UWAGA! UWAGA!
Mamy pierwszy rozdział PUCHARU BOGÓW i nie zawahamy się go przeczytać. 😉
Was również zapraszamy do lektury! A jak już się wciągniecie to koniecznie zamówcie swój egzemplarz tej książki!
ZOSTAJĘ SPŁUKANY
Słuchajcie, ja wcale nie chciałem być uczniem ostatniej klasy liceum.
Miałem nadzieję, że tata napisze mi takie pismo:
Szanowny Ktosiu,
zwracam się z prośbą o zwolnienie Percy’ego Jacksona ze szkoły – na zawsze. Proszę mu po prostu dać dyplom i tyle.
Dzięki i pozdrawiam
Posejdon
Moim zdaniem naprawdę sobie na to zasłużyłem, walcząc z bogami i potworami od dwunastego roku życia. Uratowałem świat… trzy razy? Cztery? Straciłem rachubę. A, nie musicie znać takich szczegółów. Zresztą nie jestem pewien, czy w ogóle je pamiętam.
Może myślicie: „Ale łał! Jesteś synem greckiego boga! To musi być coś niesamowitego!”. Tylko – szczerze – przez większość czasu bycie półbogiem to masakra. Ktoś, kto wam wmawia coś innego, próbuje was zwerbować do jakiejś misji.
Tak więc błąkałem się po korytarzach rano pierwszego dnia szkoły w kolejnym liceum po zmarnowaniu całej poprzedniej klasy przez magiczną amnezję (lepiej nie pytajcie). Książki wyślizgiwały mi się z rąk i nie miałem pojęcia, gdzie mam trzecią lekcję – matematykę. Po angielskim i biologii mój mózg już był w rozsypce. Jak przetrwam do końca dnia – nie miałem pojęcia.
Nagle zatrzeszczał głośnik:
– Percy Jackson jest proszony do gabinetu psychologa.
Dobrze choć, że żaden z tutejszych uczniów jeszcze nie wiedział, kim jestem. Nikt nie spojrzał na mnie i nie zachichotał. A ja odwróciłem się jakby nigdy nic i udałem się spokojnie z powrotem do skrzydła administracyjnego.
Liceum Alternatywne zajmuje budynek dawnej szkoły podstawowej w Queens. Oznacza to ławki dostosowane wielkością do małych dzieci i brak szafek, czyli wszystkie rzeczy trzeba nosić ze sobą z klasy do klasy. W każdym korytarzu natrafiałem na wesołe ślady minionych lat dziecinnych szkoły: smugi farby po malowaniu palcami po ścianach, naklejki z jednorożcami odłażące od gaśnic, sporadycznie wspomnienie zapachu soku owocowego i krakersów.
LA przyjmuje wszystkich, którzy muszą skończyć szkołę średnią. Nie ma znaczenia, czy wraca się z poprawczaka, czy ma się poważne trudności w uczeniu się, czy też jest się półbogiem dotkniętym naprawdę dużym pechem. To również jedyna szkoła w okręgu nowojorskim, która chciała mnie przyjąć na ostatni rok i pomóc mi w zaliczeniu wszystkich przedmiotów, na które nie chodziłem w poprzedniej klasie.
Plusem było to, że miała drużynę pływacką i basen olimpijski (nie mam pojęcia dlaczego), więc mój ojczym Paul Blofis uznał, że to może być coś dla mnie. Obiecałem mu, że spróbuję.
Obiecałem to również mojej dziewczynie Annabeth. Plan był taki, że mam skończyć liceum w terminie, żebyśmy mogli pójść razem do college’u. Nie chciałem jej sprawić przykrości. Myśl, że Annabeth wyjedzie do Kalifornii sama, beze mnie, nie dawała mi spać…
Pokój psychologa szkolnego znajdował się w pomieszczeniu, w którym kiedyś musiał się mieścić gabinet higienistki. Wskazywała na to namalowana na ścianie smutna, fioletowa żaba z termometrem w pysku.
– Panie Jackson, zapraszam!
Psycholożka obeszła biurko, wyciągając do mnie rękę na przywitanie, ale zaraz zdała sobie sprawę z tego, że dźwigam jakieś trzy tony podręczników.
– Och, połóż je gdziekolwiek – powiedziała. – I siadaj, proszę!
Wskazała na niebieskie plastikowe krzesło o jakieś trzydzieści centymetrów za niskie dla mnie. Kiedy na nim usiadłem, znalazłem się oko w oko z pojemnikiem cukierków na biurku.
