Mamy to! Mamy pierwszy rozdział Gniewu potrójnej bogini!
Premiera książki zaplanowana jest na 16 października, ale już teraz możecie zamówić swój egzemplarz na stronie Wydawnictwa Galeria Książki i to wraz z limitowanym pinem Obozu herosów ➡️ https://galeriaksiazki.pl/pl/p/Gniew-potrojnej-bogini.-Percy-Jackson-i-bogowie-olimpijscy-Pins/454
Ale nie przedłużajmy już i sprawdźmy, co tam u Percy’ego. ⤵️
NIEFORTUNNE ZDARZENIE W GABINECIE WICEDYREKTORKI
Październik. Najlepszy miesiąc pod słońcem.
Powietrze było świeże i chłodne. Liście w Central Parku właśnie się przebarwiały, a w moim ulubionym wózku z jedzeniem na Osiemdziesiątej Szóstej Ulicy sprzedawano dyniowe burrito.
Poza tym ostatnio miałem ZERO problemów związanych ze światem mitologicznym. Ani pół boga nie zapukało do moich drzwi, domagając się, żebym coś dla niego zrobił, i żaden potwór nie próbował mnie zabić.
Przez trzy cudowne tygodnie występowałem w roli zwyczajnego ucznia ostatniej klasy liceum. A kiedy ktoś jest półbogiem i synem Posejdona, normalność to przemiła zmiana trybu życia, nawet jeśli wiąże się z zadaniami domowymi i korepetycjami w weekend.
Zapewne zastanawiacie się, czemu potężny półbóg w ostatniej klasie liceum potrzebuje banalnych korków. Jeśli tak, to chyba mnie nie znacie. Po pierwsze, mam dysleksję i ADHD. Takie drobiazgi jak czytanie i skupianie się są dla mnie trudniejsze niż na przykład wyskoczenie z klasy przez okno, żeby stanąć do walki z ziejącym ogniem dzikiem.
Jakoś tak już jest, że nauczyciele nie dają dobrych ocen za zabijanie potwornych świń.
Poza tym zmarnowałem całą poprzednią klasę przez pewne sprawy, w które nie będziemy tu wnikać (Hera), oraz przez pewnych wtrącających się we wszystko bogów (Hera) z powodów związanych z kosmiczną apokalipsą (Hera).
A zatem chodziłem do Liceum Alternatywnego (jedynego, które zechciało mnie przyjąć na ostatni rok szkoły) po to, żebym mógł pójść na studia razem ze swoją dziewczyną. I żeby zaliczyć przedmioty, na które nie chodziłem wcześniej nie z własnej winy (Hera), musiałem teraz uczęszczać na za-
jęcia wyrównawcze w weekendy.
W soboty chodziłem na zaawansowany hiszpański z doktorem Hernandezem w Manhattańskim Studium Policealnym. W niedziele miałem lekcje online z chemii. W poniedziałek rano, kiedy jedyne, o czym marzyłem, to odpoczynek, wlokłem się chwiejnie do szkoły z pulsującym bólem głowy i próbowałem przetrwać zwykłe lekcje, starając się, żeby mózg nie wypłynął mi przez uszy.
Raz na jakiś czas Eudora, szkolna psycholożka, wychodziła ze swojego pokoju i pokazywała mi podniesione do góry kciuki, mówiąc:
– Świetnie sobie radzisz!
Zwykle jednak po prostu zostawiała mnie w spokoju.
W rzeczywistości była nereidą pracującą dla mojego ojca i chyba ją stresowałem. Albo może bała się zapytać, jak mi idzie zdobywanie listów rekomendacyjnych na uczelnię… Wykonałem wprawdzie zadanie dla Ganimedesa i dostałem od niego list, ale żeby się dostać na Uniwersytet Nowego Rzymu, potrzebowałem jeszcze dwóch takich listów od dwóch innych bogów greckich. I oczywiście nikt nie zamierzał mi dać czegoś takiego za darmo.
Zbliżał się termin złożenia dokumentów, a tymczasem wokół panował spokój.
Spokój i cisza. Taka cisza, że zasnąłem na angielskim i uświadomiłem to sobie, dopiero kiedy nauczycielka stanęła
nade mną i powiedziała:
– Percy?
