którego zapamiętają. Pozytywnie oczywiście. A jak dorosnę zostanę hmm… wiem! Zostanę lekarzem! Wiecie jak fajnie pomagać ludziom?! Albo weterynarzem. O tak! Moja mama by się ucieszyła. A na starość będę miała 13 kotów i pięć psów.
Buzia się jej nie zamykała. Cały czas skakała wokół nas i się śmiała. Wymieniłam z Meą rozbawione spojrzenia.
-No co?!- zapytała dziesięciolatka.
-Nie skacz tak, bo odstraszasz innych.
-Mam ADHD i to naukowo potwierdzone więc mam prawo.- powiedziała i zaczęłyśmy się śmiać.
Czułam się za nią w jakimś sensie odpowiedzialna. Związałam się z nią. Mimo tego krótkiego czasu w jakim się znamy.
-O Robert!- zawołała dziewczyna i pobiegła do grupki dzieci Apollo, którzy już wchodzili na stadion. Rzuciła nam jeszcze w biegu- Widzimy się po biegach.
I już jej nie było. Uśmiechnęłam się. Zajęłyśmy już miejsca na stadionie. Zaraz miała się zacząć sztafeta w biegach. Ustawiali się już na starcie. Byli gotowi. Trasa biegła przez las i z powrotem na stadion. Wolę nie wiedzieć co się będzie dziać w lesie. To będzie cud jak każdy wróci bez żadnego zadrapania itp. Rozległ się gwizdek rozpoczynający bieg. Ruszyli i kilka sekund później zniknęli w lesie.
W czasie biegu odbywały się także zawody ze skoku w dal. Naszych reprezentantów nie znałam więc nie szczególnie zwracałam na to uwagę. Bardziej wyczekiwałam wyłonienia się z lasu pierwszych herosów. Mea chyba zresztą też. Piętnaście minut minęło zanim herosi obydwóch obozów wyłonili się zza drzew. Jak na ironię obydwoje byli dziećmi Hermesa. Z obozu z Europy biegła dziewczyna starsza od swojego przeciwnika- Kevina. Biegli ramie w ramię.
-Niezła końcówka- mruknęła do mnie Mea.
Kevin ostatecznie przegrał. Podbiegłyśmy do niego zaraz po przekroczeniu mety.
-Nieźle ci szło.- powiedziała Mea.
-Przegraliśmy.- odparł.
-Pewnie brali wcześniej ambrozje.- próbowałam go pocieszyć. Udało się.
-Pewnie tak.
-Jak wam poszło?- za mną stał Chris.
-Europejczycy wygrali.- powiedziała Mea.
-Kolejna ich wygrana? Trzeba im dokopać w czasie bitwy o sztandar.
-I tak będzie.- powiedziałam.
Byliśmy już przed stadionem. Razem z resztą moich przyjaciół stwierdziliśmy, że nie ma sensu czekać tam i oglądać zmagania w skoku w dal. Kierowaliśmy się na plażę.
-Może przynajmniej w skoku w dal okażemy się lepsi.- powiedziała Mea.
-Chodźcie się przejść na plażę.- zaoferowałam.
-Spoko. A gdzie masz znowu Azyla?- zapytał mnie Chris.
-Bo ja wiem gdzie on się teraz włóczy? Pewnie biega po lesie. Znowu. Ostatnio go szukałam i nic. Dopiero w nocy przyszedł do domku.
-Raczej nie biega po lesie.Patrz.- Kevin wskazał mi na arenę z manekinami.
Był tam Azyl, lecz nie sam. Obok niego na ławce siedział nie kto inny jak Marco. Zbieg okoliczności? Poszliśmy tam.
-Hej, Marco.- powiedziałam.
-Cześć. Nieźle wam idą biegi. Normalnie Steffi powinna mieć przynajmniej 500 metrów odległości do osobu za nią. Tym razem szliście łeb w łeb.
-Wiele nie brakowało byśmy wygrali.- odparłam i usiadłam przed nim po turecku.
Mea usiadła obok Marco, a Kevin i Chris oparli się o drzewo obok. Azyl od razu podszedł do mnie i zaczął lizać mnie po twarzy.
-A w siatkówce na sto procent wygramy. Zresztą. Widziałeś nas w akcji i musisz mi przyznać racje.- dodałam.
-Możliwe.
Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że moi przyjaciele mogą nie znać Marco.
-Wy się znacie tak a propos?- skierowałam się do wszystkich obecnych.
Pokiwali przecząco głową.
Ups. Teraz wiem skąd ta cisza jaka panuje między nimi.
-A więc to jest Mea, Kevin, Chris. A Azyla chyba już znasz.
-W bitwie o sztandar nie macie szans.- powiedział Kevin i razem z Chrisem zaczęli się śmiać. Marco też się zaśmiał.
