Nikt nic nie mówił, więc Jacob zaczął opowiadać.
Nie mówił głośno, ale ze względu na to, że w Obozie panowała cisza, przerywana co najwyżej łopotem skrzydeł patrolujących harpii, wszyscy słyszeli go dobrze. Nawet ci, którzy nie zdawali się słuchać. Jedna osoba, pozornie wciąż leżąca przy ognisku, znajdowała się tak naprawdę daleko, dalej, niż można to sobie wyobrazić. Albo wyśnić.
Michelle wciąż spała. Głosy siedzących obok niej przelewały się przez nią i wokół niej, a jej podświadomość łagodnie selekcjonowała dla niej co ważniejsze fragmenty, aby nic jej nie ominęło, ale ona sama też nie musiała się angażować. Dla innych pewnie wydawała się kolejnym dzieckiem Hypnosa, zasypiającym w przypadkowym miejscu o przypadkowym czasie. Michelle to nie obchodziło. Nic nie było przypadkowe.
Znajdowała się wszędzie. Jej ciało, oczywiście, wciąż leżało na ławce przy ognisku, głowa delikatnie oparta o poduszki, które sama sobie przyniosła. Ale gdzie tak naprawdę była? Gdyby ktoś wrzucił pieniążek do fontanny wiedzy i zapytał: „Gdzie ona jest?”, to jaka byłaby odpowiedź? To proste — nigdzie. A jednak, jak na złość majestatycznej fontannie mądrości, była wszędzie. Woda nie mogła tego zrozumieć, bo nie śniła. Płynęła. Co ciekawe, czynności te są tak naprawdę niemal takie same, różnią się jedynie poziomem . Michelle nie miała pojęcia, w czym płynęła. Może wśród onirycznych skrawków własnej świadomości? Może wśród czegoś, co Egipcjanie nazywają Duat? Tego nie wiedziała. Ale wiedziała, że mogła być wszędzie, choć najbardziej tam, gdzie właśnie chce. A teraz chciała być przy dogasającym ognisku w Obozie Herosów i słuchać legendy, jaką przygotował Jacob.
Nigdy jej nie słyszała, więc była naprawdę zaciekawiona. Niewiele się mówi o starszych czasach Obozu, szczególnie tak starszych jak początek XX wieku, być może dlatego, że teraźniejszość jest dość wystarczająco przepełniona wydarzeniami, aby się jeszcze przejmować przeszłością. A co z przyszłością? Ta była niewiadomą. Michelle nie znała jej tajemnic, choć sny mogły pomagać, zsyłając wizje, jak każdemu półkrwi. Jedyne, czego była pewna to tego, że dzisiaj pozna tajemnicę zaginięcia Ruby Harrison. O ile można być pewnym czegokolwiek.
Głos Jacoba działał na nią uspokajająco, melodyjnie odbijając się dźwięcznym echem od rozwijających się smug jej pojmowania. Chłopak nie wiedział o tym, ale barwa jego głosu przypominała w smaku zapach świeżo wydanej książki, grubej powieści fantasy z twardą, jeszcze nie złamaną okładką. W podświadomości Michelle na ułamek chwili pojawiło się zastanowienie, czy może cały też tak pachnie, ale inna część jej podświadomości odrzuciła myśl zanim jeszcze ta zdążyła dotrzeć do wyższych warstw umysłu dziewczyny. Ta za to, nieświadoma własnej nieświadomości, dalej manifestowała sobie w głowie opowieść syna Apolla. Dlaczego miała być przytomna, skoro mogła swobodnie dryfować w zakamarkach własnego umysłu, tak jej znanego, i tam wizualizować historię wokół niej, niczym najlepszy film 3D?
I tak, na rozkaz strun głosowych narratora-oratora, w umyśle Michelle pojawiały się coraz to nowsze obrazy, nakładając się na siebie, przelewając się niczym zieloność przez giętkie palce i zanurzając do pełna, głębokość peryskopowa, powtarzam, peryskopowa, wszyscy wsiadajmy i zapnijmy pasy, bo czeka nas odlot, odlot…
Michelle skupiła się trochę mocniej na wizji powstającej wokół niej. Nie mogła pozwolić swojej głowie na wpadnięcie w rzekę skojarzeń, gdyż ta prędko porwałaby jej świadomość i powiodłaby w nieznane, dopóty dopóki dziewczyna by się nie obudziła. Łatwo było odpłynąć wśród własnych mar. A jak już się odpłynęło, nietrudno było się zgubić.