– No więc! – Psycholożka uśmiechnęła się do mnie promiennie z wyglądającego na wygodny fotela w dorosłym rozmiarze. Szkła jej okularów, grube jak denka od butelek, zniekształcały jej oczy. Siwe włosy miała ufryzowane w rzędy ciasnych fal, które przypominały mi ułożone ciasno obok siebie ostrygi. – Jak ci tu jest?
– Krzesło trochę za niskie…
– Chodziło mi o szkołę.
– No, miałem na razie tylko dwie lekcje…
– Czy już zająłeś się przygotowaniem podań na studia?
– Ja dopiero się tu przeniosłem…
– Właśnie! I już jesteśmy do tyłu!
Zerknąłem na fioletową żabę, której mina była tak ponura jak moje samopoczucie.
– Proszę pani…
– Mów mi Eudora – odparła pogodnie. – No, zobaczmy, jakie my tu mamy broszury… – Kucnęła i zaczęła szperać w biurku. – Politechnika. Uniwersytet Bostoński. Uniwersytet Nowojorski. Uniwersytet Stanu Arizona. Uniwersytet w Fairfield. No, no, no.
Niech ona przestanie! Pulsowało mi w skroniach, a ADHD dudniło mi pod skórą jak miliard podskakujących kulek. Nie mogłem dziś myśleć o college’u!
– Proszę pani, bardzo dziękuję za pomoc – wykrztusiłem – ale naprawdę już w zasadzie mam plan. Jeśli tylko zdołam skończyć tę klasę…
– A tak, Uniwersytet Nowego Rzymu – wymamrotała, nadal przetrząsając szufladę. – Ale śmiertelna psycholożka chyba nie ma tej broszury.
Strzeliło mi w uszach, a w gardle poczułem smak słonej wody.
– Śmiertelna psycholożka?…
Moja ręka sama powędrowała do kieszeni dżinsów, w której trzymałem moją ulubioną broń: zabójczy długopis. Nie pierwszy raz musiałbym się bronić przed atakiem w szkole. Zdziwilibyście się, ilu nauczycieli, pracowników administracyjnych i innych to w rzeczywistości potwory w przebraniu. A może byście się nie zdziwili…
– Kim pani jest? – zapytałem sztywno.
Usiadła i uśmiechnęła się.
– Mówiłam. Nazywam się Eudora.
Przyjrzałem się jej uważnie. Kręcone włosy były naprawdę ciasno ułożonymi ostrygami, a sukienka błyszczała jak błona meduzy.
Dziwne, jak działa Mgła. Nawet półbogowie, którzy bez przerwy widzą rzeczy ponadnaturalne, muszą się skoncentrować, żeby przeniknąć barierę między światem ludzi a światem bogów. W przeciwnym razie Mgła po prostu klei się do wszystkiego, co widzimy, i ogry wyglądają jak zwykli przechodnie, a wielki drakon jak skład metra. (Wierzcie mi, jest naprawdę głupio, kiedy próbujesz wsiąść do drakona rozrabiającego na stacji Astoria Boulevard).
– A co zrobiłaś z psycholożką z tej szkoły? – zapytałem nieufnie.
Eudora machnęła niedbale ręką.
– Och, nie przejmuj się nią. Ona nie mogłaby ci pomóc z Nowym Rzymem. A ja jestem tutaj właśnie po to!
Coś w jej tonie sprawiło, że poczułem się… nie do końca uspokojony, ale przynajmniej niezagrożony. Może pożerała tylko psychologów szkolnych.
Jej obecność też wydawała mi się znajoma – słone pieczenie w nosie, ciśnienie w uszach, jakbym znajdował się trzysta metrów pod wodą… Uświadomiłem sobie, że przecież spotkałem już kogoś takiego jak ona, kiedy miałem dwanaście lat – na dnie Missisipi.
– Jesteś duchem morskim. Nereidą.
Eudora prychnęła śmiechem.
– Tak, oczywiście, Percy. Myślałeś może, że jestem driadą?
– Czyli… to mój ojciec cię przysłał?
Uniosła brwi, jakby zaczynała się martwić, że nie jestem za bardzo lotny. Co ciekawe, całkiem często zdarza się, że ktoś tak na mnie patrzy.
– Tak, złotko. Posejdon. Twój ojciec. Mój szef. No więc przykro mi, że nie mogę znaleźć tej broszury, ale wiem, że aby się dostać na Uniwersytet Nowego Rzymu, musisz spełnić wszystkie normalne ludzkie wymagania: wyniki egzaminów, wykazy ocen i aktualny profil psychoedukacyjny. To nie problem.
