Rozdział 9: Prawda jest czasem bardziej zaskakująca od kłamstwa
.
– Eee… To ja już może pójdę…- powiedziała szybko mama Rose i wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi.
– Dlaczego nam nie powiedziałaś?!- starałem się zapytać spokojnie i uprzejmie, ale jakoś mi to nie wyszło.
– A co wam miałam powiedzieć?- odpowiedziała pytaniem.
– Może by tak prawdę?! Dlaczego nas okłamałaś?!- Nie mogłem w to uwierzyć. Spojrzałem na Annabeth w poszukiwaniu wsparcia. Ona jednak patrzyła szeroko otwartymi oczami w przestrzeń i bynajmniej nie zamierzała się odezwać.
– Tak właściwie nigdy nie pytaliście, więc moim zdaniem niemówienie, a kłamstwo to są zupełnie różne pojęcia- odpowiedziała cicho z zainteresowaniem obserwując swoje buty.
– A więc nie uważasz, że to było kłamstwo?
– Nie skłamałam ani razu!- krzyknęła oburzona- Pamiętasz jak się mnie zapytałeś, skąd wiem o baseballówce Annabeth, a ja ci powiedziałam, że jakiś chłopak od Hermesa mi powiedział?
– Taaak…
– No to dodaj dwa do dwóch, a wszystkiego się dowiesz- odpowiedziała lekko rozdrażniona. Zacząłem intensywnie myśleć i nagle mnie olśniło. Jeszcze tylko kilka rzeczy, a reszta ułoży się w logiczną całość. Uśmiechnąłem się zachęcająco, pełen pokory. Dziewczyna westchnęła zrezygnowana i zaczęła mówić:
– Jak już mówiłam, jak miałam sześć lat to się tu przeprowadziłam. Moja mama poszła do cioci May coś pożyczyć i wtedy poznałam Luke’a. Siedział w ogrodzie i wchodził po drzewach. W pewnym momencie spadł na mnie. Miesiąc gipsu umocnił naszą przyjaźń. Dwa lata później odkrył, że jest herosem, a ja dowiedziałam się o mnie prawdy kolejne trzy lata później. Wtedy Luke zapytał czy bym z nim nie uciekła. Mówił, że się mną zaopiekuje jak własną siostrą, że nic mi się z nim nie stanie. Ale ja nie chciałam uciec, więc poszedł beze mnie. Było mi bardzo przykro, ale nie żałowałam. Pięć lat temu spotkałam go znów po raz pierwszy. Kazał mi wracać do domu, ale prawie codziennie rozmawialiśmy przez iryfon. Opowiadał mi o ludziach z obozu, o obozie i takie tam. Kiedy się dowiedziałam o labiryncie i o tym, co grozi Lukowi jeżeli Kronos całkowicie się odrodzi, uciekłam z domu. Właściwie nie uciekłam, bo powiedziałam mamie, ale jej zdanie nie miało dla mnie w tamtym momencie wielkiego znaczenia. Nie mogłam mu pomóc, ale może teraz mi się uda i zrobię wszystko, żeby go uratować…
– Bogowie jaka ty jesteś naiwna!- wykrzyknąłem zdenerwowany- Jesteś kolejną osobą, która dała się mu nabrać! Nie znacie go, nie możecie mu pomóc, a on sam sobie wybrał taki los. Co wy w nim takiego widzicie? Że jest przystojny, czy co?! Jesteś taka płytka…- kiedy już to wszystko powiedziałem, zdałem sobie sprawę jak bardzo przegiąłem. Oczy Rose zrobiły się niebezpiecznie szmaragdowe i wypełniły się łzami.