Ale dziewczynie to nie groziło. Z senną zwinnością godną swego taty formowała wokół siebie opowiadaną legendę, niczym dyrygent plamiła swoją wyobraźnię błękitem letniego nieba, dorzucając gdzieniegdzie obfitych intruzów chmur deszczowych, a pod tym wszystkim zbitą, obozową ziemię porośniętą jeszcze niestrzyżoną trawą. Nie wiedziała, jak wyglądały domki na początku XX wieku, a Jacob nie kwapił się z ich opisywaniem, więc resztę sennowizji po prostu pokropiła drzewami, tu i ówdzie dodając postacie herosów, satyrów i nimf – kukiełki napędzane głosem syna Apolla.
Przed oczyma jej umysłu przesuwały się kolejno obrazy przedstawiające raz to dziewczynę w zbroi kłócącą się z grupą podobnie wyglądających nastolatków w środku lasu, raz to Chejrona trzymającego konchę i ogłaszającego zwycięzcę Bitwy o Sztandar ku rozmaitym reakcjom prawie wszystkich obozowiczów, ale także i lekko uchylone drzwi, przez które można było zobaczyć pełen pustki starodawny pokój, który zapewne pozostawiła takim Ruby.
Choć smugi wizji migotały wokół niej, jeden obraz wciąż czaił się w rogu jej pojmowania, niczym cicha, ale stanowcza przypominajka, jakby pętla ze sznurka na palcu, którą zawiązało się trochę za ciasno. Nie zwracała na niego większej uwagi, ale obraz nie znikał, tkwił zablokowany niczym plamka na obiektywie aparatu, która nie chce dać się zmyć, ale też nie przeszkadza za bardzo. Gdyby Michelle nie była tak zaabsorbowana słuchaniem legendy, może bardziej skupiłaby się na tym konkretnym fragmencie umysłu, przedstawiającym niewyraźny, mgielny domek na skraju lasu, z którego powoli wydobywał się gęsty dym. Domek ten nie migał przez i wzdłuż umysłu dziewczyny tak bardzo jak inne wizje, ale powoli dryfował wgłąb i na zewnątrz jednego punktu, jakby czekając cierpliwie, magnetyczno.
***
Michelle nie była uradowana, gdy Sidney przejął opowieść w swoje usta. Jego chaotyczny, prostacki styl zaburzał naturalną płynność i swobodę śnienia. Smugi wykreowanych w umyśle dziewczyny wizji zaczęły zderzać się ze sobą i zamieniać w szarobure plamy niczego, gdyż sama narracja była burzliwa, naprędce tworzona i nijaka w swojej formie. Ledwie w głowie śniącej zaczynała tworzyć się wizja dwóch rozmawiających ze sobą dziewczyn, to już po chwili rozpływała się ona w kleksy ludzkich kształtów, aby potem na jedno słowo syna Hadesa znów uformować się na rozpaczliwy moment i zapaść w sobie jeszcze raz. I tak w kółko.
Rozczarowana takim obrotem spraw Michelle już myślała, że ta męcząca kreacja i dekreacja potoczą się lawiną śnieżną aż do końca tej legendy i ona sama będzie musiała, z ciężkim sercem, odejść świadomością gdzieś indziej, gdy nagle wszystko ucichło. Córka Hypnosa została sama w rozmytym pejzażu własnej wyobraźni. Ostatnie, ledwie uformowane pasma barw przedstawiały grupy ludzi, wcześniej dyskutujących o losach Ruby, teraz jednak zakutych w szarym bezruchu. Z jakiegoś powodu ktoś przerwał opowiadanie. Może Jacob zaraz wróci?
„Oby”, pomyślała śniąca. Jej podświadomość dalej pracowała i absorbowała głosy zebranych wokół ogniska herosów, ale ich prywatne rozmowy nie interesowały Michelle, więc nie były przesiewane dalej.
Córka Hypnosa spokojnie zaczęła więc uporządkowywać swój umysł, przygotowując się albo na kontynuowanie historii przez jakąkolwiek inną osobę albo na natychmiastowe przemieszczenie się snem w jakieś lepsze miejsce, na przykład gdziekolwiek, gdzie nie musiałaby słuchać Sida. Nie miała w sob od wczoraj, więc takie oczyszczanie snu ze zbędnych skrawków myśli i nieaktualnych smug obrazów nie sprawiało jej większego problemu.
