A oto, specjalnie dla Was, pierwszy rozdział Trybunału umarłych!
Przeczytajcie koniecznie!
Oddychaj, Nico.
Nico siedział naprzeciw Dionizosa, pachnącego dość dziwnie, bo bułeczkami cynamonowymi, i usiłował skupić rozproszone tą wonią myśli. Odetchnął głęboko i jego płuca wypełniły się mroźnym powietrzem napływającym od Zatoki Long Island – miał wrażenie, że zaraz mu od niego pękną. A potem powoli wypuścił powietrze i otworzył oczy.
Włosy Pana D. falowały, poruszane lekkim wiatrem. Siedzieli razem z Nikiem na matach do jogi na Plaży Fajerwerków. Słońce chyliło się ku zachodowi. Syn Hadesa nie uskarżał się na chłód dzięki ciepłej, czarnej kurtce lotniczej. Pan D. ubrał się jednak w jasnoróżową parkę, pasującą do niej czapkę z pomponem i grube rękawice narciarskie. Nicowi wydało się to pewną przesadą, bo czy bogowie w ogóle czują zimno? Wiedział jednak, że Pan D. skorzysta z każdej okazji, by wdziać na siebie coś ostro rażącego w oczy.
Nico miał poczucie dyskomfortu z innej przyczyny – te sesje z dyrektorem obozu były takie… niezręczne. Kiedy trzy miesiące wcześniej wrócił ze swoim chłopakiem z Tartaru, Pan D. postanowił wprowadzić w Obozie Herosów coś, co ludzie nazywają „terapią”. Nicowi podobał się ten pomysł, bo w końcu kiedy półbogowie przybywali po raz pierwszy do obozu, często potrzebowali pomocy w przystosowaniu się do nowego życia. Pamiętał aż zbyt dobrze, jak to jest.
Jednak nie tak wyobrażał sobie terapię. Ćwiczenia z oddychania wydawały mu się bezcelowe. Na polecenie Pana D.miał też zapisywać codziennie w dzienniku odczuwane emocje, ale długo w tym nie wytrwał. Ponadto bóg często przypominał Nicowi: „Bądź tu i teraz”, co nie miało według chłopaka wielkiego sensu.
Nie praktykował przecież podróży w czasie – tylko w cieniu. Mimo to starał si& podchodzi) do tego poważnie. Wbił wzrok w różowe ciuchy Pana D. – już one same powinny utrzymać uwagę każdego na tym, co tu i teraz. A potem usłyszał w pobliżu szelest i spojrzał w lewo.
Na najbliższej wydmie zza wysokiej trawy wyglądała malutka armia puchatych, ciemnych istotek. Kakaowe Chrupki. Kakodajmony próbowały zachowywać się cicho, ale jako personifikacje wewnętrznych konfliktów i traum Nica nie radziły sobie dobrze z kamuflażem. Nie znosiły też przebywać z dala od niego.
Pan D. nadal ćwiczył oddech. Miał zamknięte oczy.
Może ich nie zauważy…
Dionizos odchrząknął.
– Nico – zagadnął – dlaczego one tu są?
Trafiony, zatopiony.
– Wolałby pan, żeby się włóczyły wśród domków? – zapytał Nico. – I może przypominały przypadkiem naszym nowym obozowiczom o przeszłych traumach?
Pan D. zmarszczył brwi.
– Hmm. Może lepiej nie. Nadal przyzwyczajam się do obecności tych twoich Chrupek Chaosu.
Nico dał znak kakodajmonom, żeby podeszły. Ruszyły w podskokach i sturlały się z wydmy jak plamy atramentu, które uciekły z testu Rorschacha. Popiskując cicho: „Joj! Joj!
Joj!”, otoczyły go kręgiem.
Prawdę mówiąc, Nico i Will też nadal się oswajali z ich obecnością. Kilka miesięcy wcześniej Strach wzbudził u Willa atak paniki – wystarczyło, że otarł się o jego kostkę. Złość przespacerowała się przez gaj duchów natury i spowodowała bójkę na pięści między dwoma zwykle spokojnymi krzakami morwy.
