Wiekopomny dzień, w którym następuje rozwiązanie akcji! Miłej lektury Za drobne błędy przepraszam, mam nadzieję, że nie będą bardzo rażące
PERCY
Spadali, nie czując tego ani odrobinę. Zdawało mu się, że wszystko wokół niego zamarło i tylko oni się poruszają, rozrywając materię. Po głowie Percy’ego krążyły różne myśli. Ann mocno wtulona w niego, nie odezwała się ani słowem. Czuli swoje myśli, ale odkryli też, że mogą je przed sobą ukryć. Nie wiedział co ona przed nim ukrywa, ale nie interesowało go to teraz. Ważne było to, co mieli do zrobienia. Nie wiedzieli co zastaną, gdy wylądują na dole. Być może będzie na nich czekać horda potworów, a być może będą mogli bez problemu dostać się do Tartara, który na nich z pewnością czekał. Zamknął oczy i po prostu skupił się na spadaniu.
RACHEL
– Musimy przygotować miejsce – oznajmiła Chejronowi. – Annabeth odeśle go, gdy tylko uda im się pokonać Tartara.
– Jak to ma działać? – stary centaur myślał nad czymś intensywnie.
– Tak jak świątynia ofiarna, tylko w tym przypadku nie będzie ofiary tylko przejście dla jednej osoby.
– Kto będzie za nie odpowiedzialne?
– Aion obiecał, że się tym zajmie. Naszym zadaniem jest przejąć Percy’ego.
Chejron patrzył na nią uważnie, szurając kopytem po deskach altanki.
– Uzgodniliście to wszystko, jak widzę.
Rachel pochyliła głowę.
– Wiedziałam od dłuższego czasu. Wszyscy wiemy, że to musi się tak skończyć.
– Wiesz co mnie martwi? – zapytał ze spokojem. – Nie to, że coś może się nie udać, ale reakcja Percy’ego. Musimy go tu ściągnąć – to jedno. Potem go opanować – to drugie i to mnie najbardziej martwi.
– Nie mamy innego wyjścia – oznajmiła bezbarwnym głosem. – Annabeth doskonale o tym wie. Nikt z nas nie mógł go na to przygotować.
– To prawda – westchnął ciężko centaur. – To prawda…
ANNABETH
Wylądowali w znajomej okolicy. Stąd niedaleko było do miejsca, gdzie ostatnim razem były Wrota Śmierci. Dookoła panował mrok, a do ich nozdrzy dostawał się smród siarki. Percy spojrzał na nią uważnie. Bez słowa chwycili się za ręce i ruszyli w kierunku Tartara. Czuli jego pozbawioną miłości powłokę, nawet tutaj. Czuła zdeterminowanie. Mieli tak mało czasu by powstrzymać go przed ostatecznym rozerwaniem błony. Według teorii Hazel, jeśli usunie się powód, z którego pękła, sama zacznie na nowo się zrastać.
Im bliżej byli, tym bardziej odczuwali siłę ich więzi. Czuła również życie pulsującej pod jej sercem i starając się by jej myśli nie uciekły do Percy’ego z bólem pomyślała o tym, co musi się stać. „Tak bardzo Was kocham.” – pomyślała. Mogła mieć wszystko – męża, dom, rodzinę, dzieci. Mogła żyć spokojnie i szczęśliwie, gdyby nie życie herosa i przeznaczenie, które musieli wypełnić.
Wpatrywała się prosto w swoje skórzane buty. Poczuła nagle, jak Percy zatrzymuje się i wciąga głośno powietrze. Podniosła głowę i zobaczyła powód jego reakcji. Przed nimi stała cała horda najprzeróżniejszych potworów – cyklopy, empuzy, dzikie centaury, olbrzymy, wilkołaki. Wszystkie wpatrywały się w nich szyderczo, jakby wiedziały, że już nie wrócą stąd żywi. Za tym całym zbiorowiskiem stała potężna postać z wirującą twarzą – sam Tartar. Potwory zaczęły się rozsuwać, robiąc im przejście.
