Rozdział piąty.
W nocy, na obozie nic ciekawego się nie działo. Argus stał nieopodal wyjścia, strzegąc Obozu. Obozowicze zaś spali smacznie w swoich domkach, rzadko kiedy urządzali imprezy. Czasem tylko w domku Hermesa da się jeszcze słyszeć jakieś głosy. Przeważnie bracia Hood grali w pokera. Nikt na obozie nie potrafił ich pokonać. Czasem dzieci Apolla używając swoich magicznych zdolności wróżenia przewidywały karty, ale zdarzało się to bardzo rzadko. Jednak była osoba, która nie spała. Blanca, cichaczem wymknęła się z domku i poszła w stronę Wielkiego Domu. Uważając na skrzypiące drzwi weszła na strych. Trzymając w dłoni magiczny kamień (prezent od Apolla na piętnaste urodziny), który świecił w ciemnościach delikatnym, niebieskim światłem przeszukiwała bibliotekę Chejrona. Większość książek dotyczyła strategii bitewnych, było kilka woluminów o historii starożytnej Grecji, a nawet oryginały Odysei i Iliady Homera.
– Wow. – mruknęła szatynka.
Na najwyższej półce znajdowały się zwoje i księgi lecznicze. Dziewczyna stanęła na podsuniętym uprzednio stołku i wyciągnęła ręce. Udało jej się sięgnąć dwa dość obszerne tomy. Były jednak zbyt ciężkie i jeden spadł jej na podłogę.
– Cholera! – Blanca szybkim ruchem podniosła książkę i schowała się za stojący niedaleko zegar. Zdążyła w ostatniej chwili, bo przy wejściu stał już Chejron z napiętym łukiem. Jego twarz mimo zaspania była bardzo skupiona. Rozejrzał się czujnie po strychu i powoli zszedł na dół.
– O mały włos… – mruknęła dziewczyna. – Trzeba było poprosić Luke’a o buty, lub nie dawać Annabeth czapki.
Wzięła zdjęte z regału książki i wymknęła się do domku.
***
Rano, Blanca była kompletnie nieprzytomna. Podczas śniadania prawie włożyła twarz do miski z płatkami, gdyby nie Nate, jeden z jej braci, który w ostatniej chwili złapał ją. Całą noc zarwała na lekturze. Było tam tyle przepisów na maści, na zaklęcia, których tak bardzo chciała się nauczyć. Brakowało tylko zgody Chejrona. Dziewczyna rozejrzała się po stolikach. Wszyscy zajęci byli pochłanianiem wielkich ilości jedzenia. Żeby wam się na mózg nie rzuciło potem to jedzenie. – pomyślała. Wzięła jabłko i szybkim krokiem odeszła od stolika. Wszyscy chłopcy patrzyli za nią smętnym wzrokiem. Dziewczyny, mimo przyjaznego nastawienia do Blanki miały teraz nietęgie miny. Szatynka jednak nie mogła nic poradzić na swoją krew. Afrodyta, bogini miłości była według drzewa genealogicznego jej prababcią i zostawiła jej w ‘spadku’ piękny wygląd i aurę, która sprawiała, że potrafiła jednać sobie ludzi.
W trakcie zajęć, wzięła swój ulubiony koszyk i poszła do lasu szukając ziół, które znalazła w zwojach. Miała je wszystkie wypisane na liście z narysowanym obok misternym rysunkiem. Podpytała nawet dzieci Demeter i Dionizosa, czy znajdzie tu te rośliny. Dzieciaki zgodnie odpowiedziały, że tak, nawet wskazały jej miejsca, gdzie powinna poszukać. Tak więc zadowolona z siebie Blanca szła wydeptaną ścieżką nad brzegiem wody. Miała już prawie wszystko, brakowało tylko lulka czarnego, działającego na bóle oraz jako środek znieczulający. Nigdzie go nie było, a według opisu i rysunku, trudno byłoby go przeoczyć. Po kilku godzinach poszukiwań znalazła kilka kwiatów. Za godzinę miała być kolacja. Dziewczyna cichaczem weszła do domku numer sześć i schowała koszyk do swojej szafy. Z szyi zdjęła kluczyk, który miała na wisiorku od trzynastego roku życia. Dostała go od taty, w ramach nagrody za dobre oceny w zwykłej szkole.
***
W domku Hermesa bliźniacy Hood zabawiali wszystkich udając scenki z ulubionych mitów greckich. Jednak nie były one tak dramatyczne, gdyż zarówno Travis jak i Connor woleli zrobić z Herkulesa czy Jazona komików. Percy, Annabeth i Grover wrócili zwycięsko z misji i na dzisiejszej kolacji miało odbyć się oficjalne palenie ich całunów. Byli pierwszymi po powrocie Luke’a herosami, którym udało się wrócić.