-A w mieliście w Europie bitwę o sztandar?- zapytała Mea.
-No jasne. Nasz obóz różni się tylko tym, że mamy mniej obozowiczów. Aha. I oczywiście nie mamy boga jako opiekuna. Opiekuna, prawda?
-Można go tak nazwać- odparła Mea.
-Szczęściarze z was.- powiedział syn Hermesa.
-Idziemy na plażę. Pójdziesz z nami?- zapytałam
-Dzięki za zaproszenie, ale nie. Chcę tu jeszcze posiedzieć.
Czy on musi być taki tajemniczy?! To strasznie irytujące.
-To na razie.- Mea wstała i podała mi rękę.
Podniosłam się z ziemi, otrzepałam tyłek i ruszyłam za przyjaciółmi. Azyl został przy Marco. Szybko znaleźliśmy się na plaży i usiedliśmy na konarach drzew. Zaczęliśmy gadać o wszystkim i o niczym. Śmialiśmy się do łez. Do czasu aż Mea nie rozpoczęła tematu wojny z herosami.
-Myślicie, że ilość herosów za Olimpem się wyrównała do ilości herosów chcących zniszczyć nas?- zapytała
-Z każdym dniem ich przybywa. Nas nie. Jedynie co ostatnio przyjechali z Europy- powiedział Chris.
Popatrzyłam po kolei na każdego z nich. Każdy miał wymalowany na twarzy niepokój. Ja chyba też.
-Ale nie mają i nigdy nie będą mieć jednego i najważniejszego.- zaczął Kevin.- Nie będą mieć…
-Przyjaźni.- przerwałam mu.
-Przyjaźni też. Ale nie będą mieć ciebie Alice.
-Oh nie żartuj.- powiedziałam ze sarkazmem.
Buchnęliśmy śmiechem. Ja w tym czasie wstałam i podeszłam do morza. Zdjęłam trampki i weszłam do wody po kostki. Najgorsza jest świadomość, że oni gdzieś tam są i nie możemy na razie nic zrobić.
-Ja bym na twoim miejscu tak nie ryzykował po tym co powiedziałaś na Olimpie.- powiedział obok mnie Kevin.
Długo nie myślałam o tym co powiedziałam bogom. Do teraz. Uśmiechnęłam się. To było coś.
-Myślisz, że dalej są źli? Biedactwa. Pewnie potrzebny im pluszak dla pocieszenia.- odparłam.
Nagle coś pociągnęło mnie w dół i leżałam w wodzie cała mokra wypluwając resztkę soli jaką musiałam spróbować. Posejdon sobie nie darował zrobić mi kawał.Kevin przyglądał się temu rozbawiony.
-Posejdon lubi bawić się prądem morskim.- powiedział śmiejąc się.
Pociągnęłam go za kostkę i on też leżał.
-Ej!
Teraz ja się śmiałam razem z nim.
-Ze mną się nie zadziera.- powiedziałam.
-Może zaryzykuje?
Pochlapałam go jeszcze i zwróciłam się do Mee i Chrisa.
-Nie przyłączycie się?
-Nie, dzięki.- powiedziała Mea- Mam nowe spodnie.
Wymieniliśmy z Kevinem spojrzenia i pomyśleliśmy o tym samym. Wyszliśmy na ląd i podeszliśmy do Mee.
-Chyba nam wybaczysz, prawda?- zapytał Kevin.
Wzięłam ją za prawą rękę i nogę, syn Hermesa zrobił to samo i pobiegliśmy z powrotem do wody. Wyrywała się nam, ale jak byliśmy już na dobrej głębokości rzuciliśmy. Wstała cała mokra i zła. Chris przyglądał się temu z rozbawieniem.
-Chris może dołączysz do nas?- zapytał Kevin.
-Chodźcie, bo zaraz Posejdon się wkurzy, że nadużywamy jego gościnności.- powiedziała Mea.
Gdy wychodziliśmy z wody spojrzałam na swoje ubranie. Pomarańczowa koszulka obozu była calutka mokra. Krótkie dżinsowe spodenki też. Włosy tak samo. A za godzinę kolacja!
-Wracajmy do domków. Musimy doprowadzić się do porządku.- powiedziała Mea.
Chrisa zostawiliśmy w spokoju i nie wrzucaliśmy do wody. A szkoda. Jak wracaliśmy cały czas się z nas śmiał. Przy domkach rozdzieliliśmy się. Ja z Kevinem poszłam do domku numer jedenaście, a Chris i Mea do domku Ateny.
-Za dwadzieścia minut na kolacji.- rzuciła jeszcze przez ramie Mea.
W domku doprowadziłam się do porządku. Przebrałam się, wysuszyłam i uczesałam włosy. Kevin już na mnie czekał i patrzył na zegarek.
-Czy wszyscy ludzie tak długo są w łazience.
