Z trudem otworzyłam oczy. Wszystko mnie bolało, jakby przejechał po mnie milion ciężarówek. Rozejrzałam się wokoło i ze zdumieniem stwierdziłam, iż leżę w wielkim łóżku, nakryta puchową pierzyną, która chyba była cięższa ode mnie, bo przygniatała mnie do materaca jak prasa hydrauliczna. Spróbowałam wstać. Nie było to łatwe, ale w końcu udało mi się odrzucić kołdrę. Podniosłam się z łóżka i prawie natychmiast opadłam na nie z powrotem. Po chwili usiadłam znowu, tym razem wolniej. Zakręciło mi się w głowie, ale się nie przewróciłam. Rozejrzałam się wokoło. Znajdowałam się w wielkim pokoju. Ale takim NAPRAWDĘ wielkim. Miał ze 30 metrów długości i był naładowany różnymi luksusowymi rzeczami. Było tu jacuzzi, całkiem fajny basen, była kanapa w kształcie ust, toaletka, przed którą dzieci Afrodyty padłyby na kolana, był aneks kuchenny. I ogromne pluszaki. Mnóstwo wielgachnych miśków, królików, kotków i smoków.
Miałam ochotę zwymiotować. Zaczęła mnie boleć głowa, więc znowu opadłam na poduszki. Przyjrzałam się swoim dłoniom. Miały dziwny, sinawy kolor, a pod skórą widać było żyły. Chyba powinnam zjeść trochę ambrozji. Wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem w ubraniu. Ktoś położył mnie do tego megaczystego łóżka w „pomarańczowej” koszulce (czarnej od brudu), spodniach urąbanych w trawie, a nawet zabłoconych Martensach. Kiedy indziej czułabym się nieswojo, ale teraz się z tego cieszyłam. Sięgałam już do kieszeni po saszetkę z ambrozją, gdy zauważyłam stojący na szafce nocnej kubek. Dałabym głowę, że jeszcze przed chwilą go nie było. Podniosłam się ostrożnie i powąchałam zawartość. Tej woni nie można z niczym pomylić. Tak pachnie tylko napój bogów.
Mam nadzieję, że nikt tam niczego nie wsypał. Chociaż podobno nektaru nie da się zatruć. Uniosłam kubek do ust i pociągnęłam łyk. Zaczęłam kaszleć, ale zmusiłam się do przełknięcia. Chyba byłam odwodniona, i to tak konkretnie. Wypiłam jeszcze trochę, tym razem z mniejszym kłopotem. Po trzecim łyku czułam się już dość dobrze. Położyłam się z powrotem i zapadłam w zdrowy, mocny sen.
***
Obudziłam się w znacznie lepszym humorze. Wstałam bez najmniejszego problemu. Po zawrotach głowy i bólu… no, praktycznie wszystkiego, nie było ani śladu. Roznosiło mnie. Miałam ochotę biegać i skakać. Przejechałam ręką po włosach, wytrząsając z warkocza tonę sosnowych igieł, liści i tego typu rzeczy.
– O w mordę jeża! Wolę nie myśleć, jak pachnę! – powiedziałam na głos i podjęłam szybką decyzję. Przekręciłam ogromny klucz w jeszcze większych drzwiach, zrzuciłam ciuchy i wskoczyłam do basenu. Pływałam, robiłam salta, ogólnie świrowałam, ale przez cały czas zerkałam nerwowo na drzwi. Raczej nie byłoby przyjemnie, gdyby ktoś tu teraz wlazł i stwierdził, że w jego basenie pływa ktoś, kto wygląda jak weteran wojny wietnamskiej… A gdzie ja właściwie jestem? Jakoś się wcześniej nad tym nie zastanawiałam… Z trudem przypominałam sobie, co się stało, zanim tu przybyłam. Jakieś plamy kolorów, krzyki, oderwane słowa, ból i strach. Przypominało to obrazek, który ktoś próbował zmazać, ale zrobił to „na odwał” i tylko przejechał po nim kilka razy gumką. Dużo zostało , lecz złożenie tego w całość było nieco problematyczne. W końcu jednak sobie przypomniałam. Ciekawe, co się stało z Percym? I kto go tak urządził? Potwory nie mają przecież wstępu na teren obozu… Chyba że… O kurka wodna, łódź podwodna! „Miast szczęścia znajdzie zdradę przyjaciela”! Ktoś musiał tą paskudę wpuścić! Ktoś zdradził! Tylko kto???