Ocknąłem się nagle (na szczęście nie dobyłem miecza).
– Motyw! – wrzasnąłem, bo do tego pytania wymyśliłem odpowiedź, zanim sen mnie pokonał. – Główny motyw to wolna wola wobec przeznaczenia.
Pani Foray zmarszczyła brwi, a po klasie rozeszły się stłumione chichoty.
– W sekretariacie jest twoja ciocia. – Pani Foray podała mi kartkę z wyjaśnieniem. – Ma cię odebrać ze szkoły.
Z informacją tą wiązało się kilka problemów. Po pierwsze, wychodziłem właśnie na jakiegoś strasznego nieudacznika, którego odbiera ze szkoły ktoś z rodziny – choć przecież mogłem spokojnie wrócić sam metrem. W dodatku miałem prawo jazdy, chociaż prowadzenie samochodu po Nowym Jorku przerażało mnie o wiele bardziej niż większość misji, w których uczestniczyłem. Po drugie, jeśli wyjdę ze szkoły wcześniej, będę musiał poświęcić dodatkowy czas na nadrobienie opuszczonych lekcji i stawić czoła niezadowolonym nauczycielom.
Po trzecie, nie miałem żadnej ciotki. A przynajmniej nie po ludzkiej stronie rodziny.
Wymamrotałem do pani Foray przeprosiny, starłem ślinę z policzka i ruszyłem do sekretariatu. Coś mi mówiło, że i tak będę mógł niedługo wykorzystać tę odpowiedź o wolnej woli w starciu z przeznaczeniem. Stanowiło to przecież chyba główny motyw mojego życia.
Kiedy mijałem pokój psychologa, Eudora wystawiła głowę przez drzwi. Miała zaniepokojoną minę.
– Cześć – powiedziałem. – Wiesz coś o…?
– CIIII! Nie ma mnie tu! – I zamknęła drzwi.
Trochę dziwne zachowanie, nawet jak na nią. A może nereidy są jak świstaki? Czy jeśli zobaczą swój cień, kiedy wystawiają głowy z nor, oznacza to sen zimowy dłuższy o sześć tygodni?
Kiedy dotarłem do sekretariatu, sekretarka stała nieruchomo za biurkiem i patrzyła w przestrzeń. Wskazała na gabinet wicedyrektorki i wyszeptała:
– Czekają.
Sekretarka w transie. Zapewne nie najlepszy znak.
Zastukałem do drzwi wicedyrektorki. Uchyliły się ze skrzypnięciem. Doktor Samuels siedziała bez ruchu za biurkiem, ze szklistymi oczami. Obok niej stała kobieta w średnim wieku, w ciemnej sukience bez rękawów. Na jej szyi lśnił diamentowy naszyjnik. Jej fryzurę stanowiła gęstwina czarnych, sterczących sztywno kosmyków otoczonych aureolą zielonych płomieni.
Płonące włosy. Zdecydowanie nie najlepszy znak.
– O, dobrze – rzekła kobieta w czerni. Obrzuciła krótkim spojrzeniem wicedyrektorkę. – Możesz nas zostawić.
Doktor Samuels wstała i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Hmm, ciekawe, kiedy pracownicy mojej szkoły zaczną mieć dość tego, że mitologiczne istoty przejmują ich miejsca pracy. Najpierw Eudora została psycholożką szkolną, a teraz ta kobieta w czerni wprowadziła się do gabinetu wicedyrektorki… Kiedyś odkryję zapewne, że nasz atletyczny dyrektor został zastąpiony przez smoka zionącego jadem… Choć w sumie nie jestem pewien, czy ktoś zauważyłby różnicę.
Kobieta w czerni rozsiadła się w fotelu wicedyrektorki. Pogładziła podłokietniki, jakby oceniała jakość swojego nowego tronu. Chyba uznała ją za zadowalającą. Zanim jednak ryknęła psychopatycznym śmiechem albo zaczęła perorować o tym, że szkoła należy teraz do niej, tylko do niej, odezwałem się sam – stwierdziłem, że wypada.
– Dzień dobry – powiedziałem. No tak, elokwencja to moja specjalność.
