Jesteśmy tu nowe. My, to znaczy ja i moja siostra, Anne. Tu, to znaczy na obozie. Herosów, czy jakoś tak. Cokolwiek by to znaczyło, jakoś specjalnie heroicznie się nie czuję.
Warto wiedzieć, że przez 14 lat mojego pechowego życia zostałam nazwana łamagą, ofiarą, pechowcem czy jakkolwiek inaczej chyba z milion razy. Anne jest inna. Ba, mało. Anne jest lepsza. Piękna, urocza, inteligentna, elokwentna, a dzięki temu wszystkiemu działa na mnie dołująco. Jest ode mnie rok młodsza (dokładnie rok i jeden parszywy dzień), a przewyższa mnie pod każdym względem. Sztukę chodzenia na 15-centymetrowych obcasach mamy opanowała w wieku pięciu lat. Będąc dziesięciolatką przeczytała całego Szekspira. Jest ulubienicą dziadków, bo warto dodać, że mieszkamy z naszą mamą. Ojców mamy różnych, obydwaj odeszli od mamy, gdy miałyśmy miesiąc.
A ja? Niska, chuda, porównywana do Golluma narkoleptayczka. Gdyby kto pytał, narkolepsja to choroba genetyczna charakteryzująca się nagłym, niekontrolowanym zasypianiem w najmniej sprzyjającej sytuacji. W dodatku mówią na mnie „czarownica”. Dlaczego? Ano bo kiedy się stresuję, denerwuję, wkurzam, jest mi smutno czy czuję jakiekolwiek negatywne emocje, wszyscy wokół mnie padają jak muchy, śpią jak dzieci. Super.
Jakieś trzy dni temu zdarzyło się coś dziwnego. W połowie klasówki z matmy (na której spała cała moja klasa, plus pani Dorkins) do klasy wpadł jakiś kolo w czarnym garniaku i kazał mi „natychmiastowo” i „najszybciej jak tylko mogę” pozbierać swoje rzeczy i iść za nim. Obok kolesia stała moja siostra, cała dygocząc ze strachu.
Gdy tylko wyszłam z sali prosząc w duchu, bym nie miała problemów z tego powodu, odezwała się Anne głosikiem cienkim z przerażenia.
– Boże, Heath, gdzie on nas zabiera – jedyną wadą panny-prawie-perfekcyjnej było tchórzostwo. Brak odwagi. jak zwał tak zwał, jednak dla mnie było to jedyne źródło pociechy. Anne jest PRAWIE idealna. A prawie robi wielką różnicę.
– Nie mam pojęcia – odszepnęłam. zgodnie z prawdą.
– W bezpieczne miejsce – wtrącił się kolo w garniturze takim głosem, jakby zza rogu miała zaraz wyskoczyć grupa uruk-hai (kolejna nowość na mój temat – jestem fanką Władcy Pierścieni i wszystkiego na ten temat).
Ważniak wyszedł przed budynek naszej szkoły, wrzucił złotą monetę na ulicę bełkocząc coś pod nosem. Asfalt zafalował, a po chwili wynurzyła się z niego szara, staroświecka taksówka. kolo wepchnął nas do auta nerwowo rozglądając się dookoła.
– Long Island, Wzgorze Same-Wiecie-Jakie. Chejron wam zapłaci – pośpiesznie powiedział do kierowcy. Kolo mówił szybko i gniewnie, dlatego nie odważyłyśmy się zgłosić sprzeciwu, lub choćby zadać pytania, które męczyło nas obydwie: co do stu piorunów Zeusa się dzieje?! Podróży nie pamiętam, ponieważ dopadł mnie atak senności. Anne była zbyt zszokowana, by wyjąkać choćby słowo. Może kiedyś się dowiem. Siostra wyciągnęła mnie półprzytomną z samochodu, który pomknął w drogę powrotną. Taksówka wysadziła nas naprzeciwko ogromnej sosny. Daleko w oddali widoczne były jakieś czerwone plantacje… aha! Truskawek. Mniam. Na dnie doliny stał duży biały dom. Anne spojrzała na mnie i powiedziała:
– Kurczę, co teraz? Wymyśl coś!
– Chodź. Zobaczymy, gdzie jesteśmy, i ewentualnie wrócimy do domu. Nie martw się, znajdziemy jakieś rozwiązanie – i tak to się właśnie kończy: niby to ona jest ta „bardziej udana”, a jednak to zawsze na mojej głowie jest wyciąganie nas z kłopotów. Jasne.
Powoli zeszłyśmy na dno doliny, wciąż rozglądając się wokół siebie. Ogromną sosnę za naszymi plecami obsiadła chmara biało-szarych gołębi przypatrujących się nam świdrującymi oczkami.
– Stymfalija! Erre es Korakas! – krzyknęła Anne nagle odwracając się w stronę ptaków, które spłoszone poderwały się z drzewa i zniknęły na tle nieba, które na sekundę pociemniało i przybrało kolor dorodnej borówki. Moja siostra zatkała sobie dłonią usta, jakby powiedziała pani Dorkins w twarz jakieś okropne przekleństwo.
Gapiłam się na nią z rozdziawionymi ustami.
– Co? – wykrztusiłam wreszcie
– N-nie wiem… chodźmy do tego domu… czy coś tam…
Do końca drogi żadna z nas nie odezwała się ani słowem. Byłyśmy zbyt zszokowane. A potem zasnęłam.
