W końcu przejechaliśmy jakiś lasek i zatrzymaliśmy się przed jednorodzinnym domkiem letnim.
-Nie jedziemy do prezydenta?- zapytała Mea.
-Jesteśmy już.- mruknął tata Lisy.
-Prezydent na wakacjach.- powiedział uśmiechnięty Kevin.
-No. Niestety.- mruknęłam.
-Nikomu nie możecie powiedzieć gdzie jesteśmy. Nikomu.- powiedział tata Lisy.
Wyszliśmy z auta. Wielka działka i mały dom. Nie tego spodziewałam się po prezydencie.
Podeszliśmy do drzwi i pan Deetch zapukał.
-Proszę wejść!- zawołał damski głos dochodzący z środka.
Wymieniliśmy z Kevinem, Chrisem i Meą zdziwione spojrzenia. Spodziewałam się raczej agentów służb wewnętrznych czy coś w tym rodzaju. A tu bez żadnych zabezpieczeń wchodzą do domu prezydenta zwykli ludzi. Jeden dorosły, piątka nieznanych dzieciaków i pies.
Pan Deetch otworzył drzwi. Ujrzeliśmy kobietę zmierzającą do nas.
-Cześć Thomas. Co cię sprowadza? a to jest mała Lisa. A wy?
-Dzień dobry. Ja nazywam się Alice Cray. To są moi przyjaciele.
Skąd wiedziałam, że to pani Urghn? To proste. Widziałam ją kiedyś w telewizji. Niska, szczupła brunetka. Nic specjalnego. Może wam się to wyda dziwne, ale jej męża nigdy nie widziałam. Ani na żywo ani w TV. Dlaczego? Ponieważ nie śledzę wydarzeń politycznych. Panią Urghn widziałam przez przypadek. I to dawno.
-Ja jestem Kevin Evans.
-Tak?- zdziwiłam się. Jest moim przyjacielem, a ja dopiero teraz dowiedziałam się jak ma na nazwisko.
-A ja Mea Coonin. A to jest Chris Router.
-Wejdźcie. Nie stójcie w progu. Zaraz zawołam męża.
-Nie jest na spotkaniu z …
-Nie jest Thomasie. Właśnie przyjechał. Peter!- zawołała pani Urghn.
-Tak kochanie?- dobiegł nas głos z piętra.
Sekundę później na schodach stał facet w zwykłych, poszarpanych i brudnych spodniach i takiej samej koszulce.
-Goście? Thomasie co ty tutaj robisz?
Staliśmy jak sparaliżowani. Prezydent zachowywał się jak gdyby nigdy nic, jakby każdy kto wszedł do domu był dobrym znajomym. A do tego był strasznie, ale to strasznie podobny do Ateny. Już chciałam zapytać go: czy pan nie jest przypadkiem synem Ateny, jednak ugryzłam się w język. Pan Deetch przecież jest śmiertelnikiem, a po za tym nie wiem dokładnie czy to prawda.
-Peterze, moja córka i jej przyjaciele chcą z tobą porozmawiać. Mówiłem im, że jesteś zajęty, ale…
-O! To nic. Chętnie z nimi porozmawiam. Lisa przedstawisz mi swoich przyjaciół?
-To jest Alice, Chris, Kevin i Mea.
-A więc chodźmy do gabinetu.
Poszliśmy po schodach na piętro. Nie tak wyobrażałam sobie dom prezydenta. Był całkiem zwyczajny. Jak każdy inny domek letni. Zaskoczył mnie pozytywnie. Nienawidziłam polityki, ponieważ rządzący zawsze zabierali innym. To było nie fair. A tu taka miła niespodzianka.
Weszliśmy do niewielkiego pokoju, gdzie była kanapa i trzy fotele (jedno za biurkiem), kominek, obrazy i wielki, jedwabny dywan.
-Proszę usiądźcie.
Gdy to zrobiliśmy zaczął mówić.
-Co sprowadza herosów w moje skromne progi? Mamuśka znów wpadła w tarapaty?
-Nie, Atena nie. Wszyscy wpadliśmy w kłopoty.- powiedziała Mea.- Pan jest jej synem? To znaczy Ateny.
-Tak. I wy chyba też.- wskazał na Chrisa i Meę. – A ty Hermesa?
-No to raczej.- powiedział Kevin.
