– Dobra, trzymaj.
– Po co mi to? – spytałam.
– Jakbyś jeszcze nie zauważyła będziemy trenować strzelanie z łuku – powiedziała Claire.
– Aha.
Ostatnio nie za dobrze kontaktowałam.
– Krótka instrukcja: bierzesz strzałę, nakładasz na cięciwę i próbujesz nie wysłać nikogo na ostry dyżur.
– Ok.
Postąpiłam zgodnie z instrukcją Claire. Zamknęłam jedno oko i wycelowałam. Strzała trafiła w sam środek tarczy.
– No, całkiem, całkiem.
Zrezygnowana opuściłam łuk. To był ostatni trening na dzisiaj. Najgorsze było to, że wszystko mi wychodziło. Przy wspinaczce z lawą prawie pobiłam rekord, no a teraz jeszcze to. Tak, wiem. Normalny człowiek by się cieszył, ale czy ktokolwiek na tym obozie jest normalny? Strzeliłam jeszcze kilka razy, zawsze niezawodnie celując i usiadłam na ławce czekając, aż reszta skończy. Patrzyłam się na ścianę lasu. Zastanawiałam się kim była moja matka. Jeśli Chejron miał rację i nie zakochiwała się co dwa dni, to sprowadza mnie to do tego, że moim ojcem jest Hermes, co sprowadza mnie do tego, że to przez nią jestem jeszcze bardziej nienormalna niż reszta nienormalnych dzieciaków z tego niezbyt normalnego obozu. Nagle zobaczyłam dwoje ślepi spoglądających na mnie z lasu. Jak najszybciej pobiegłam w tamtą stronę.
– Jestem głodna – pożaliła mi się Nete.
– Wiem, ale nie skołowałam ci jeszcze żadnego żarcia. Za godzinkę będzie kolacją i coś załatwię.
– Mój brzuch puszcza nie śmierdzące bąki.
– To znaczy, że ci w nim burczy. Spróbuj coś złapać.
– No dobra.
Wróciłam na ławkę. Po paru minutach trening się skończył i ruszyłam w stronę domku. Po drodze spotkałam Alice.
– Mam twój plan treningów i słownik greki – powiedziała i wręczyła mi wymienione rzeczy.
– Dzięki.
– Jestem pod wrażeniem. Pierwszy dzień a ty jeszcze nie leżysz w szpitalu.
– Jeszcze. Do zobaczenia na kolacji – powiedziałam.
– No, cześć.
Spojrzałam na mój plan. Jutro w końcu sobie polatam. Albo już dziś pójdę sprawdzić jak się pegazy mają. Weszłam do domku. Położyłam rozpiskę zajęć na szafce nocnej, obok mojego łóżka i wzięłam słownik. Greka była w miarę prosta, ale może dlatego, że czytałam ją po swojemu. Po chwili jednak zaczęłam się zastanawiać czy Nete coś upolowała. No i w końcu mnie oświeciło. Wezmę moją pojemną torbę i zapakuję do niej jabłka, pod pretekstem, że idę po kolacji do pegazów, a jak nikt nie będzie patrzył to zgarnę też kurczaka i podrzucę Nete. Jeden problem z głowy. Wróciłam do słownika. Jednak siedzenie w miejscu było strasznie męczące i po chwili wyszłam na dwór. Dołączyłam do dzieciaków grających w siatkówkę z pół-kozami. Nasza drużyna była mocna, (choć nikogo z niej nie kojarzyłam), ale przeciwnicy znali się na rzeczy. Na szczęście podczas ostatniego setu piłka trafiła na róg jednego pół-koziołka co oszczędziło nam hańby. Usłyszałam dźwięk konchy i wszyscy ruszyli na kolację. Szybko zawróciłam do domku i wzięłam torbę. Dogoniłam resztę akurat kiedy podawano talerze. Meg siedziała sama, ale była tak uśmiechnięta, jakby dostała skurczu mięśni twarzy. Wrzuciłam do ognia większość swojej kolacji. Kiedy nikt nie patrzył zgarnęłam kurczaka do torby, a potem dorzuciłam kilka jabłek. Dziś wszyscy jedli wyjątkowo szybko, tak, że nie musiałam czekać zbyt długo. Udałam się w stronę stajni. Pegazy były piękne. Od razu zdobyłam ich sympatię. Głównie dzięki jabłkom. Najbardziej spodobał mi się siwy rumak, z czarnymi skrzydłami i imieniem Arbitario. Miałam nadzieję, że to na nim będę jutro latać.