***
Ocknęłam się na werandzie smukłego domu z czarnego marmuru przetykanego białymi nitkami. Główna fasada wsparta na dwóch białych kolumnach ozdobiona była pięknym malunkiem przedstawiającym gałązkę jabłoni skrzyżowaną z batem na tle czarnego nieba upstrzonego gwiazdami. Leżałam na Hebanowym szezlongu przykryta czarnym kocem w złote punkty połączone srebrnymi nićmi.
– Nasza śpiąca królewna wreszcie wstała. Ale chrapiesz! – rozległ się męski głos tuż koło mojej głowy. Otworzyłam oczy i zobaczyłam anioła. Dosłownie. – O, gdzie moje maniery. Nazywam się Michael. po waszemu. A naprawdę Micheli di Angelo. Nie śmiej się. Jestem z Włoch, dokładnie ze Sieny. Taka dziura zabita dechami, pewnie nie słyszałaś. Nie szkodzi. A ty? Skąd jesteś? Wyglądasz trochę na Włoszkę… Chociaż nie, włoszki nie chrapią. To może gdzieś ze Skandynawii? E, nie, masz zbyt ciemne oczy. Łał, ale masz niesamowite oczy. Zielone? Nie, tu są brązowe. Albo piwne? Kurczę, ten mój daltonizm. O! A tu są szare, widzę wyraźnie. Wiesz, moja przyrodnia Siostra, Hailey, też ma takie oczy… Masz rodzeństwo? Bo wiesz, Hay jest tu. Tylko że ona jest młodsza ode mnie. O rok i jeden dzień. Dasz wiarę? Może się z nią zobaczysz? Tam stoi, o tam… Ej, Hailey!
Michael (który miał na nazwisko Angelo, to jest Anioł, i zdecydowanie tak wyglądał) mógłby tak gadać w nieskończoność, gdyby nie wspomniana Hailey, która okazała się wysoką blond dziewczyną w moim wieku i zarazem absolutnym sobowtórem Michaela.
– Cześć. Jestem Hailetyn, ale mów mi Hay. żadne ci tam Hailey, Letyn. To imię, letyn w sensie było pomysłem mojego ojca. Właściwie to go nie znam. A ty kogo jesteś? Bo ja jestem od Hypnosa. No wiesz, to na pewno wyjaśnia… – tu nagle spuściła głowę i głośno zachrapała. Patrzyłam zdumiona na to dziwaczne rodzeństwo: śpiącą na stojąco Hay i bawiącego się frędzlami przy poduszce Michaela. Nagle Hay się ocknęła i podjęła monolog – …te cholerne napady senności. Wiesz, że czasem zdarza mi się zasypiać na stojąco? Haha, a najlepsze jest to, że chrapię wtedy jak mors i niczego później nie pamiętam Słowo daję, ja nie kłamię!
– Sorry, że pytam, ale czy ty przypadkiem nie masz narkolepsji?
Oczy Hay się zaświeciły.
– Tak! O kurczę, niesamowite, pierwszy raz spotykam innego narkoleptyka! A wiesz, mnie się to pojawiło na I Komunii Świętej. Wiesz, wyobraź sobie: ksiądz wkłada opłatek do ust, a ja nagle – tu znowu spuściła głowę i zachrapała (nie wiem, czy zasnęła, czy pokazywała mi jak to wyglądało) – i w ogóle taaki polew był!
– Czy mogę się zobaczyć z siostrą? – tymi słowami udało mi się przerwać ten potok słów.
– Taka wysoka blondynka? To twoja siostra? Łał, śliczna jest. No, siedzi u siebie w domku.
– U siebie? w domku?
– No mówię przecież. w domku numer… nigdy nie mogę ich spamiętać. Jest u Apollina. Chodź, zaprowadzę cię do niej.
CDN
Ha, pierwsza!
Super pomysł, o dzieciach Hypnosa jeszcze nie czytałam. Bardzo podoba mi się Twój styl pisania, zwłaszcza opis Anne. Też bym nie przepadała za taką siostrą
Czekam na cd z niecierpliwością!
druga a opowiadanie boskie
ciekawe… a kto był Hypnos? Bóg snu?
Super.Czekam na dalszą część.
fajne, a myślałam, że będzie od Afrodzi
super
suuuuuuuuuuuuuper :))))
Świetne 😀 Czekamy na następny rozdział.
Gadatliwe te dzieci Hypnosa
ekstra 😉
Fajniutkie 😀
di Angelo? nie brzmi znajomo? 😉
Oj, Majx geniusz z Ciebie! Piszesz tak, że szczęka opada 😉
A tak w ogóle to Michael…nie możesz przestać o nim myśleć nawet jak piszesz opowiadania! :*
justine321, dzx.
Widzisz, najpierw napisałam opowiadanie, a potem… no wiesz 😀
ah, no wiem wiem 😀
a i mam pewną radę którą powinnaś wykorzystać i to w trybie natychmiastowym :)) napisz to opowiadanie, znajdź jakiegoś dobrego wydawcę i ciesz się ogromem czytelników i fanów
pzdr! i Weeesołych Świąt!!!
Bardzo m się podoba to opowiadanko! Cud, miód i Ooorzeszki!
fajniutkę