Właśnie dobiegała końca tej czynności, pławiąc się relaksacyjnie w oparach własnych mar, gdy nagle coś wytrąciło ją z równowagi sennej, wywołując w jej świadomości i podświadomości zduszony okrzyk. Poczuła się zupełnie tak, jakby ktoś z zaskoczenia plasnął ją płaską dłonią w jej wewnętrzne ucho. Po chwili jednak wszystko wróciło do normy i nic się nie dalej nie działo, a umysł dziewczyny funkcjonował dalej w swoim zwykłym, surrealistycznym stylu. Mimo tego pozornego spokoju Michelle była zdezorientowana i zaczęła przeszukiwać swój umysł w celu odkrycia, co wywołało ten incydent.
Przez chwilę sądziła, że być może ktoś z jej rodzeństwa zakradł się snem do jej umysłu i dla żartu ją nastraszył, ale przecież wyczułaby czyjś sen na milę, szczególnie, gdyby śnił go ktoś z rodu Hypnosa. To, co ją zaskoczyło, było bardziej… pierwotne, jakby pasmo górskie formowało się akurat tam, gdzie śniła i przy wznoszeniu się potrąciło ją przypadkiem swoimi onirycznymi szczytami. Nie była to najlepsza metafora, ale tylko taka pojawiła się przelotnie w świadomości skonfundowanej dziewczyny, która dalej wertowała zakamarki własnej głowy. W pewnym momencie wróciła myślą do obrazów, jakie uformowała podczas słuchania narracji Jacoba, i tam właśnie poczuła, że coś jest nie tak. Skupiła całą swoją wolę w tym miejscu i wtedy uzmysłowiła sobie, co się właśnie dzieje.
Tajemniczy domek dalej rósł w jej umyśle. Michelle była przekonana, że machinalnie pozbyła się go podczas porządkowania swojej głowy tak, jak zrobiła to z innymi wizjami. Wtedy do niej dotarło, że została na chwilę mentalnie ogłuszona właśnie wtedy, gdy zabierała się do wymazania obrazu domku, ostatniej ze smug (wtedy jeszcze jej) wyobraźni.
Czyżby… czyżby to właśnie tajemniczy budynek z opowieści Jacoba przeciwstawił się jej woli w ten sposób?
Dopiero wtedy Michelle zaczęła się naprawdę bać. Obserwowała domek oczyma swego umysłu, próbując doszukać się w nim parapsychicznych sił, ale jej świadomość nie mogła już pojąć tajemniczego budynku tak dobrze, gdyż gęsty dym z komina owiał budowlę kompletnie ze wszystkich stron, spoza niego przebijały się tylko rysy okien i pojedynczych drzwi. Nie można było jednak nie wyczuć od niego pewnej magnetyzującej siły, jakby przyciągał do siebie wszystko dookoła oprócz własnego dymu, zagęszczającego się coraz bardziej i tworzącego siwą, rosnącą ścianę w umyśle dziewczyny. Ta natomiast zastanawiała się przez chwilę, czy po prostu się nie obudzić i nie opuścić tego snu, odłączyć budynek od przestrzeni, w której mógłby rosnąć i wypełniać się, i nie zostawić tego wszystkiego w spokoju. Mogłaby ewentualnie opowiedzieć o tym rodzeństwu albo nawet Chejronowi, aby razem zastanowili się nad tym dziwnym przypadkiem.
Wtedy jednak dym dosięgnął już tak daleko wgłąb umysłu Michelle, że ta musiała mocno wytężyć wolę, aby ten jej nie omotał. Przepełniło to czarę goryczy w głowie dziewczyny i strach uleciał z niej w mgnieniu myśli. Nie będzie uciekać jak pierwszy lepszy śniący i tłumaczyć się przed rodzeństwem ani Chejronem, że przestraszyła się, bo w jej głowie pojawił się jakiś staromodny domek. Co z niej byłaby za córka Hypnosa albo w ogóle heros, gdyby uciekła przed własnym snem?
Jacob i reszta herosów debatowała właśnie na temat wyboru nowego narratora, podczas gdy śpiąca przy nich Michelle zaczęła atakować tajemniczą, domkową marę falami swojej woli. Bombardowała ideę domku swoimi myślami i rozpędzała siwy dym podmuchami innych, lepszych snów, starając się zgnieść oniryczne ściany budynku w oniryczny gruz. Jej świadomość była czysta jak lód w pałacach Boreasza i podobnie ostra, tnąc magnetyczną moc budowli mocą krwi Hypnosa. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek w swoim życiu podejmowała taki mentalny wysiłek podczas snu. W końcu zaprzestała ataku (atakować własny, wytworzony przez siebie sen, kto by pomyślał) i owładnęła umysłem pobojowisko.