W miarę jak przyzwyczajały się do istnienia poza ciałem Nica, Kakaowe Chrupki wzbudzały odpowiadające ich naturze emocje w każdym, na kogo trafiły. Pan D. uważał, że być może w ten sposób nawiązują kontakt z innymi żywymi istotami, poznając coraz lepiej świat.
– Może to tak te małe kulki się porozumiewają.
„Małe kulki”? Niektóre z nich miały rogi! Łapy! Jarzące się oczy! Jak (miał je tak nazywa)!
Choć właściwie Smutek wyglądał jak kulka, kiedy wturlał się na but Nica i w górę, na jego kolano. Nico przesunął dłoń po jego grzbieciku – ależ był miękki! Zupełnie jak poduszka z dymu. A potem uderzyła w niego fala emocji – wezbrał w nim smutek, wraz z gasnącymi wspomnieniami o jego siostrze Biance i matce, rozpływającej się w mroku.
Zabrał rękę – obrazy znikły.
Pan D. wyprostował nogi.
– Widzę, że na dziś skończyliśmy. Przestałeś się skupiać. – Wstał i zaczął zwijać matę. – Wprowadzam zasadę dotyczącą naszych sesji w przyszłości: zakaz wstępu dla Chrupek Chaosu.
– Dobrze. – Nico też się podniósł i z jego kolan stoczyło się kilka kakodajmonów. – Może wytresuję je do występów w wędrownym cyrku.
– A widziałeś kiedyś wędrowny cyrk, Nico? Pasowałbyś tam idealnie.
Chłopak przewrócił oczami.
– Wybaczy pan, ale nie poradziliby sobie ze mną.
Ruszyli z powrotem do obozu, a Kakaowe Chrupki popiskiwały, sunąc za nimi w podskokach.
Kiedy wspięli się na wydmy, Pan D. odchrząknął.
– Nico, wiem, że te sesje są dla ciebie trudne. Nie jesteś przyzwyczajony do bezruchu.
– Siedzenie w bezruchu jest przereklamowane.
– Hmm. Wyobraź sobie, jak ja się czuję uwięziony w tym miejscu. – Bóg wskazał na dolinę pod nimi.
Na widok Obozu Herosów Nicowi zawsze zapierało dech w piersi. Nawet teraz, w samym środku zimy, wszędzie było zielono od bujnej roślinności. Marmurowe greckie budynki – pawilon jadalny, amfiteatr, arena – lśniły bielą w blasku zachodzącego słońca. Domki obozowiczów usadowiły się na polanie w lesie, tworząc duży prostokąt wokół zielonego terenu, na którym w palenisku wesoło trzaskał ogień.
Jeśli już jakiś bóg musiał by, gdzieś „uwięziony”, żeby odrobi, stulecie prac społecznych za nieposłuszeństwo Zeusowi, to funkcja dyrektora Obozu Herosów wydawała się raczej dobrą fuchą. Nie wypadało jednak tego mówi, Dionizosowi…
Bóg strzepnął drobinki piasku z zimowej parki.
– Chodzi mi o to – powiedział – że moim zdaniem czynisz postępy. Chcę tylko lepiej cię wyszkoli,, zanim zaczniemy uczy, innych obozowiczów, jak radzi, sobie ze stresem, z nagłymi wspomnieniami strasznych przeżyć, z lękiem. Każde ćwiczenie, które ci pokazuję, czemuś służy. Naprawdę.
– Wiem. – Nico przygarbił się. – Tylko… to takie dla mnie… n o w e. Uczenie się, jak oddychał, siedzenie nieruchomo i tak dalej. Od miesięcy nie było ani jednej wyprawy czy konfliktu.
– I z pewnością czujesz się przez to nieswojo, Nico. Ale po tym, co razem z Willem przeżyliście jesienią, zasługujecie na przerwę. – Pan D. przez chwilę się nie odzywał, a potem dodał: – To nic złego, jeśli się na chwilę zwolni.