***
W końcu wylazłam z basenu. Wzięłam jeden z puchatych, białych ręczników i owinęłam się nim. Był ze dwa razy większy od normalnego, więc prawie ciągnął się za mną po podłodze. Drugim owinęłam włosy. W pokoju było kilka szafek, które dopiero teraz zauważyłam. Zaczęłam ja przeszukiwać. Nie powinnam, ale stwierdziłam, że okoliczności mnie usprawiedliwiają. W pierwszej leżała sterta bielizny. W drugiej znalazłam różową sztruksową spódniczkę i kilka jaskrawoczerwonych golfów. Trzecia zawierała cztery pary fioletowych spodni i dwie pary cielistych rajstop. Prędzej zacznę biegać po suficie, niż się w to ubiorę! Na głowę nie upadłam, mam swoją godność… Na szczęście w ostatniej szafce znalazłam szlafrok. Dzięki bogom, był zwyczajny- biały. Ubrałam się w niego i zaczęłam opróżniać kieszenie moich ubrań (co przy moich „kolekcjonerskich” skłonnościach zajęło jakieś piętnaście minut). Musiałam je uprać, a nie ma nic gorszego, niż chusteczka higieniczna (a już na pewno dwa opakowania) w kieszeni- każdy, kto choć raz robił pranie, przyzna mi rację.
Wrzuciłam spodnie do znalezionej w szafce miski, nalałam wody i zaczęłam rozglądać się za jakimś detergentem. W końcu zdecydowałam się na szampon do włosów, leżący przy basenie- nie jest doskonały, ale chyba nic lepszego nie znajdę…
Gdy uprałam wszystkie rzeczy, rozwiesiłam je na kaloryferach. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo jestem głodna. Poszłam do kuchni i zrobiłam sobie… sama nie wiem co. Wypadałoby nazwać to śniadaniem, bo to pierwszy posiłek po moim przebudzeniu, ale z drugiej strony mało kto je na śniadanie spaghetti po grecku. Zjadłam połowę porcji, ale czułam się, jakbym pożarła ciężarówkę pełną jedzenia- razem z kołami, silnikiem i całą resztą.
Po posiłku wróciłam do przeszukiwania pokoju. Otworzyłam szafę i zamarłam. Stałam twarzą w twarz z… samą sobą. Na drzwiach zamontowane było dwumetrowe lustro. Miałam ochotę się roześmiać. Przy moich włosach nawet „fryzura” Meduzy wyglądałaby jak ostatni (przedśmiertny) krzyk mody. Moja głowa wyglądała, jakby ktoś rzucił w nią granatem.
***
Moje ubrania wreszcie wyschły. Postanowiłam pójść na zwiad. Załadowałam wszystko do kieszeni. Po kilku sekundach, tknięta przeczuciem, wzięłam jeszcze leżący w kącie (na szczęście szary) plecaczek i zarzuciłam go na ramię. Po namyśle położyłam na stoliku dychę. Następnie powoli otworzyłam drzwi. Zatkało mnie. Z sufitu w długim korytarzu co kilka metrów zwieszały się ogromniaste żyrandole, połyskujące tysiącami kryształków, a podłogę pokrywał czerwony dywan, tak piękny, że aż żal był po nim chodzić. Przełamałam się jednak i wybiegłam z pokoju. Chodziłam po tym dziwnym budynku dość długo, nie wiem dokładnie ile, ale minęłam trzy klatki schodowe, koło dziesięciu wind i niezliczone drzwi. W końcu dotarłam do wielkiego pomieszczenia. Było tu pełno ludzi, choć po drodze nikogo nie widziałam. Jakieś gostki grały na automatach, kilka starszych pań piło herbatę, parę kobiet i dziewczyn siedziało u fryzjera, a jeszcze inni tańczyli na olbrzymim parkiecie. A najdziwniejsze było to, że nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nikt nie zwracał uwagi na (może już nie brudną, ale wciąż obdartą) samotną trzynastolatkę. To nie jest normalne. A dla herosa rzeczy dziwne najczęściej kończyły się, no… śmiercią. A jednak tu było tak spokojnie… Nagle za moimi plecami rozległ się głos. Odwróciłam się na pięcie, gotowa do walki i stanęłam oko w oko z gościem, którego mina wydała mi się podejrzana.
Hm.. ciekawie 😉 Na początku myślałam, że to dom Afrodyty, teraz stawiam na kasyno „Lotos”. Czekam na następną część 😀
fajne
Prezencik na Mikołajki XD
super :D:D…
to chyba nie będzie kasyno lotos, ponieważ ona nie jest „w transie”… prawda ?
Cudowne.
super
Także na początku myślałam że to dom Afrodyty. Teraz raczej podejrzewam że to kasyno „lotos”.
A ja stawiam na kurort Kirke, chociaż pewnie się mylę ;D
Świetne.
To na pewno nie jest kasyno lotos!!!!!
Tam była by tylko ona a nie pokój pełen dziadów!!!!
Stawiam na czary
:):):););););d;d;d
😉 😉 ;D ;] :]
Eeeeeeeeee…… mi sie wydaje, że albo Kurort Kirke, albo MOŻE Księżniczka Andromenda, zważając na 2 ostatnie zdania, ale może sie myle.
Suuuuuupeeeeeeeeeeerooooooooooooooweeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
super