Wspomnienia Clarissy
Nie pamiętam dokładnie pierwszych lat mojego życia. Ale z opowiadań mojej mamy, wygląda na to, że było bardzo ciekawie.
Urodziłam się 31 stycznia 1993 roku. Byłam słodkim dzieckiem, poza tym, że gryzłam każdą niańkę, jaka odważyła się mną opiekować. Na początku nie było z tym problemu, ale potem urosły mi ząbki.
Z pierwszego przedszkola mnie wywalili. Nie chciałam spać i do tego robiłam tam ogromne zamieszanie. Nauczycielki przyzwyczajone do pracy z dziećmi, które były bardzo grzeczne i się ich słuchały, nie mogły ze mną wytrzymać. No i do tego na spacerach wrzucałam w inne dzieci ziemią. Mają szczęście, że tam nie było kasztanów.
W wieku trzech lat stwierdzono u mnie ADHD i skłonności do agresji. Chyba to sprawiało, że wylatywałam z każdego następnego przedszkola, po mniej więcej trzech miesiącach. Najczęściej za pranie innych dzieci lub wywoływanie bitw na jedzenie.
Mama mówiła mi, że nawet w nocy nie miała spokoju. Strasznie rzucałam się w łóżku do tego krzycząc po grecku. To było dość dziwne, bo nie wiedziałam kim jestem no i że znam grekę, ale to by tłumaczyło to, że zawsze budziłam się zawinięta w prześcieradło.
Kiedyś wybrałam sobie w sklepie miniaturowe żołnierzyki do zabawy. I odtąd bawiłam się w wojnę figurkami. Mama mówi, że miałam mnóstwo pomysłów jak zacząć, prowadzić i zakończyć kolejną mini bitwę. I tak w kółko. Pozostałe moje zabawki to były w większości zabawkowe miecze. Miałam też jedną lalkę, ale ogoliłam jej włosy i pomalowałam na zielono (bo nie miałam odpowiednich ubranek),żeby lepiej wtapiała się w tło, bo była Barbie Szpiegiem.
Mam zapisała mnie na różne sztuki walki, gdzie mogłam lać dzieciaki i nikt nie miał mi tego za złe. Bo o to w tym przecież chodziło.
Cudem spędziłam całą pierwszą klasę w jednej szkole. Pewnie dlatego, że była to placówka dla trudnej młodzieży, ale tak naprawdę jedynym trudnym dzieckiem byłam tam ja. Reszta to były bogate i rozpieszczone bachory, które znalazły się tam, bo wszystkie inne szkoły nie chciały mieć z nimi do czynienia.
Nauczyciele mieli tu niezwykłą cierpliwość. Na nic się zdały niezliczone bójki. Uznali, że w ten sposób wyładowuję swoją niespożytą energię. Ta szkoła była głupia, więc chciałam stamtąd wylecieć. Wysadziłam nawet pracownię chemiczną w powietrze, ale oni nawet mnie nie podejrzewali. Kiedy się przyznałam, ktoś z grona pedagogicznego powiedział, że jestem na to za mała. Kopnęłam wtedy dyrektora najmocniej jak potrafiłam w łydkę (bo był najbliżej), a on zrobił się czerwony na twarzy i wyjąkał, że mam kopa. Pewnie po tatusiu. Gdybym go znała, to bym wiedziała, wykrzyczałam. Był ze mną jeszcze jeden problem, byłam psychicznie rozwinięta ponad miarę.
W szkole jedna nauczycielka się na mnie uwzięła. Była chyba jedyną normalną osobą z grona pedagogicznego, no i miała żelazne nerwy. Moje wybryki nie robiły na niej żadnego wrażenia, ale postanowiła mnie wychować. Gdy złapała mnie jak wrzucałam szkolny zapas proszku do prania do basenu, ukarała mnie. Miałam pomagać w przygotowaniu przedstawienia szkolnego. Nawet się z tego cieszyłam, bo mogłam w ten sposób nabijać się z tych teatralnych cieniasów bez ograniczeń. Ale nauczycielka wpadła na iście szatański pomysł, obsadziła mnie w główne roli. Przez całą sztukę w głupiej, różowej sukience z falbankami i z bucikami do kompletu i o zgroza w różowej koronie, miałam powtarzać „Och jakie piękne kwiatki”, „Och jakie słodkie kurduple”. Nie… Chyba to były krasnale. Z tej księżniczki to nie była ogarnięta osóbka. Zakomunikowałam nauczycielce, że ma coś nie tak z głową. W ogóle się tym nie przejęła. Zgodziłam się, brać w tym udział tylko dlatego, że mama obiecała, że kupi mi prawdziwą szablę i będę mogła chodzić na szermierkę (na co wcześniej mi nie pozwalała). To dodało mi motywacji. Był tylko jeden problem, chłoptaś, który grał królewicza, miał mnie pocałować w finałowej scenie. Oczywiście tylko, albo aż w policzek. Zagroziłam mu, że go spiorę jeśli się odważy.
Wreszcie nadszedł dzień premiery. Gdy pomyliłam się przy krasnoludkach kurduplach (znowu), ludzie mieli radochę. Królewicz podszedł niebezpiecznie blisko w scenie „całuśnej”. Musiałam zareagować. Zaserwowałam mu prawego sierpowego. Tak mocnego, że książę spadł ze sceny. Nic mu się nie stało, niestety. Scena miała tylko stopę wysokości. Oświadczyłam widzom, który wydali zgodne AAAAAAAA, że nie potrzebny mi książę, bo jestem niezależna księżniczką. I wtedy nauczycielce puściły nerwy (chyba pierwszy raz w życiu), chwyciła plastikową szablę, przypiętą do boku leżącego na ziemi królewicza i ruszyła w moim kierunku. Postanowiłam się ulotnić.
Komentarze
Zostaw komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
„Och, jakie słodkie kurduple!”- To było świetne! „Niezależna księżniczka”- Buhahaha! Wytentegowiste! Piszesz jak Clarisse! Na prawdę brak mi słów! Kocham to opowiadanie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
zajebiste kurduple super
hahaha!!! ;D
co tu mówić ❓
Ś W I E T N E !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
bardzo bardzo świetne
świetne
Wprost GENIALNE!!!!! uwielbiam Cię!
Cudowne! Takie zabawne I wogóle. Jak prawdziwa Clarisse. Geniusz!
niezły tekst