Walnęłam go lekko w głowę, uśmiechnęłam się i powiedziałam.
-Tylko ci niezwykli. Choć, bo się spóźnimy.
-Jak zawsze.
Wyszliśmy z domku za resztą. Domek Ateny też już wychodził. Na kolacji było jak zawsze. Prośba do bogów taka sama jak ostatnio. Normalka. Później do domku. Azyl już tam był. Siedział na moim łóżku. Podrapałam go za uchem. Lubił to.
-Gramy w karty?- zapytał Kevin.
-W co?
-W remika. Co ty na to?
-Nie masz szans.- powiedziałam. Wiem co mówię. Na wakacjach zawsze byłam najlepsza.
-Jestem synem Hermesa, przypominam ci. Ale to nic nie zmienia, prawda?- i uśmiechnął się łobuzersko.
-Na pewno nie.- odwzajemniłam uśmiech.
Wyciągnął karty z podobiznami bogów greckich. Do gry przyłączyło się jeszcze rodzeństwo Kevina. Patrice i Tigro. Faktycznie, granie z dziećmi Hermesa jest trudne, ponieważ cały czas przypadkiem znikają karty, których akurat potrzebują. Wygrałam ja. Jakie było ich zdziwienie kiedy wyłożyłam się do końca. Po grze położyliśmy się spać. Noc minęła bez żadnych zakłóceń. Obudziłam się pełna energii mimo, że graliśmy do pierwszej w nocy. Była już szósta, więc za godzinę było śniadanie. Reszta z domku spała jeszcze, więc korzystając z okazji na spokojnie poszłam do łazienki. Ubrałam się i wyszłam jeszcze przed śniadaniem na ławkę przed kwaterą dzieci Hermesa. Było rześkie powietrze. Akurat na mecz siatkówki. Dokopiemy im. Musimy. Nasza drużyna ma być niezniszczalna. I taka będzie. W końcu jest w niej Caren, Harry, Bree, Juliet, Felix, Matt, Judi i oczywiście ja.
Usłyszałam głosy dochodzące z domku. Pewnie znowu się biją kto pierwszy w łazience. Jak zawsze rano.
-Co tak wcześnie? Hypnos cię nie lubi i nie daję spać?
-Kevin! Przestraszyłeś mnie. A co do snu to bóg nie ma z tym nic wspólnego.- powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego.
-Zdenerwowana przed meczem?
-No co ty. Luzik. Zdenerwowana byłam jak grałam o mistrzostwo z innymi szkołami.
Z domku Hermesa wychodzili już na śniadanie więc wstałam i razem z Kevinem poszłam za nimi.
-Gdzie ty się tak grać nauczyłaś?- zapytał mnie przyjaciel.
-Jako dziecko już rzucałam piłką. Później klub i oto jestem.
Zobaczyłam, że Mea i jej rodzeństwo też wychodzi na śniadanie. Spojrzałam na Kevina. Tęsknie spoglądał na Meę. Patrzył jak na ideał. Uśmiechnęłam się. A więc to tak. Odwróciłam wzrok znów na córkę Ateny. Nie dziwię się Kevinowi, że Mea mu się podoba. Jej proste, złote włosy opadały na odkryte ramiona. Jej cera zdawała się iskrzyć w słońcu. W szkole zanim trafiła na obóz musiała mieć dużo wielbicieli.
Wchodziliśmy już na stołówkę. Usiadłam razem z Kevinem i wróciliśmy do rozmów.
-O dziewiątej jest mecz, więc się przygotuj. Będziemy ci kibicować.- to mówiąc spojrzał na Meę i Chrisa.
-Przestań już być tylko przyjacielem.- mruknęłam do niego.
-Że co?!
-To co słyszałeś.
-Dzieckiem jeszcze jesteś, nie rozumiesz.
-Do prawdy?- uniosłam brwi.
-Chyba już musisz iść się przygotować, młoda.- zakończył.
-Oczywiście.- powiedziałam, wstałam i wyszłam z triumfującym uśmiecham. Udałam się od razu na boisko siatkówki.
Reszta drużyny już tam była.
-Nareszcie! Gdzieś ty była? Mamy tylko godzinę. Później na boisko wchodzą Europejczycy.
-To zaczynajmy.- powiedziałam Caren.
Najpierw rozgrzewka. Później wzięliśmy piłki i ćwiczyliśmy zagrywkę. Następnie atak. I tak skończył się nam czas na boisku, bo przyszli przeciwnicy. Zeszliśmy z boiska i udaliśmy się do lasu. Tak będziemy się rozciągać. Moja trenerka mówiła, że to podstawa. Rozciągaliśmy się przez czternaście minut mówiąc cały czas o taktyce.
-Za piętnaście minut gramy.- powiedziała Judi.