– Nie musisz siadać, Percy Jacksonie. – Kobieta przesunęła pieszczotliwie palcami po łuszczącym się laminacie biurka. – Nie sądzę, by nam to zajęło dużo czasu.
Uznałem, że nie będę się zastanawiał, na ile sposobów mogłaby mnie błyskawicznie zabić.
– A pani to kto?
Nie zamierzałem odezwać się nieuprzejmie. Czasem jednak bogom po prostu nawet do głowy nie przyjdzie, żeby się przedstawić, a ja właśnie zaczynałem podejrzewać, że osoba przede mną należy do boskiej kategorii Rzeczy Irytujących, lecz Superpotężnych.
Jej onyksowe oczy zalśniły. Nachyliła się nieco i splotła dłonie. Wyglądała bardziej jak wicedyrektorka szkoły niż moja prawdziwa wicedyrektorka.
– Możesz mnie nazywać Nosicielką Pochodni, Chodzącą wśród Gwiazd, Nocną Wędrowczynią, Mącicielką Spokoju Umarłych, córką Persesa i Asterii, Potrójną Boginią!
– Aha – powiedziałem odruchowo. Nic mi to nie mówiło.
Zapewne myślicie teraz: „Ale Percy, od lat masz do czynienia z greckimi bogami. Jak możesz nie wiedzieć, kim jest ta bogini?”.
Sęk w tym, że nieśmiertelni nieustannie zmieniają wygląd. Do tego bogów greckich są setki i w dodatku niechętnie udzielają klarownych odpowiedzi. Nigdy nie usłyszycie:
„Cześć, jestem Zeus”, ale: „Jestem Władcą Piorunów, Paranoicznym Patriarchą, Niebiańskim Cudzołożnikiem, Błyskawicznymi Gaciami, Królem Luksusowych Kosmetyków do Zarostu”.
Owszem, te słowa – „Potrójna Bogini” – przebudziły coś w otchłani mojej pamięci, ale w krainie mitów greckich aż się roi od trójc bogiń: Mojry. Graje. Erynie. Destiny’s Child. Nie
byłem w stanie ich wszystkich spamiętać. Postanowiłem poczekać, aż bogini to uściśli – wydało mi się to najbezpieczniejsze.
Zmarszczyła brwi. Może zirytowało ją, że nie rzuciłem się na kolana ani nie zabrałem natychmiast za złożenie jakiejś ofiary albo coś takiego?
– Jestem Hekate – dodała, powoli i dobitnie. – Bogini czarów, rozdroży, nekromancji.
Natychmiast zaschło mi w gardle. Nigdy wcześniej ofcjalnie nie poznałem Hekate, ale znałem jej twórczość. Pamiętałem ją z takich hitów jak: „Dołączyłam do Kronosa podczas bitwy na Manhattanie (ale potem przeszłam na drugą stronę!)” i „Pomogłam twojej kumpeli Hazel w walce z gigantem (ale dopiero wtedy, kiedy już wiedziałam, że giganci przegrają)”.
Hekate zawsze sprawiała na mnie wrażenie osoby, która chętnie działa w drużynie, kiedy tylko nabierze pewności, która drużyna wygra.
– Jasne – rzekłem. – Pani Hekate.
To, że nadal nie padałem na kolana, chyba jej się nie podobało. No cóż, musiała jakoś to przeżyć. Nie należę do fanów kolankowania.
– Zakładam, że trochę odpocząłeś przez te ostatnie tygodnie? – zapytała. – Bogowie zostawili cię w spokoju, tak jak sobie życzyłam?
– Eee… Zaraz. „Jak sobie życzyłaś”?
Machnęła delikatnie dłonią, jakby odganiała dym.
– Kazałam im trzymać się od ciebie z daleka. Nie mogłam ryzykować, że doznasz obrażeń lub zginiesz, zanim podejmiesz się zadania, które zamierzam ci zlecić!
Wbiłem mocno paznokcie w skórę dłoni. Przypomniało mi się, co kiedyś powiedziała mi moja dziewczyna Annabeth: „Zawsze policz do pięciu, zanim powiesz coś w gniewie bogu”. Teoretycznie miało to zmniejszyć prawdopodobieństwo, że zostanę przemieniony w dymiący stosik brykietów na opał. Zdołałem doliczyć do dwóch.