– Wasze występy są godne talentu samego Apolla. – skomentowała ironicznie Blanca, wchodząc do domku boga złodziei. Percy zauważył, że przy każdym spojrzeniu Luke’a na młodszą grupową, Annabeth krzywiła się z niesmakiem. Zaśmiał się pod nosem. Blondynka była strasznie zazdrosna. Miał ochotę zobaczyć ją w akcji, walczącą o tego dziewiętnastolatka. Gdy wszyscy szli na kolację, dogonił ją i powiedział do niej półgębkiem:
– Fajnie wyglądasz, kiedy jesteś zazdrosna o Luke’a.
– Że co?! – krzyknęła
– Przecież to widać, daj spokój.
– Nie jestem ZAZDROSNA o Luke’a Glonomóżdżku! – wrzasnęła z dziką furią Annabeth. Na jej nieszczęście, domek Hermesa był bardzo blisko i usłyszał ostatnie zdanie. Blondynka uniosła dumnie głowę i już wyciągnęła rękę w stronę niebieskiej czapki niewidki, gdy zauważyła jej brak.
– Co do…?
– Brakuje ci czegoś? – usłyszała przy uchu. Odskoczyła jak oparzona, gdy obok niej pojawiła się Blanca z czapką w ręku. – To chyba należy do mnie, kochanie. – uśmiechnęła się i poszła. Annabeth patrzyła za nią z niechęcią i odwróciła się do Percy’ego. Jego jednak tam nie było, stał za to Luke, ze zdziwioną i jednocześnie rozbawioną miną. Nie powiedział nic, po prostu ją ominął.
Rozdział szósty. (tu już nie jest tak kolorowo.)
***
Po kolacji, Blanca wzięła gitarę i razem z synami Apolla zaczęła śpiewać wszelkie pieśni jakie tylko znali. Percy siedział obok Grovera i przyglądał się ognisku. Satyr wytłumaczył mu, że w zależności od tego, jak głośno śpiewają, tym wyższy jest płomień. Teraz sięgał około pięciu metrów wysokości.
– Najdalej doszli do siedemnastu. Ale wtedy było ich znacznie więcej. – dodał Grover.
Annabeth była całkiem niedaleko domku Hermesa i Percy’ego. Denerwował ją ten Glonomóżdżek, jednak mimo tego, był całkiem w porządku. Nawet pod koniec misji zawiązali jako taki sojusz. Gdyby nie dzisiejsza sytuacja… Westchnęła. Gdy poznała tych dwoje uciekających do Obozu, postanowiła do nich dołączyć. Blanca była dla niej jak matka, której tak naprawdę nigdy nie miała. Macocha nigdy nie traktowała jej tak, jak by tego chciała. Wstydziła się swoich uczuć. W końcu była siedem lat młodsza. Mimo tego Luke zawsze był przy niej jako obrońca, przyjaciel, pocieszyciel. Wszystko zmieniło się jakiś czas temu. Ciężko jej było stwierdzić kiedy.
***
Nadszedł ostatni dzień Obozu. Wszyscy, którzy zostawali na cały rok pomagali innym spakować się, lub żegnali się łzawie z przyjaciółmi. Blanca chowała swoje rzeczy do walizki. Całe wakacje spędzała tutaj, jednak na rok szkolny wracała do taty. Na każdy weekend wpadała na partyjkę remika z Panem D. i spotkać się z całorocznymi. Oddała walizki Argusowi i poszła na arenę, gdzie Luke masakrował manekiny, które zostały z zajęć. Już miała się odezwać, gdy zobaczyła, że blondyn odchodzi z Percy’m w stronę lasu. W ręku niósł sześciopak coli. No tak… Przekupstwo pierwsza klasa. Jednak coś nie podobało jej się w jego spojrzeniu. Było inne, bardziej złośliwe, pełne ironii. Dziewczyna włożyła na głowę czapkę niewidkę i poszła za znikającymi między drzewami postaciami. Szła najciszej jak mogła. Widząc, jak Luke wrzuca zgniecioną puszkę do wody, zdenerwowała się. Nimfy morskie nie wybaczały łatwo nieposzanowania przyrody. Były wredne, po takiej sytuacji na sto procent obudzisz się z robakami w łóżku. Dlatego wszyscy obozowicze sumiennie przestrzegali ich zasad. Kiedy Blanca dosłyszała co powiedział jej przyjaciel nie mogła w to uwierzyć. Nie! On nie może być… Ale?! Jak?! Proszę nie, niech to nie będzie prawdą. On wcale taki nie jest! Nie… Łzy pociekły po jej policzkach. Wstrzymała szloch i podeszła bliżej. Zobaczyła skorpiona stojącego niedaleko Percy’ego. Szykował się do ataku. Skorpiony z Otchłani miały straszliwy jad, który zabijał bardzo szybko. Luke przyglądał się jak zwierzę szykuje się do skoku.