-Czyli tak jak mówiliśmy. Na pierwszy skład wchodzi Alice, Harry, Juliet, Felix, Judi i ja.- przypomniała Caren.
Ruszyliśmy z powrotem na boisko. Wszyscy obozowicze już tam byli. Sędziowała jakaś babka. Najprawdopodobniej córka Apolla. Nasi przeciwnicy już byli przygotowani na wejście. Dołączyliśmy.
Uroczyste wmaszerowanie na boisko i pierwszy gwizdek.
Trudno było zdobyć jakikolwiek punkt. Byli naprawdę dobrzy. Lecz ostatecznie wygraliśmy. Trzy do dwóch w setach. Było ciężko, ale się udało.
Podziękowaliśmy sobie za grę i podeszłam do przyjaciół.
-Udało ci się.- powiedziała na powitanie Mea.
-A wątpiliście we mnie?
-No wiesz, spodziewałem się czegoś lepszego. Ten punkt co straciłaś… nie ładnie- zaśmiał się Kevin.
-Żebyś znowu nie wylądował w morzu. Tylko tym razem dzięki mnie!
-Już się boję.- mówił dalej śmiejąc się mój przyjaciel
-Masz czego. Idźcie już na następne zawody. Ja do was dojdę. Muszę doprowadzić się do porządku.- powiedziałam i ruszyłam w stronę domku numer jedenaście.
Jak tu przyjemnie jak nikogo nie ma. Pierwszy raz jestem w tym pomieszczeniu gdy nikogo nie ma. Spokój, cisza. Przebrałam się, umyłam i wyszłam popatrzeć na końcówkę zmagań w rzucie dyskiem i oszczepem. Miałam rację. Przyszłam popatrzeć na końcówkę.Oszczepem rzucał ostatni zawodnik, a w rzucie dyskiem zostało jeszcze dwóch. Stwierdziłam, że zaczekam na przyjaciół przed stadionem. Pięć minut minęło zanim zaczęli wychodzić pierwsi kibice. W tłumie szukałam przyjaciół lecz ich nie znalazłam. Znalazłam za to kogoś innego co wcale mi się nie podobało. Na moje nieszczęście ta osoba też mnie ujrzała. Razem ze swoją zgrają podeszła do mnie.
-Patrzcie, patrzcie kogo my tu mamy. Alice Cray we własnej osobie.
-Emma.- powiedziałam przez zaciśnięte zęby i posłałam jej lodowaty, a zarazem kpiący uśmiech.- Głowa dalej boli po naszym ostatnim spotkaniu?
-Żeby ciebie zaraz nie zaczęła!
-O to się nie boję.
Podeszli do nas moi przyjaciele.
-Alice musimy już iść.- powiedział Chris widząc co się dzieję.
-Niby gdzie? Ja się tu świetnie bawię. Ty nie?
-Alice!- powiedziała Mea.
-Masz szczęście.- powiedziałam do niej i poszłam z przyjaciółmi. Oczywiście nie darowali sobie kazania.
-Czy ty naprawdę szukasz kłopotów?
-Przeważnie to one mnie znajdują.- powiedziałam uśmiechnięta.
-To fakt.- poparł mnie Kevin.
-Ale…- chciała zaprotestować Mea.- A z resztą… nie ważne. Chodźcie lepiej poćwiczyć szermierkę, bo jutro bitwa o sztandar. Reszta naszych już jest na arenie.
Z ulgą stwierdziłam, że nie będą już drążyć tematu Emmy. Zadowolona ruszyłam za przyjaciółmi.
Przepraszam że nie na temat opowiadania ale czy ktoś mi może powiedzieć na jakiego maila mam wysyłać opo?
Gdyż dłuuuuuuugo mnie tu nie było nie nie pamiętam ^^”
Dłuuuuuuugasne opowiadaie.
P.S. Adminko, kiedy bedzie moje opowiadanie ?????????????
@Roxy
Swoje opowiadanie badź rysunki wysyłaj na percy@percyjackson.pl
dziękuję ci bardzo ;*
dłuuuuugie opowiadanie. i bardzo dobrze!!!!!
Felix! Uwielbiam go! I opowiadanie super! I długie! I herosowe! I boskie! I…nie wiem co jeszcze.
Świetne! Baardzo wciągające.
Uwielbiam twój cykl opowiadania!! Alice Cray jest cudowna!!
Heeeeeeeeeeeeerosowe! xdd
@@Roxy
Nie ma za co ;**
Boskastyczne!
Tylko że… powtórzenia w niektórych momentach są baaaaardzo denerwujące.
to jest naprawdę świetne. szkoda tylko, że Kevin nie jest zainteresowny Alice, a Troya dawno nie było. nadzieja tylko w Marco! ale jego w tym rozdzia;e też za wiele nie było…
super opowiadanko!!
suuuuuper