– Byli inni bogowie, którzy chcieli mi zlecić zadanie?
– O tak. Kilku.
– A ty im powiedziałaś…
– Że mają zakaz zbliżania się do ciebie. Musiałeś wypocząć przed tym tygodniem!
Przez głowę przeleciała mi wiązanka starożytnych greckich przekleństw. Potrzebowałem jeszcze jedynie dwóch listów rekomendacyjnych. I okazało się, że mogłem już je mieć, gdyby nie Hekate, która ni stąd, ni zowąd wyrwała mnie z objęć sukcesu. Tym razem policzyłem do trzech i dopiero wtedy jej odpowiedziałem. (Szło mi coraz lepiej!)
– A te inne misje to?…
– Niegodne twojego czasu! – oznajmiła Hekate. – Dostarczenie pudełka z babeczkami dla Afrodyty. Dzień na nartach wodnych z Hermesem. O wiele za proste!
Narty wodne i babeczki. Postanowiłem, że nie krzyknę z frustracji, bo jeśli Hekate potrafiła odstraszyć ode mnie wszystkich pozostałych bogów, to jej osobistą straszność należało pisać wielkimi literami.
– A twoja misja jest… godna mojego czasu.
– Oczywiście! Twoje zadanie będzie takie…
– Zaraz, zaraz. – Gdzieś w głowie zapaliło mi się czerwone światło. Ostrzeżenie? Wspomnienie? Coś, co mówiła mi Eudora… A, jasne…
– Moja psycholożka powiedziała mi, że zanim podejmę się wypełnienia misji, powinienem poprosić o podwójne punkty – oświadczyłem. – Czyli jeśli w trakcie tej misji będę musiał zrobić coś jeszcze dla innych bogów, oni też będą mogli napisać mi listy rekomendacyjne.
Hekate rozłożyła ręce.
– Żaden problem!
– Świetnie.
– Bo z tym, o co cię poproszę, nie będą mieli do czynienia żadni inni bogowie, więc nie ma to znaczenia!
Uśmiechnęła się do mnie promiennie, jakby czekała na podziękowania.
– Na czym polega ta misja? – burknąłem.
– Na opiece nad zwierzętami.
– Co, przepraszam?
– Będziesz się zajmował zwierzętami! Od dzisiejszego wieczoru do piątku wieczór. Masz mieszkać u mnie i zajmować się moimi zwierzętami. Jak wiesz, to dla mnie ważny okres w roku.
– Bo… A, piątek. Halloween.
Miało sens, że bogini rzeczy, od których włosy stają dęba na głowie, tę datę w kalendarzu otoczyła kółkiem. Problem w tym, że ja już miałem plany na piątek z przyjaciółmi.
– Cóż… – westchnęła Hekate. – Moje święte dni niegdyś przypadały na koniec każdego miesiąca. Wędrowałam po świecie, odbierając dary, które moi wyznawcy zostawiali dla
mnie na progu domu. Od kilku stuleci ofiary są niewielkie. Ale pod koniec października ludzie nadal o mnie pamiętają! Muszę więc wówczas podróżować po świecie i ukazywać się im. Kiedy będę nieobecna, ty będziesz się opiekował moim piekielnym ogarem i tchórzem.
W tych słowach mieściło się wiele kwestii do przedyskutowania. Dla mnie najważniejsze było to, że Hekate regularnie wybierała się na wędrówki typu „cukierek albo psikus”. Chyba wierzyła, że Halloween stworzono właśnie dla niej. Z jednej strony czapki z głów dla narcyzmu podniesionego do potęgi boskiej. Z drugiej – kimże jestem, by zagrodzić bogini drogę do
czekoladowych karmelków?
– A te twoje zwierzaki… – powiedziałem ostrożnie. – O ogarach trochę wiem. Ale tchórze… jedzą jakąś karmę dla tchórzy? Powinienem wiedzieć coś więcej?
Hekate zaśmiała się perliście.
– Och, o wiele więcej. Ale tym zajmiemy się później.
Wyjęła czarną wizytówkę i przesunęła ją do mnie po blacie biurka. Czcionką czerwoną i lśniącą jak świeża krew wydrukowano na niej adres: dwór, ulica gramercy park west.