Nico nie był tego taki pewien. Kiedy poprzednim razem jego życie „zwolniło”, utknął w magicznym hotelu i kasynie Lotus i ominął go niemal w całości wiek dwudziesty.
Poszli skrótem aż do zachodniego brzegu jeziora i minęli domki. Wkrótce ich uszu dobiegł świst i stuk strzały wbijającej się w tarczę z ciasno zwiniętego siana. Will Solace stał
tam z Kaliną, jedną z driad z obozu. Patrzyli na strzałę, którą właśnie wypuścił.
Ciekawie wyglądali razem: syn Apollina i driada. Bosonoga Kalina, niewysoka i szczuplutka, o długich włosach w kolorze bursztynu, ubrana była w sukienkę z zielonej, delikatnej tkaniny. Wyglądała tak, jakby mógł ją zdmuchnął mocniejszy powiew wiatru, ale biła od niej pewność siebie. Nie ulegało wątpliwości, że to ona prowadziła lekcję strzelania.
Will, wyższy od niej, miał budowę ciała surfera. Dziś ubrał się w spłowiałe dżinsy i granatową bluzę z kapturem, ładnie kontrastującą z jego jasnymi, niesfornymi włosami. Trzymał łuk w prawej ręce i marszczył brwi, wpatrując się w tarczę – oj, nie wydawał się zadowolony ze swojej celności.
Nico poczuł ukłucie irracjonalnej zazdrości na ich widok.
Hej, to mój niesamowicie przystojny ch!opak. Wara ci od niego!
Zaraz jednak Will zauważył go i uśmiechnął się od ucha do ucha, a mroczne myśli Nica rozwiały się w przypływie czystej radości.
– Nico! – zawołał Will.
Na bogów – pomyślał Nico. Wciąż nie mógł uwierzył, że istniał ktoś, kto zawsze tak rozpromieniał się na jego widok.
Jakim cudem spotkało go takie szczęście?
– Tym razem trafię – powiedział do niego Will. – Patrz!
Założył kolejną strzałę i naciągnął cięciwę.
– Właśnie – rzekła stojąca tuż obok Kalina. – Wyobraź sobie, dokąd ma polecieć strzała, oczyma twojej duszy.
Will wypuścił strzałę. ,mignęła przez powietrze i trafiła w zewnętrzny krąg tarczy.
– Tak właśnie chciałem – oznajmił szybko. – Było to absolutnie zamierzone.
– Jest lepiej niż w ubiegłym tygodniu. – Nico pocałował swojego chłopaka w policzek. – Wtedy w ogóle nie trafiałeś w tarczę.
Will zarumienił się lekko.
– Wiem. Nie mogę uwierzyć, że polepszenie moich łuczniczych umiejętności trwa aż tak długo. Oby tylko mój tata nie był mną zbyt zawstydzony.
– Na pewno trzyma za ciebie kciuki – pocieszyła go Kalina. – Wkrótce będziesz trafiał w sam środek! Albo… jeśli nie wkrótce, to kiedyś.
Will odchrząknął.
– Niezbyt mnie to pociesza.
– Siądź z nami do wieczerzy, dziecię Apollina – odezwał się głośno Pan D. – Dzięki twojej obecności nowi obozowicze szybciej się oswoją.
– Nowi? – Will oddał łuk Kalinie. – To znaczy ci z ubiegłego tygodnia?
– Niestety nie – odparł Dionizos. – Chejron mówi, że dziś po południu przybyło jeszcze troje.
– Jeszcze troje? – powtórzył Nico. – Znowu? Przecież nie ma lata.
– Możesz za to podziękować Percy’emu Jacksonowi. – Pan D. wyrzucił ręce do góry. – Gdyby nie ta jego teatralna przemowa na Olimpie o tym, że pomniejsi bogowie zasługują na szacunek i własne domki, nie miałbym teraz na głowie nagłego napływu ich potomstwa! Wy wszyscy doroślibyście i opuścilibyście to miejsce na zawsze, a ja mógłbym przekształcić Obóz Herosów w Obóz Tylko Dla Mnie.