– Przyjdź też jutro – poprosiły.
– Dobra.
– Ale przynieś jabłka.
– Nie ma sprawy. A może zasadzę obok stajni jabłonkę?
– Jak chcesz, żeby tylko były jabłka.
– Dobra, dobra, zrozumiałam.
Wyszłam ze stajni. Jakieś trzy kroki od niej zrobiłam w ziemi małe wgłębienie i wsadziłam nasionko, po czym pieczołowicie je przysypałam. Znalazłam Nete, wsadziłam ją do torby i poszłam do domku. Znowu zaczęłam czytać słownik i znowu zaczęło mnie to męczyć, ale nie miałam nic innego do roboty. Siedziałam tak do pierwszej w nocy, aż w końcu zasnęłam. Znalazłam się w wielkim białym pokoju. Nagle zaczęłam zapadać się w podłogę jakby była zrobiona z jogurtu. Zapadałam się i zapadałam, aż w końcu na czymś wylądowałam. Otworzyłam oczy, ale nic nie widziałam. Coś tu było. Nie wiedziałam co, ale czułam to. Wtedy poczułam się tak jakby ktoś ciął mnie tysiącami żyletek. Upadłam na kolana. Wrzeszczałam i wrzeszczałam, ale nic to nie dało. W końcu się obudziłam. Na szczęście nie krzyczałam na głos, bo reszta moich współlokatorów spała. Była szósta nad ranem. Cała roztrzęsiona wyciągnęłam Nete z torby i ją wypuściłam. Po chwili sama wyszłam. Udałam się do stajni, przed którą rosła wielka jabłoń. No ładnie – pomyślałam.
***
– Ej weź, jestem bez siodła – powiedziałam.
– Sama chciałaś.
– No tak, ale to moja pierwsza lekcja i nie jestem przyzwyczajona do takich wyczynów.
Arbitario prychnął.
– Masz mi dać potem jabłko.
– Dlaczego? Przecież pracujesz za darmo.
– Oj no weź.
– No dobra. Powoli ląduj.
– Pas startowy wolny, zbliżam się do lądowania.
Uśmiechnęłam się.
– Aaaa mei dej, mei dej, mamy problem.
– Co się stało? – spytałam spanikowana.
– Nic, chciałem zobaczyć twoją minę.
Zeszłam na ziemię. Nie było tak źle, może obędzie się bez zakwasów. Zerwałam owoc z jabłonki i dałam mojemu wiernemu rumakowi. Potem zaprowadziłam go do boksu.
– Jak po kolacji nie przyniesiesz mi jabłek, to na następnej lekcji zrzucę cię z siebie.
– Wezmę tyle ile będę mogła.
Wyszłam ze stajni. Spojrzałam złowrogo na jabłonkę. Jak reszta obozowiczów udałam zaskoczoną kiedy ją zobaczyłam, ale trochę się bałam. Czyżbym była jeszcze bardziej pokręcona niż uważałam do tej pory?
CDN
Świetne. 😀
boskie 😉 adminko, kiedy sie ukaże moje opowiadanie? wysłałam wczoraj…
świetne nie moge sie doczekać następnej częśći 😉
Ciekawe opowiadanie 😀 Czekam na kolejne 😀
Ja też nie mogę doczekać się następnej części. To jedno z moich ulubionych opowiadań. 😉
Suuuuuper kiedy następne?? Mam nadzieję, że jak najszybciej XD!!!!!
super 😉
suuuuupeeeeeeerrrrrrrr!!! robi sie coraz ciekawiej….
ekstraaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!:D 😀 😛 😛 😉 😉 Zazdroszczę talentu he he xd
świetne to jest