– Nie znasz mnie i powiem ci jak bardzo ty jesteś płytki i naiwny. Oceniasz ludzi po tym, co widać na pierwszy rzut oka albo po tym, co ty chcesz widzieć. Myślisz, że jestem podobna do niektórych córek Afrodyty, co tylko się śmieją i dbają o paznokcie. Myślisz, że jak cały czas staram się być uśmiechnięta to taka jestem naprawdę i nie wiesz nawet jak bardzo się mylisz. Jeżeli chcesz wiedzieć to to nie jest mój pokój. To jest pokój mojej siostry. Moje są tylko książki i rysunki na ścianie. Ten strój cheerleaderki też nie jest mój, bo to Mary- Alice była w drużynie, a mnie tylko uczyła gimnastyki artystycznej. Po jej śmierci przeprowadziłam się tutaj i obiecałam sobie, że nie zapomnę co jest jeszcze w życiu ważne, bo ona by nie chciała żebym się zamknęła w sobie tak, jak Nico po stracie Bianci. Codziennie przypominam sobie, że na świecie tyle osób cierpi, a ja nie mogę im pomóc, ale to nie jest powód żeby samemu cierpieć. Nie stracę kolejnej ważnej dla mnie osoby czy bogowie tego chcą, czy też nie. Właśnie ta osoba potrafiła dostrzec we mnie coś więcej niż reszta… Tak więc do zobaczenia jutro, bo rano wyruszamy do Obozu Herosów- skończyła, a po jej wiecznie zaróżowionych policzkach ciekły łzy. Byłem w takim szoku, że nie wiedziałem co powiedzieć. Rzeczywiście patrzyłem na nią jak na roześmianą różową dziewczynkę, którą nie była. Wyszła na balkon i sprawnie zeszła po wierzbie, która tam rosła. Bezradny spojrzałem na Annabeth.
– Percy, tym razem przegiąłeś. Rose ma rację. Nie wiem jak mogę ci pomóc Glonomóżdżku, musisz sobie poradzić sam. Powodzenia- dodała, po czym wstała, pocałowała mnie w policzek i wyszła.
Usiadłem na łóżku i spojrzałem na rysunki Rosalie. Przedstawiały głównie ogrody, pola w lecie pełne kwiatów i domki z młynem stojące po środku. Ale jeden tam nie pasował. Był narysowany węglem, wisiał najbardziej na lewo. Widniał na nim Empire State Building, wokół szalała burza, niebo przecinała błyskawica. W jednym z okien dostrzegłem malutką postać patrzącą na Nowy Jork. Pomyślałem o tym, co dziewczyna przeszła i zrobiło mi się przykro z powodu tego, co jej powiedziałem.
Zrozumiałem, że muszę z nią porozmawiać, przeprosić. Wyjrzałem przez okno. Siedziała na huśtawce i obserwowała ptaki. Nie, to nie był odpowiedni moment. Nagle poczułem dziwne mrowienie w stopach. Prowadzony przez jakąś moc poszedłem do trzeciego pokoju na tym piętrze. Powoli otworzyłem drzwi. Moim oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie pełne kartonowych podpisanych pudeł. Podszedłem do pierwszego. Było w nim mnóstwo statuetek z zawodów gimnastycznych. W kolejnym same albumy ze zdjęciami. Jedną z podstawowych zasad jakich uczyła mnie mama, było nie grzebanie w cudzych rzeczach. Miałem nadzieję, że moja rodzicielka mi wybaczy.
Otworzyłem pierwszy album. Były w nim zdjęcia przedstawiające dwie dziewczynki. Pierwsza miała czarne włosy i zielone oczy. Rozpoznałem w niej moją przyjaciółkę. Druga- starsza, miała brązowe kręcone włosy i czekoladowe oczy. Była bardzo podoba do pani Valentin. Szybko przejrzałem resztę zdjęć. Na ostatnim zobaczyłem Rose siedzącą z nogą w gipsie koło chłopca z ogipsowaną ręką. Miał blond włosy, niebieskie oczy i mimo kontuzji wyglądał na niezwykle szczęśliwego. Owym chłopcem był Luke, mój były przyjaciel, obecny wróg, tyle że bez blizny na policzku. Włożyłem album z powrotem do pudła i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Ściany były pudrowo- różowe, a od podłogi ktoś namalował (pewnie poprzednia lokatorka) czarne róże. Efekt był zniewalający- jakby piekielne róże pięły się po ścianie. Pod oknem stało niewielkie łóżko, ozdobione również czarnymi metalowymi różami. Podszedłem do najmniejszego pudełka. W środku znalazłem stertę rysunków. Większość z nich przedstawiała mitologiczne potwory walczące z dwójką dzieci.