Will uśmiechnął się szeroko.
– Kocha nas pan i zawsze za nami tęskni, kiedy nas nie ma.
– Za tobą nie, Solace – odparował Pan D. – Za tobą nigdy. Ani razu, przenigdy.
Will pacnął go w nos.
– Jest pan uroczy, kiedy pan udaje, ąe nas nie cierpi.
Nico przełknął mocno ślinę – przecież Pan D. zaraz przemieni się w ognisty słup gniewu i wszystkich ich spopieli.
Ale Dionizos tylko odchrząknął.
Cóż, jakimś sposobem Will mógł pacnąć w nos ważnego olimpijskiego boga i mimo to nadal żyć.
W trakcie krótkiego przemarszu do pawilonu jadalnego Pan D. nadal utyskiwał na liczebność kolejnych półbogów.
W ciągu ostatnich kilku miesi&cy nowe dzieciaki zjawiały się w obozie niemal co tydzień. Chejron miał ręce pełne roboty. Nico i Will, najstarsi półbogowie z doświadczeniem,
którzy byli akurat obecni, przejęli więc część zadań związanych z wprowadzaniem nowicjuszy w tutejsze życie. Will wpadł na pomysł, że mogliby opracować w tym celu występ
łączący śpiew i taniec.
Nico miał lepszy pomysł – żeby Will nigdy więcej mu o tym nie mówił.
Nico w rzeczywistości cieszył si&, że może pomóc, ale coś w tej rosnącej liczbie nowych obozowiczów napełniało go niepokojem. Prześladowało go wrażenie, że to objaw czegoś większego – zmiany magicznej atmosfery na świecie, wymuszającej masowe migracje przed nadciągającą katastrofę.
Miał nadzieję, że się myli…
Po wejściu do pawilonu jadalnego Nico ujrzał tych samych co zwykle biesiadników przy kilkunastu stołach. Kiedyś wszyscy siadali ze współlokatorami ze swojego domku, ale w zeszłe lato Nico zapoczątkował bezkrwawy ruch oporu (to znaczy postanowił siedzieć z Willem). Jego pomysł się upowszechnił bez większych protestów ze strony Chejrona i Pana D., więc teraz obozowicze jedli tam, gdzie im się podobało. Niektórzy śmiali si& właśnie i obrzucali kawałkami chleba. Inni składali ofiary swoim boskim rodzicom przy palenisku. Pan D. dołączył do Chejrona przy głównym stole, gdzie nerwowy satyr czekał z tacą ze schłodzonymi i obranymi winogronami odmiany Concord dla boga wina.
Troje nowo przybyłych przycupnęło przy stole w kącie. Nikiem owładnęło współczucie. Czy on też wyglądał tak nieswojo, kiedy zjawił się tu po raz pierwszy?
Popatrzył pod nogi i zobaczył, że jednooka, podobna do jeżowca Kakaowa Chrupka – Samotność – uczepiła się jego sznurowadła kolczastymi macuszkami. Samotność była najmniejszym z kakodajmonów i choć Nico nie przyznałby się do tego głośno, chyba najbardziej lubił właśnie ją. Może dlatego, że spędził mnóstwo czasu z tym uczuciem.
Pochylił się – kakodajmonek przemknął po jego ręce, przycupnął pod szyję i posłał w niego falę jakby pustej tęsknoty. Nico nie miał nic przeciwko temu – poczuł się, jakby odwiedził go stary przyjaciel.
Kiedy Nico i Will podeszli do nowych obozowiczów, ci skoczyli na równe nogi, jakby ktoś zawołał: „Baczność!”.
Wyglądali na jedenasto- lub dwunastolatków. Mały, blady chłopiec tonął w puchowej kurtce i dżinsach za dużych o co najmniej trzy rozmiary. Towarzyszyła mu dziewczynka o lekko śniadej skórze i kręconych włosach, w punkowej stylówce złożonej z sukienki, kurtki i traperów, która spotkała się z pełną aprobatą Nica. Był jeszcze trzeci nowicjusz, wyższy chłopak o ciepłych, brązowych oczach, brązowej skórze i czarnych, króciutko przystrzyżonych włosach.