– Przyjdź o zachodzie słońca – rzekła. – A wtedy omówię z tobą, w jaki sposób należy dbać o zdrowie i zadowolenie moich zwierząt.
– O zachodzie słońca… dziś wieczorem.
Zmarszczyła brwi.
– Masz problem ze słuchem? Tak. Dziś wieczorem. Możesz przyjść ze swoimi przyjaciółmi… Anną i Groverbethem.
„Prawie się zgadza” – pomyślałem.
– Dobrze – rzekłem, bo jaki miałem wybór?
W moim głosie chyba jednak brakowało wielkiego entuzjazmu, bo Hekate wstała zza biurka.
– Percy Jacksonie, daję ci szansę na uzyskanie listu rekomendacyjnego ode mnie, jednej z najważniejszych bogiń, Nosicielki Pochodni…
– Chodzącej wśród Gwiazd, tak, tak, rozumiem. Tylko że będę musiał poprzestawiać sobie różne rzeczy w grafiku…
Hekate podniosła ręce. Z fałd jej sukni zaczęła sączyć się ciemność, napełniając pokój czarną mgłą.
– To będzie proste zadanie, Percy Jacksonie. Jeśli ci się powiedzie, okażę ci wdzięczność. Jeśli jednak zawiedziesz…
Jej ciało jakby zamigotało i zaczęło się rozciągać. I nagle miałem przed sobą trzy boginie, sklejone ze sobą na wysokości klatki piersiowej jak kamyki w pierścionku. Po lewej stała dziewczyna o mlecznobiałej skórze i platynowych włosach, która mierzyła mnie wzrokiem jak stal, mówiącym: „Spróbuj mnie tylko pociągnąć za warkocze, a zobaczysz”. Pośrodku stała Hekate, z którą wcześniej rozmawiałem – pani w średnim wieku z najbardziej dezaprobującym matczynym wyrazem twarzy, jaki miałem przyjemność widzieć od czasu ostatniego brunchu u Hery. Po prawej stara kobieta o siwopopielatych włosach wykrzywiała się kwaśno. Szczerze, nie miałem pewności, która z nich budziła we mnie największy lęk.
– Jestem Dziewicą – przemówił chór trzech głosów Hekate. – Jestem Matką. Jestem Staruchą. Jestem wszystkimi etapami życia kobiety – całą jej mocą – i nie zniosę, by sprzeciwił mi się jakikolwiek mężczyzna.
Całe moje ciało zadrżało. Zatrzęsły mi się nogi. Lecz ona jeszcze ze mną nie skończyła. Znów się zmieniła. Jej trzy twarze stały się zwierzęcymi głowami. Po lewej koń o złocistej sierści rżał ze złością, pośrodku pomrukiwała i pokazywała kły lwica, po prawej warczał i toczył pianę z pyska ogar z płonącymi oczami.
– Jestem koniem w biegu, silnym, nieustraszonym – rzekła chórem tych samych głosów. – Jestem lwem, skradającym się cierpliwie. Jestem ogarem, lojalnym i walecznym, stojącym na straży. Jestem boginią rozdroży, na których krzyżują się wszystkie możliwości. Pożeram tych, którzy wykazują się
przede mną słabością umysłu!
Zrobiło mi się gorąco – gorąco, wilgotno, nieprzyjemnie. I przewracało mi się w żołądku, tak bardzo, że poczułem to w dżinsach.
W końcu z pokoju znikła ciemność i przede mną stała znów pojedyncza Hekate, taka jak na początku. Wprawdzie oschle, ale jednak się do mnie uśmiechnęła – widziała, że dotarły do mnie jej argumenty.
– To do zobaczenia – rzuciła. – Ciao!
Znikła w rozbłysku zielonego ognia, zostawiając za sobą tylko odór spalonej sierści. Wbiłem wzrok w dyplomy doktor Samuels. Kiedy poczułem, że moje nogi już będą działać, wyszedłem chwiejnie z gabinetu. Musiałem przetrwać resztę lekcji. Musiałem skontaktować się z Annabeth i Groverem. Ale przede wszystkim musiałem pójść do szafki i zmienić slipki.
Zostaw komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.