Dym rozwiał się zupełnie a z komina nie sączyła się nawet jego smużka, więc Michelle mogła przyjrzeć się domkowi wyraźnie. Był to staromodny, brudny, zakurzony jednorodzinny dom o szarych ścianach, ale szarość nie wynikała z koloru farby, ale tego, iż był zbudowany z kamiennych bloków. Jeśli był na nich kiedykolwiek jakiś kolor, to rozproszył się on wraz w upływem czasu, którego ząb wyraźnie ugryzł budynek. Cały spadzisty dach pokrywała wyschnięta roślinność, część z niej wystawała nawet poza jego krawędź, zwisając smętnie i tylko czekając na rozpadnięcie, a drewniane schodki prowadzące na niedużą werandę pogniły i wydawało się, jakby obecność na nich choćby i żuka mogła być zbyt przytłaczająca. Drzwi frontowe był wykonane z mahoniu i sprawiały wrażenie najsolidniejszej części konstrukcji. Gdyby Michelle była córką Hefajstosa lub Ateny to wiedziałaby, iż takiego modelu nie ma w obiegu od połowy osiemnastego wieku. Ale nie była. Patrzyła się tylko to na gałkę, której rdza wyraźnie wskazywała na to, iż nie była używana od dziesięcioleci, to na okna, które, co dziwne, nie tkwiły z przodu budynku, ale po bokach, na każdej ścianie po jednym. Spróbowała przez nie zajrzeć z oddali, ale za nimi tkwiła nieprzenikniona ciemność, samych okien nie dało się też prawdopodobnie otworzyć z żadnej strony. Michelle wycofała się wolą trochę dalej od budynku, wciąż nie pewna, co stoi za tą podejrzaną marą. Nagle jak piorun niebo tak pewna myśl przeszyła świadomość dziewczyny.
Jacob mówił, że nie ma żadnych zapisków co do wyglądu domku, dlaczego więc ona go…
Wtedy światło rozbłysło w oknie na lewej ścianie.
Michelle zamarła. Cała jej siła woli zniknęła w sekundę, zupełnie jakby blask z okna rozproszył ją niczym cień na ziemi. Dreszcz przeszedł umysł córki Hypnosa, która właśnie nabrała przeczucia, że zadzieranie z tym czymś to był bardzo zły pomysł. Bardzo, bardzo zły pomysł.
Dziewczyna była bardziej niż szczęśliwa, że z przodu jednak nie ma żadnych okien, bo gdyby któreś z takich się rozświetliło, a światło padłoby na nią i Michelle musiała by spojrzeć przez nie wgłąb, do środka, to straciłaby zmysły, tego była pewna. Po chwili światło w lewym oknie zgasło i świadomość córki Hypnosa odetchnęła z ulgą. Przedwczesną, jak się okazało, gdyż teraz za to rozświetliło się okno po prawej. Wyglądało to tak, jakby ktoś wewnątrz rozglądał się, co mu właśnie przeszkodziło w jakiejś czynności. Po chwili jednak i tamte światło zgasło i przez chwilę umysł Michelle pokryty był wewnętrznym bezruchem, gdyż z domku nie dawano żadnych innych znaków życia, a zagubiona we śnie heroina bała zrobić się cokolwiek, nawet obudzić. W tym momencie wątpiła, czy w ogóle może się obudzić. Od dawna jej podświadomość nie przekazywała do środka żadnych głosów lub dźwięków, a Michelle wątpiła, czy nawet Christopher i Sidney mogli się tyle kłócić.
Patrząc na pozornie martwy budynek tkwiący jak drzazga w jej umyśle, Michelle czuła się… wyłączona ze świata. Wiedziała, że gdzieś tam dalej jest jej śpiące ciało, ale wydawało jej się pozostawione jakieś tysiące lat świetlnych od tego, gdzie była teraz. Nie miała żadnego połączenia z zewnętrznym światem, jedynie ona i ten domek, który utkwił w jej głowie, ale z każdą mijającą sekundą miała rosnące wrażenie, jakby to bardziej ona naruszyła przestrzeń budynku niż odwrotnie. Umysł Michelle, zwykle dla niej stabilny, zdawał się być teraz wichurą fal wokół statycznej, staromodnej budowli, która przypominała dziewczynie przez swój spokój jakby skałę znajdującą się pośrodku wartkiego prądu rzeki, wystającą i niezmienną. Albo nie, bardziej jakby to rzeka okrążała właśnie kamień, tkwiący w jej środku.