-A ty Alice?- zapytał mnie pan Ugrhn.
Dopiero teraz mnie wyrwał z zaskoczenia. Chyba rozumiecie. Nie dość, że prezydent rozmawia z nami jakby nigdy nic, jakby był zwykłym, szarym obywatelem, to jeszcze pyta mnie jakiego boga jestem córką. Mam prawo do zaskoczenia. Prawda?
-Alice!
-Nie jestem herosem.
Przypadkiem zostałam w to wplątana.
-Ale ona tu dowodzi.- mruknął Kevin.- Przypadkiem.
-A więc o co chodzi panno Cray?
-Alice.- poprawiłam.- A chodzi o to że są herosi, którym nie podobają się rządy szanownych bogów więc mają swoją wielką grupę. Chcą zniszczyć Olimp. A herosów tych dobrych jest za mało by ich powstrzymać. Dlatego też bogowie proszą śmiertelników o pomoc. Mówiłam im, że to głupie, że i tak się nie zgodzę, ale później spotkałam Lisę i pomyślałam, że jest szansa aby pomóc moim przyjaciołom.
-Wiecie, że nie chcę ryzykować życia zwykłych obywateli. Ja osobiście mogę pomóc tylko w jeden sposób. na całym świecie są herosi. Mogę wam załatwić dziesięć minut w telewizorze. Emisja na cały świat. Myślę, że satyrowie załatwią resztę.
Spojrzałam na przyjaciół. Oni nie całkiem byli zadowoleni, ale ja BARDZO.
-Dziękujemy. Bardzo.- powiedziałam.- To wspaniale, że chce nam pan pomóc.
-Rodzinie się pomaga.- odparł prezydent.
-To my już pójdziemy.- powiedziałam szybko, aby moi przyjaciele nie palnęli czegoś głupiego.
-Do widzenia.- powiedział prezydent.- Dojdziecie sami, prawda?
-Jasne.Dziękujemy.
Wyszłam razem z resztą. Ruszyliśmy schodami w dół.
-Łatwo poszło.- powiedziałam do nich.
-Jakoś za krótko to trwało. Nie tak wyobrażałem sobie rozmowę z prezydentem.- zauważył Chris.
-Masz racje, mógłby poczęstować nas przynajmniej herbatnikami.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Pan Deetch rozmawiał z panią Ugrhn kiedy dotarliśmy na parter.
-Tato, musimy już jechać.- powiedziała Lisa.
-A gdzie?
-Na obóz.- odpowiedział Kevin za Lisę.
-Więc dobrze. My już pojedziemy Rose.
-Do zobaczenia!
Droga minęła szybko i sprawnie. I o dziwo bez jakichkolwiek komplikacji. Na przeciw wyszedł nam Chejron.
-Witaj Lisa na obozie herosów. A wy co tak wcześnie wróciliście?
-Byliśmy u prezydenta i on może załatwić tylko to, aby pozbierać wszelkich herosów z całego świata. Nieźle co?- powiedział Chris.
-Chyba jedzie pierwszy autobus.- powiedziała Mea.
Gdy spojrzeliśmy w to samo miejsce co ona zaniemówiliśmy. Dosłownie. Na szosie przed sosną Thalii stał autobus, z którego wysiadali po kolei młodzi ludzie. Jeden z nich nie był do końca człowiekiem. Był satyrem. Bardzo starym satyrem. Ale jakim cudem prezydentowi udało się to tak szybko załatwić?! Przecież to niemożliwe! Satyr, który im przewodził znalazł się przy nas.
-Dzień dobry. Jestem Lukas Truther. Zajmuję się szukaniem herosów w Europie do naszego obozu. Przyszliśmy wam pomóc.
-Zapraszam do naszego obozu.- powiedział Chejron, a my dalej staliśmy jak sparaliżowani.- Mea, ty zaopiekuj się herosami, którzy przybyli i Lisą. Ty Chris przeleć po wszystkich domkach i powiedz, że mamy gości. Kevin pomóż Mee. A ty Alice… a zresztą. Chodź z nami. A ciebie zapraszam do Wielkiego domu. Moi obozowicze pomogą twoim. Dobrze?
-Oczywiście.- powiedział satyr.- Ale w rozmowie musi uczestniczyć przedstawiciel moich herosów.