– Ach! – dało się słyszeć krzyk Percy’ego. Szybkim ruchem wyjęła miecz i już miała przeciąć skorpiona na pół, jednak w tym samym czasie zrobił to syn Posejdona. Na nieszczęście, z głowy spadła jej czapka. Gdy blondyn zobaczył, kto chciał obronić Percy’ego stanął jak wryty.
– Mamy do pogadania. – usłyszał tylko i już był ciągnięty z dala od syna władcy mórz.
– Kim ty do cholery jasnej jesteś, co?! Bo na pewno nie moim przyjacielem! Jak śmiałeś to zrobić?! Chcę tylko wiedzieć dlaczego?! – dziewczyna nie mogła uspokoić nerwów. Łzy spływały, jedna po drugiej. Ledwie widząc podeszła bliżej chłopaka i zaczęła pięściami okładać jego klatkę piersiową. Najgorsze było jednak to, że to go nie ruszało.
– Blanca… To nie miało TAK wyglądać. Pozwól… Daj mi wytłumaczyć…
– Nie masz czego tłumaczyć, ty zdrajco! Pomyślałeś chociaż przez chwilę o mnie?! O Annabeth?! Albo o Thalii, która oddała za ciebie życie?!
– To nie tak, to wszystko wina bogów… – zaczął.
– Zabawne, wiesz?! – dziewczyna odwróciła się z zamiarem odejścia, jednak Luke złapał ją za rękę.
– Blanuś…
– Nie mów tak do mnie! – wyrwała mu się. – Nie jesteś TYM Lukiem, którego poznałam kilka lat temu! Nie tym, który zawsze z uśmiechem na twarzy zajmował się Annabeth podczas podróży!
– Zrozum, gdy tylko uda nam się…
– Nam?! Ja do ciebie nie dołączę! – wykrzyczała. – Ja wprost nie wierzę, że tak się zmieniłeś. – wyszeptała, łykając łzy. Luke przytulił ją do siebie. Przez moment poczuła się jak dawniej, gdy w chwilach słabości pocieszał ją jak umiał.
***
– Przepraszam, to moja wina. – łkała niska szatynka. Wraz ze swoimi przyjaciółmi siedziała w ciemną noc w parku, opatrując ich rany.
– Nie, to była nasza wina. Blanca, nie zadręczaj się. – odezwała się ciemnowłosa dziewczyna o niesamowicie niebieskich oczach. – Mogliśmy przewidzieć, że to miejsce nie jest zwyczajne.
– Thalia ma rację. – powiedział Luke. Z rozciętym łukiem brwiowym opierał się o wysokie drzewo, krzywiąc się z bólu. Blanca podała mu okład z lodem i wróciła do oczyszczania nogi Annabeth.
– Ale to ja chciałam tam iść! Jak zwykle…- mruknęła. Chłopak nie mógł już dłużej tego znieść. Wstał, podszedł do zielonookiej i otoczył ją ramieniem. Przez moment trwali tak w bezruchu, gdy Blanca wtuliła się w jego brudną już koszulkę.
– Przepraszam, że zamoczę ci ubranie. – zaśmiała się cichutko.
– Nic nie szkodzi. I nie przepraszaj, bo to już drugi raz. – przytulił ją mocniej i poprawił swój zimny okład.
***
Odsunęła się od niego najszybciej jak tylko umiała. Popatrzyła mu w oczy, które już nie były takie błękitne jak kiedyś. Były złote, pełne furii i… zmartwienia.
– Zostaw mnie. Odejdź stąd.
– Blanca… – chwycił jej rękę.
– Już! – nie wytrzymała. Prawą dłonią wymierzyła mu policzek. Blondyn, nie spodziewając się takiej siły uderzenia z wrażenia aż się zachwiał do tyłu. Dziewczyna szykowała już drugą rękę, jednak w ostatniej chwili powstrzymała się.
– Arghh! – wydarło się z jej gardła jak dziki okrzyk i pobiegła.
– Blanca! Proszę! – chłopak chciał ją gonić, lecz włożyła na głowę czapkę. – Nie rób mi tego… – wyszeptał i zniknął w ciemnej mgle.
CDN
łał cudne opowiadanie
super 😀
=) Superowe, kiedy kontynuacja?
super
Fajne. Smutne. Genialne.
fajne