Michelle zaczęła boleć głowa. Jako dziecku Hypnosa nie były jej obce transcendentalne właściwości snów, a charakterystyczny dla nieogarniętych snów chaos znaczeń i sytuacji to była dla niej codzienność, ale to było już za dużo nawet jak dla niej. Gorączkowo myślała, jak dałoby się wyjść z tego koszmarnego pata, kiedy z komina znowu zaczął wydobywać się dym, na początku powoli, ale potem, jakby upewniony brakiem ataku, zaczął lecieć pełną parą. Dziewczyna w przerażeniu patrzyła na poszerzające się smugi siwizny, zastępujące jej wcześniejsze pasma sennych, rozmarzonych barw. Kiedy ten w końcu ponownie zaczął jej dosięgać, Michelle odruchowo znów odepchnęła go myślą, nie tak potężnie jak poprzednio, ale na tyle, by utworzyć wokół siebie ochronny kokon. Nie miała już siły stawiać oporu.
Dym musiał jednak uznać akt odepchnięcia za zdecydowany i wulgarny akt oporu, gdyż ten nagle zatrzymał się, wisząc ciężką chmurą wokół dziewczyny, jakby oczekując czegoś. Michelle zaczęła się powoli wycofywać wolą, chcąc uspokoić dym. Właśnie myślała o tym, że dosłownie próbuje uspokoić dym, gdy nagle przez szarą ścianę przebiły się dwa światła. Dziewczyna w panice zaczęła uciekać świadomością jak najdalej, ale odkryła, że nie jest w stanie opuścić magnetycznej aury domku. Zaczęła zastanawiać się, czy nie była już stracona w momencie, gdy budynek w ogóle pojawił się w jej głowie.
Ten natomiast zaczął zachowywać się, jakby właśnie zbudził się z głębokiego snu prosto w sen Michelle i nie był z tego zadowolony. Dym zaczął gęstnieć coraz bardziej i zajmować coraz więcej miejsca w umyśle dziewczyny, wpychał się w każdy jego zakamarek i rozpychał się szaroburo. Sama aura budowli także zwielokrotniła się i spotęgowała, Michelle mogła dosłownie poczuć fale energii promieniujące z kamiennych bloków i mahoniowych drzwi. Mocy, jaka tkwiła w tym domku było tak dużo, że umysł Michelle niemal się nią zachłysnął i kompletnie wyłączył, możliwe, że gdyby nie tkwiła w domenie swojego boskiego rodzica, to w ogóle nie przetrwałaby uderzenia. Każda fala jednak osłabiała ją na spółkę z wszędobylskim dymem, przez co mentalna i senna energia dziewczyny zaczęła słabnąć i słabnąć, aż heroina nie była w stanie dalej utrzymać swobodnej formy w swoim umyśle i zmuszona była, w swojej własnej głowie, przybrać postać taką, jaką miała w prawdziwym świecie.
Klęczała więc tak na zimnej, ciemnej i miękkiej warstwie własnego snu i wpatrywała się zahipnotyzowana w domek zwykła, siedemnastoletnia dziewczyna przy kości. Jej obozowa piżama łopotała pod wpływem obezwładniających fal starego budynku, a czarne, proste włosy uderzały ją po czole i po skroniach, dobrze, że nie zapuszczała ich za uszy, wtedy pewnie ledwie by widziała, co się w ogóle dzieje. Błękitnymi oczyma już ledwie mogła spostrzec kontury budynku czającego się za atmosferą dymu. Małymi dłońmi kurczowo ściskała cienką warstwę sennego podłoża, podczas gdy budynek dalej promieniował i promieniował agresywnie w jej świadomości. Wtedy też w umyśle Michelle, jakby ktoś włączył jej tuż obok ucha radio, rozległo się przeszywające skrzypienie.
Ktoś właśnie otworzył drzwi.
We wszechogarniającej ją szarości ukazał się ciemny prostokąt, przebijający się swoją czernią przez dym niczym opaczny reflektor. Dym jakby przerzedził się po otwarciu wrót, więc dziewczyna mogła odrobinę wyraźniej dostrzec zarys otwartych na oścież mahoniowych wrót. Po wewnętrznej stronie drzwi dziewczyna nie dostrzegła jednak ani gałki, ani klamki. Mimo, że światła po bokach dalej były włączone, w holu było kompletnie ciemno i Michelle nie mogła dostrzec, czy ktoś tam stoi czy nie. Dostrzegła jednak teraz, dlaczego dym tak rzedniał w jej oczach.