-Ale ja nie jeste…- nie zdążyłam dokończyć ponieważ w słowo wpadł mi Chejron.
-Dobrze.
Rzuciłam jeszcze wzrok na moich przyjaciół. Mieli zdezorientowany wzrok jak ja. Rozłożyłam tylko ręce i poszłam za Chejronem, satyrem i dowódcą przybyszy.
Usiedliśmy wokół stołu w Wielkim Domie. Ja siadłam obok Chejrona, a na przeciwko miejsca zajęli goście. Nigdzie nie widziałam Dionizosa co mnie bardzo zdziwiło.
-Podobno macie tu jakiś problem, prawda?- zapytał satyr.
-A kto by nie miał.- mruknęłam.
-Tak.- zaczął swoją przemowę Chejron.- Herosi odwrócili się od nas. Ale tylko niektórzy. Jednak jest ich tak dużo, że możemy nie dać sobie z nimi rady. Podejrzewam, że…- zawahał się i popatrzył na mnie.- że pomaga im jakiś bóg lub tytan. A słyszałem , że wy też macie podobne problemy w Europie. Tak?
-Najpierw chciałbym wam przedstawić mojego dowódce. Ten młody heros to Marco Perdidi. On wam wszystko wyjaśni. Ja jestem zmęczony. Proszę Marco, zaczynaj.
Chłopak, o którym mówił satyr miał około 17 lat. Nie wiem kogo mógł być synem. Nigdy takiego kogoś nie spotkałam. Czarne jak węgiel włosy, popielate oczy, blada cera, ubrany na czarno, sylwetka wysportowana.
-U nas też zaobserwowaliśmy, że herosi znikają. Ostatnio odkryliśmy gdzie. Tutaj. Nie na wasz obóz tylko jeszcze inny.
-Obóz Dave’a.- mruknęłam.
Marco nie wydawał się zadowolony, że mu przerwałam więc powiedziałam.
-Kontynuuj.
-Stwierdziliśmy, że musimy wam pomóc, ponieważ tamten obóz może zaatakować obóz w Europie. Obozy w Afryce i Australii także są zagrożone.
Popatrzyłam na niego zdziwiona. W Australii i Afryce są obozy herosów? Nigdy nie wspominali mi o tym.
-A na zakończenie dodam, że jak zacznie się wojna my wam pomożemy. – powiedział satyr.
-Waszym herosom zapewnić osobny jeden domek czy mogą iść do domków swoich rodziców?
Satyr uważnie popatrzył na chłopaka widocznie czegoś oczekując.
-W jednym domku.- zadecydował.- Jest jakiś wolny?
-Tak. Oczywiście. Domy Wielkiej Trójki są puste. Niby, że Zeus, Hades i Posejdon mają już pozwolenie na dzieci to jednak im się nie spieszy aby mieć jak najwięcej potomków. U nas jest kilku. Naprawdę niewielu. Niestety jeden z nich dowodzi armią przeciwników.
-Bogowie polubili Europejczyków.- uśmiechnął się Marco.
-A co z tymi z Afryki i Australii ?- zapytałam.
-Trzy czwarte z tamtejszych obozowiczów przybyło do armii przeciwników. Zostało niewielu po naszej stronie.- odpowiedział mi Marco.
-Czyli tak mniej więcej ilu jest nas, a ilu ich?- zapytałam.
-Wolałabyś nie wiedzieć.- odparł.
-Pocieszające.- mruknęłam.
-Muszę powiadomić moich obozowiczów o takich zmianach.- powiedział Chejron.
Nagle wpadł mi do głowy świetny pomysł. A gdyby tak…
-Zróbmy bitwę o sztandar. Albo od razu olimpiadę. Pomiędzy dwoma obozami.
Zostanie wybrane kilka lub kilkanaście osób i takie zawody.
-Nawet niezły pomysł.- zgodził się Marco.- To by zrelaksowało nas wszystkich. Zdrowa rywalizacja dobrze nam zrobi.
-I co ty na to Chejronie?- zapytałam.
-Dobrze. Tylko musimy powiadomić o tym resztę obozowiczów. Powiedz innym herosom, że spotykamy się na stadionie za godzinę, Alice. A zawody możemy zacząć za … Za?
-Dwa dni- zadecydował satyr.