Chyba im przewodził, a może po prostu miał najwięcej odwagi. Zrobił krok naprzód i wyciągnął rękę.
– Cześć, jestem Oludare! – przedstawił się tak głośno, że słychać go było w promieniu trzech stołów. – W skrócie Olu. Pan di Angelo? Chejron mówił, że mamy z panem porozmawiać.
Na słowa „pan di Angelo” kilkoro starszych obozowiczów odwróciło ku nim głowy i parsknęło śmiechem.
– Mów do mnie Nico. – Uścisnął rękę Olu, choć ten gest wydał mu się zbyt formalny. – Miło was poznać.
– Nie stresujcie się tak. – Uśmiech Willa emanował takim ciepłem, że nawet Nico je czuł. – Mamy tu luźną atmosferę.
Olu przestąpił z nogi na nogę.
– Okej, dobrze. No to… moim boskim rodzicem jest Hestia! – wykrzyknął tak głośno, że punkówka aż się wzdrygnęła.
– Olu, zlituj się – mruknęła i odruchowo pociągnęła się za włosy. – Trochę ciszej.
– Przepraszam! – krzyknął Olu. – Przepraszam, przepraszam. Kiedy się denerwuję, zaczynam głośno mówić.
Nico uśmiechnął się do niego.
– Znam to. Kiedyś też byłem tu nowy. No więc… Zaraz, czy ty powiedziałeś „Hestia”? – Spojrzał na Willa. – Nie miałem pojęcia, że Hestia w ogóle ma dzieci. Był tu kiedykolwiek ktoś od niej?
Will zamrugał.
– Eee… O rany. Chyba nie.
Oludare przygarbił się.
– Czy to znaczy, że nie ma tu dla mnie miejsca?
– Wręcz przeciwnie – rzekł Will. – Każdy półbóg jest tu zawsze mile widziany. A kim są twoi znajomi?
Dziewczynka przedstawiła się sama – nazywała się Ananya. Jej rodzicem było pomniejsze greckie bóstwo o imieniu Astrea.
– Ani raz jej wcześniej nie spotkałam – mówiła. – A potem ni stąd, ni zowąd w ubiegłym tygodniu zjawiła mi się we śnie: „To ja jestem twoją matką! Udaj się do Obozu Herosów!”. – Wzruszyła ramionami. – Chejron wspomniał, że to bogini sprawiedliwości i niewinności. Czyli chyba całkiem spoko.
– Przyznam, że nigdy o niej nie słyszałem – rzekł Nico. – Ale istnieje wielu bogów, których nie znam.
– Przynajmniej uznała cię za swoje dziecko! – dodał Will. – Dawniej czekaliśmy miesiące czy nawet lata, a niektórzy nigdy nie zostali uznani… – Spojrzał na bladego chłopca w za dużym ubraniu. – A ty?
– Jestem Noah. – Wytarł cieknący nos o r&kaw. Miał zaczerwienione oczy i wyglądało to tak, jakby niedawno płakał albo cierpiał na naprawdę okropną alergię. – Ja też mam jakiegoś mało znanego boskiego rodzica. Wiecie, kim jest Hermes?
Will lekko prychnął.
– Coś mi to mówi.
– Ziom… – Ananya wytrzeszczyła oczy na Noaha. – Nie uczyłeś się o greckiej mitologii w szkole?
Chłopiec pokręcił głową.
– Często byłem nieobecny.
– To bóg z tymi malutkimi skrzydełkami przy stopach – wyjaśniła rzeczowym głosem.
Nico stłumił chichot. „Mało znany bóg ze skrzydełkami”.
– Mam nadzieję, że dotarło to do jego uszu na samym Olimpie.
– A co to Olimp? – zaciekawił się Noah.
– Och, musimy was wiele nauczyć – odparł Will. – Ale najpierw… Jedliście już? Chodźmy po coś na ząb!