To drzwi wciągały go do środka, powoli, acz nieustanne. Z komina nie wydobywała już ani smużka, jakby ten stwierdził, iż co miał zrobić, to zrobił, i teraz może odpocząć, resztę zostawiając otwartym drzwiom. Te natomiast nie próżnowały i Michelle mogła dostrzec jak magnetycznie i głodnie pochłaniały one wszelką szarość. Nie tylko szarość jednak, gdyż dziewczyna poczuła, że sama nie może teraz w ogóle oderwać wzroku od mrocznego otworu w budynku, jakby ten chciał pochłonąć także i nią. Przez chwilę wydało jej się to głupie, ale wtedy poczuła jak jej grzywka podnosi się i kieruje w stronę budynku, jakby przyciągana tą samą fantastyczną siłą, co dym. Michelle podniosła rękę, aby przywrócić je na właściwe miejsce, ale wtedy jakby coś szarpnęło jej ciałem i przewróciła się do przodu na twarz. Gdy próbowała wstać, coś znowu ją szarpnęło, ale tym razem już nie puszczało i zamiast pchać, ciągnęło ją ruchem jednostajnym wzdłuż jej snu prosto do domku.
„Nie, nie, nie” pomyślała spanikowana dziewczyna i przewróciła się na brzuch tak, że teraz nogami była skierowana prosto do budynku, pulsującego magnetyzmem coraz silniej, a dłońmi próbowała desperacko złapać się czegokolwiek, aby tylko stawić opór i nie dać się zaciągnąć do środka. Czuła się zupełnie tak, jakby właśnie zjeżdżała z wysokiego osuwiska, ale była na kompletnie płaskim terenie i nie przyciągała jej grawitacja, a moc płynąca z tajemniczej budowli.
„Niech mnie ktoś obudzi, błagam, ktokolwiek, jest pełno osób wokół mnie, proszę” myślała szaleńczo chcąc wysłać jakikolwiek sygnał do swojego ciała, zewnętrznego świata, może poprzez pobudkę udałoby jej się wyjść z tej sytuacji wytrychem, kto wie, ale niech ktoś ją obudzi!
Pobudka jednak nie przychodziła z niczyjej strony, a magnetyczna moc przyciągała Michelle coraz bliżej i bliżej do framugi drzwi. Dziewczyna, w desperacji modląc się do wszystkich bogów, jacy wpadli jej do głowy, obejrzała się przez ramię. Znajdowała się 50, 40, 30 metrów od pogniłych, drewnianych schodów. Gdyby była w stanie, najchętniej zamknęłaby oczy, ale była w swoim (przynajmniej kiedyś) umyśle i tam nic nie mogło się przed nią ukryć, nieważne czy chciała, czy nie.
20… 10…
Wtedy ktoś złapał ją za rękę.
***
— …i nawet sama Minzy powoli traciła nadzieję, że kiedykolwiek zobaczy… — kontynuował historię Jacob, kiedy nagle wśród zgromadzonych rozległ się dziwny odgłos, przerywając legendę w pół zdania.
Wszyscy odwrócili się w stronę, z której dobiegł ten odgłos i zobaczyli wciąż śpiącą Michelle. Dziewczyna po raz drugi chrapnęła dość głośniej niż zwykle, wzbudzając lekkie uśmiechy, i przewróciła się na bok na ławce, wracając do swojego klasycznego cichego pochrapywania, które nikomu (jeszcze) nie przeszkadzało. Jacob chrząknął i wrócił do opowiadania.
Jack pochylił się w stronę córki Hypnosa, aby ją obudzić, żeby też posłuchała sobie trochę historii, nawet jeśli sporo ją ominęło. Już miał potrząsnąć jej ramieniem, gdy z drugiej strony szturchnął go Chris. Jack odwrócił się do niego pytająco.
— Nie musisz jej budzić — powiedział Chris. — Ona pewnie też słucha, tylko na swój sposób, ci od Hypnosa tak mają.
Jack spojrzał jeszcze raz na śpiącą dziewczynę, wzruszył ramionami i z powrotem wsłuchał się w głos Jacoba.
koniec części 2
Zostaw komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.