-Dobrze. Kończmy na dziś bo chyba jesteście zmęczeni podróżą. Alice zaprowadź gości do domku Zeusa. A jak tam się nie zmieszczą to do Posejdona.
-Spoko. -powiedziałam i poszłam razem z Marco i satyrem do domku Zeusa.
Bez problemu odnalazłam Meę z resztą herosów. Właśnie opowiadała im o stadionie.
-Mea!- zawołałam do niej i podeszła do mnie.
-Tak?
-Goście mają nocleg u Zeusa. A za godzinę wszyscy nasi obozowicze mają być na stadionie. Pomożesz mi ich zaprowadzić?
-Jasne.- powiedziała i zwróciła się do przybyłych.- Słuchajcie! Wasz kolega zadecydował, że śpicie w domku Zeusa, więc proszę za mną. Zaprowadzę was tam.
Poszliśmy w stronę domów i przy okazji wchodziliśmy do innych kwater i ogłaszaliśmy, że na stadionie za 45 minut. Było już późno.Nawet nie zauważyłam kiedy to wszystko zleciało. Była godzina 22.13, a o dacie wolałam nie mówić. Był 26 marzec. Praktycznie przez półtorej miesiąca nie widziałam przyjaciół z mojego zwykłego, dawnego życia.
-Alice rusz się!- wyrwała mnie z zadumy Kevin, który nie wiem kiedy przyszedł i czemu go nie było z Meą.
-Podsłuchiwałeś.- powiedziałam i uśmiechnęłam się. Normalka.
-Nic o tym nie wiem.- szepnął.
-Mea ci kazała?
-Nie, skąd taki pomysł?
-Przestańcie!- powiedział Chris. A kiedy on przyszedł? Też nie wiem. Musiałam nieźle się wyłączyć i myślami być daleko.
-Za pół godziny na stadionie. Chodźmy już tam.- zakończył rozmowę Kevin.
Doszliśmy tam, usiedliśmy na trybunach i zaczęliśmy wszystko analizować, żartować i opowiadać. Poznałam lepiej moich przyjaciół. Zaczęli przedstawiać swoje historię życia. Aż w końcu cały stadion był pełny herosów i po chwili wszedł na środek boiska Chejron. Zauważyłam po drugiej stronie trybun Marco i kilku jego kolegów podpierających się o ścianę i przyglądający się temu.
-Proszę o cieszę!- powiedział Chejron i wszyscy umilkli. To mi się tutaj podoba. Nie trzeba mikrofonów aby na takim wielkim obiekcie było słychać dokładnie każdy szept. Mea mi mówiła, że czasami głównie dzieci Apollo organizują tutaj spektakle. Niestety ja ani jednego nie widziałam. A wracając do obecnej sytuacji…
-Wiecie już, że mamy gości. Przyjechali do nas herosi z Europy. Wykorzystując sytuację chcielibyśmy zorganizować zawody. Taką mini olimpiadę. Siatkówka, koszykówka,skok w dal, biegi, rzut dyskiem, oszczepem i bitwa o sztandar. Zawody będą trwały 3 dni. W pierwszym dniu koszykówka, biegi skok w dal, w drugim siatkówka rzut dyskiem i oszczepem, a na zakończenie bitwa o sztandar. Biorą udział osoby tylko chętne lub wybrane przez nas.
Razem z moim kolegą z Europy uzgodniliśmy dozwoloną ilość osób. Zgłoszenia na poszczególne dyscypliny przyjmuje pani Mea Coonin z domu Ateny.
-Ja?- szepnęła do nas Mea.
-Ja im tego nie mówiłam.- odparłam.- A gdzie jest tak a pros Lisa?
-Przy swoim rodzeństwie. – odpowiedział mi Chris.
-A teraz rozejdźcie się. Zawody zaczynamy za dwa dni, o godzinie dziewiątej rano. A teraz rozejdźcie się do domów.- zakończył Chejron.
Wyłapałam parę błędzików:
„trzy fotele (jedno za biurkiem)”
„Rzuciłam jeszcze wzrok na moich przyjaciół. Mieli zdezorientowany wzrok jak ja.”
Opowiadanie jest ŚWIETNE!
Tylko wątpię, żeby Zeuskowi spodobali się goście w jego domku 😉
super
też tak myślę [że Zeusowi mogą nie spodobać się goście]! A opowiadanko – jak zwykle cudowne
super jak zawsze!
super