Nałożyli sobie na talerze świeżo upieczony chleb, ser i owoce, a driady przyniosły im puchary z czymś lodowatym, co stawało si& na stole dowolnym napojem, w zależności od tego, na co ktoś miał ochotę (oczywiście bezalkoholowym). Kiedy usiedli, Oludare zaczął wyrzucać z siebie pytanie za pytaniem. Dla Nica stało się jasne, że dzieciaki dostały tylko bardzo szczątkowe wprowadzenie do tego, co oznacza bycie półbogiem. Nie miały pojęcia, czemu służył Obóz Herosów, poza tym że Pan D. wspomniał im o jakimś surowym, ciężkim reżimie szkoleniowym.
– Eee… w ogóle bym tego tak nie określił – rzekł z zakłopotaniem Will. – Ale szkolenie tu rzeczywiście mamy.
Musicie się nauczyć, jak walczyć, jak się bronić i jak bronić innych.
– Bronić innych? – zapytał Oludare. – Przed czym?
– Jeden z tutejszych dzieciaków powiedział mi, że będziemy musieli walczyć z potworami. – Noah otulił się jeszcze mocniej puchową kurtką. – Czyli co, potwory istnieją naprawdę?
– Oczywiście – prychnęła Ananya. – Skoro bogowie istnieją, to czemu nie potwory?
– Ale czy bogowie rzeczywiście istnieją? – odburknął Noah. – Nigdy na oczy nie widziałem tego tak zwanego Hermesa. Skąd mam wiedzieć, że nie jest fikcyjny?
– Naprawdę mam nadzieję, że Hermes to wszystko słyszy – mruknął Nico.
Noah zmarszczył brwi.
– Przepraszam. Po prostu… jestem zupełnie zagubiony. Mama powiedziała, że muszę tu przyjechać, ale nadal nie rozumiem dlaczego.
– Nie szkodzi. – Will wyciągnął rękę nad stołem i położył ją na dłoni chłopca. – Pomożemy wam.
– Dla mnie bomba – przyznał Oludare. – Bogowie i potwory? Wchodzę w to!
– Zawsze mogłabym nauczyć się walczyć lepiej – powiedziała Ananya. – Bo ja już umiem się bić.
Noah zabrał rękę i wciągnął ją do rękawa.
– Jak możecie tak szybko łykać te wszystkie nadprzyrodzone historie? – Wskazał na driadę podającą napoje innym obozowiczom. – Ona ma być niby duchem drzewa, tak? Ale skąd mamy wiedzieć, czy to nie jakiś cosplay albo coś?
– Naprawdę w to nie wierzysz? – zapytał Olu.
– A niby czemu miałbym wierzyć? – W głosie Noaha zabrzmiał piskliwy, histeryczny ton. Wyglądał jak żółw chowający się w swojej puchowej, miękkiej skorupie. – W życiu nie widziałem nic nadprzyrodzonego!
Dokładnie w tej samej chwili nad ich stołem rozbłysło światło i zaczęło się obracać, emanując jaskrawymi kolorami tęczy. Dzieciaki aż pisnęły, a Noah omal nie spadł z ławki.
Nawet doświadczeni obozowicze odwrócili się i patrzyli w zachwycie. Takie rzeczy zwykle nie zdarzały się przy kolacji.
Nico wiedział dokładnie, co się działo – było to połączenie iryfonowe, choć nigdy nie widział go w tak dużej i jasnej formie.
Z rozjarzonego portalu dobył się głos:
– Nico! Jesteś tam?
Z radości aż podskoczyło mu serce.
– Hazel? To ty?
Obraz zadrżał i ustabilizował się. Jego przyrodnia siostra, Hazel Levesque, wyglądała iście królewsko w fioletowej szacie i rzymskiej zbroi, z ciemnymi włosami przystrojonymi w złote liście laurowe. Jak wspaniale było ją zobaczyć! Jednak sądząc po chmurnym wyrazie jej twarzy, nie chciała z nim po prostu pogawędzić.
– No pewnie, że to ja – odparła. – I mam kłopoty. Potrzebuję twojej pomocy.
Zostaw komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.