– Nie? – Po tym wszystkim, co do tej pory przeszedłem, optymizm co do ostatniego z punktów chyba był przedwczesny.
– Będziesz jednak musiał spełnić też kilka, hmm… szczególnych wymogów.
Smak słonej wody w moich ustach zrobił się mocniejszy.
– Co to za szczególne wymogi?
– Czy ktoś mówił ci o boskich listach rekomendacyjnych? – Wyglądała, jakby naprawdę chciała, żeby odpowiedź brzmiała: „Tak”.
– Nie – odparłem.
Przesunęła palcem pojemnik z cukierkami.
– Rozumiem. No cóż. Musisz mieć trzy listy. Od trzech różnych bogów. Ale jestem pewna, że półbóg o twoich zdol-
nościach…
– Co?!
Eudora wzdrygnęła się.
– Albo moglibyśmy sprawdzić parę rezerwowych uczelni. Centrum Kształcenia Ustawicznego Ho-Ho-Kus jest bardzo sympatyczne!
– Żartujesz sobie?!
Twarz nereidy zrobiła się błyszcząca – strużki słonej wody zaczęły spływać z jej pokrytej ostrygami głowy.
I od razu ogarnęło mnie poczucie winy. Nie powinienem się złościć – to nie jej wina. Wiedziałem, że próbowała mi pomóc tylko dlatego, że kazał jej to zrobić mój tata. Ale też nie miałem ochoty przetwarzać takich nowin w poniedziałek rano. W ogóle to najlepiej nigdy.
Wziąłem głęboki wdech i wydech.
– Przepraszam. No bo… ja naprawdę muszę dostać się do Nowego Rzymu. Przez te lata zrobiłem dla bogów mnóstwo rzeczy. Nie mogę po prostu przesłać im mailem formularza rekomendacyjnego?
Eudora ściągnęła brwi. Z jej sukienki spływały teraz strugi morskiej wody i na zielonych kafelkach zbierała się coraz większa kałuża, zbliżając się powoli do moich podręczników.
– Uch… – westchnąłem. – Będę musiał wykonać jakieś kolejne misje, prawda?
– No cóż, złotko, proces rekrutacyjny na studia zawsze jest trudny, ale jestem tu po to, żeby ci pomóc.
– A może zrobimy tak… – powiedziałem z namysłem. – Jeśli ojciec naprawdę chce mi pomóc, może mógłby sam mi to wyjaśnić, zamiast wysyłać ciebie ze złymi wieściami.
– Och. No, to by było… eee…
– Niepodobne do niego – zgodziłem się.
Coś zabzyczało w jej fryzurze (ostrygurze?) i nereida drgnęła. Może w jej ławicy ostryg utknął węgorz elektryczny? Ale zaraz moja nowa pani psycholog odczepiła z głowy jedną ze skorupek.
– Przepraszam, muszę odebrać – wyjaśniła i przyłożyła ją do ucha. – Halo? A, tak, panie! Ja… Tak, rozumiem. Oczywiście. Już się robi.
Położyła skorupkę na biurku i zapatrzyła się w nią, jakby z obawą, że zaraz zadzwoni ponownie.
– Tata? – zapytałem.
Uśmiechnęła się niemrawo. Jeziorko słonej wody na podłodze wciąż się rozrastało, zalewając moje książki i przesączając się przez buty.
– Myśli, że chyba masz rację – rzekła Eudora. – Wyjaśni ci to osobiście.
Wymówiła „osobiście” takim tonem, jakim większość nauczycieli mówi: „Za karę zostajesz po lekcjach w szkole”.
Próbowałem udawać, że wszystko jest okej, jakbym wygrał w jakimś sporze, ale tata i ja nie rozmawialiśmy… od dłuższego czasu. Zwykle sprowadzał mnie do swojego podwodnego pałacu, kiedy miała wybuchnąć jakaś wojna. Po cichu liczyłem, że da mi tydzień czy coś, żebym się trochę oswoił ze szkołą, zanim mnie do siebie wezwie.
– Super. To co… Mogę wrócić do klasy?
– Och, nie, złotko. On chce ci to wyjaśnić teraz zaraz.
Woda wokół moich nóg wzbiła się i zaczęła krążyć w miniaturowym huraganowym wirze. Płytki pękały i się rozpuszczały.
– Ale nie martw się! Spotkamy się jeszcze! – pocieszyła mnie Eudora.
Pod moim krzesłem posadzka nagle zniknęła i runąłem we wzburzony odmęt z grzmiącym pluskiem.
Zostaw komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.