Nie mogłem uwierzyć, że był to kiedyś pokój Rose. Był taki… Sam nie wiem. Róż świadczył o delikatności i romantycznej naturze, a czarne róże o skłonności do zamykania się w sobie i mrocznym usposobieniu. Uświadomiłem sobie, że o tych wszystkich cechach, złożonej osobowości mówiły jej oczy. Czyli, że… Co? Cały czas udawała? Chociaż moim zdaniem ten pokój bardziej do niej pasował i nie różnił się aż tak bardzo od pokoju jej zmarłej siostry. Może postanowiła się tam przeprowadzić, żeby być „bliżej” niej, nie zapomnieć i takie tam? Nie jestem dobry w odgadywaniu dziewczyńskich uczuć.
Zszedłem do ogrodu. Znalazłem tam Annabeth i Rose siedzące pod wierzbą. Rozmawiały. Kiedy podszedłem bliżej, podniosły głowy. Spojrzenie jednej z nich mówiło wyraźnie żebym się lepiej nie zbliżał. Chyba nie muszę mówić, kto tak na mnie patrzył.
– Rose, przepraszam. Przepraszam za wszystko co powiedziałem, nie pomyślałem i wyszło, jak wyszło. Masz rację, nie mogłem cię tak osądzać, bo przecież ledwie się znamy. Nie wiedziałem. Przykro mi.
– Percy, nie oczekuj ode mnie, że tak po prostu teraz się uśmiechnę, powiem, że nic się nie stało, koniec sprawy. Przyjmuję przeprosiny, owszem, ale będziesz musiał zapracować żebym ci przebaczyła.
– Dziękuję- odpowiedziałem uśmiechając się. Wyciągnąłem rękę na zgodę. Uścisnęła ją- Wiesz, tyle rewelacji jak na jeden dzień. Jeszcze się okaże, że jesteś określona- Zażartowałem. Wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie. Wpatrywała się intensywnie w ziemię, a poczucie winy miała wręcz wymalowane na twarzy.
– No nie żartuj nawet…- powiedziałem lekko zdziwiony. Dziewczyna podniosła z ziemi kamień i zacisnęła na nim dłoń. Kiedy ją otworzyła, naszym oczom ukazał się błyszczący diament. Położyła go na ziemi i palcem wskazującym dotknęła mojego cienia. Poczułem nieprzyjemne zimno. Ale nie z powodu temperatury powietrza tylko w środku, jakby w sercu. Rozpłynęła się w chmurze pyłu. Dosłownie. Nagle wyszła zza drzewa, sięgnęła po gwizdek, który zawsze miała przewieszony przez łańcuszek i dmuchnęła w niego. Z malutkiego kawałka niebiańskiego spiżu nie wydobył się żaden dźwięk. Jedyne co dało się słyszeć to dziwne dudnienie. Nagle, dosłownie znikąd przybiegł ogar piekielny. Był ogromny i wesoło machał ogonem jak poprzednio Cerber. Z początku nie rozumiałem co to wszystko znaczy. Potem załapałem i po prostu odjęło mi mowę.
– Taak… Jestem Rosalie Cassandra Valentin. Córka Hadesa- uśmiechnęła się przepraszająco, pierwszy raz od czasu naszej rozmowy.
CDN
ŚWIETNE!!! Opis jej pokoju normalnie mnie powalił. I to na samym końcu. Herosowe!!!
Tylko dlaczego to opowiadanie ZNOWU jest „bez kategorii”?!
Wow, tego się nie spodziewałam
Herosowe!
Genialne! „Cud, miód i orzeszki” 😉
@Arachne
thx, ostatnio miałam remont, ale na lato też będę miała taki pokój 😉
Wow! Szok! Opowiadanie jest naprawdę świetne!
szkode że nie o percym i annabeth