– Ach witam – zadrwił pan Otchłani. – Znowu się spotykamy. Jesteście trochę jak natrętne komary, które latają dookoła i nie dają spokoju.
– Nie damy ci spokoju, dopóki się ciebie nie pozbędziemy – odparł lodowato Percy. – Czas na ciebie.
Pradawne bóstwo ryknęło głośnym śmiechem, a jego armia tuż w ślad za nim.
– A cóż, tacy marni herosi jak wy, możecie mi zrobić? Mam miliony lat, nie dorównujecie nawet mojemu nerwowi w ciele.
– To się jeszcze okaże – oznajmiła cicho Annabeth. – Widzisz, nie przychodzimy bez przygotowania. Jesteśmy ciekawi jak wysoką masz tolerancję na uczucia.
– Nie przychodzicie bez przygotowania? – zadrwił. – A cóż to? Wzięliście może lepszy miecz, tarczę? Nie wiedziałem, że jesteście aż tacy głupi – wyprostował się i uniósł włócznię. – Czas na waszą śmierć.
Zatrzymali się tuż przed nim. Ann czuła jak miękną jej nogi, ale pewność siebie, którą wyczuła od Percy’ego wzmocniła ją. On wierzył w to, że im się uda. Tartar już miał unieść włócznię, by ich na nią nadziać, ale w tej chwili odezwał się Percy.
– Jak myślisz? Co czuli Bob i Damsen, kiedy ich zabijałeś? Kiedy unicestwiałeś własnego syna?
Pan Otchłani zamarł.
– Co to za pytania?! – warknął. – Nie przyszliście chyba na pogawędki!
– Odpowiedz – z trudem spojrzała w jego twarz. – Teraz.
– Wiesz, że Bob chciał żyć? Zobaczyć gwiazdy, niebo, słońce… – oczy Percy’ego zaszkliły się. – A Damsen choć raz chciał poczuć, że ma ojca. Że ma kogoś kto go kocha.
– Dość! – ryknął, a ziemia zatrzęsła się.
Potwory poruszyły się, niepewne, co tak zirytowało ich pana.
– Nędzne robaki!
Pchnął włócznię, ale oboje byli na to przygotowani. Uskoczyli na bok.
– On cię kochał, mimo tego, że ty byłeś potworem! – krzyknął syn Posejdona.
– A ty kochałeś kogokolwiek? – Annabeth zrobiła kolejny unik, gdy Tartar z furią rzucił w nią kamieniem. – Nawet Gaję?
– Ona chociaż kochała ziemię, może nawet ciebie, co znaczyło, że jest ważniejsza, bo kocha!
– Kłamstwo! – zawył. – Nikt nie jest ważniejszy ode mnie!
Potwory rozpierzchły się. Dzięki Starej Baśni, słowa miłości nabierały materialnej mocy, której potwory nie były w stanie znieść. Zbroja Tartara zaczęła się iskrzyć.
– Ależ oczywiście, że jest – Percy uśmiechnął się, zobaczyła go wyraźnie. – Sama Afrodyta bo jest ucieleśnieniem miłości. Wiesz, że ona kocha nawet ciebie?
– Nikt mnie nie może kochać!
– Tak bardzo ci współczuję – dodała Annabeth, rzucając się na bok. – Jesteś samotny i biedny bo nigdy o tym tak na prawdę nie wiedziałeś.
– Agh!
Pan Otchłani zaczął się szamotać na oślep, próbując ugasić iskry, które zaczęły zmieniać się w małe ogniska ognia na jego ciele. Mimo dzielącej ich odległości, Percy z Annabeth bez problemu się porozumieli. Było już blisko. Było blisko końca.
– Mogłeś mieć szansę na to, by Cię pokochano jak każdego! – prowokował dalej Syn Posejdona. – Wybrałeś nienawiść, która cię niszczy!
Tartar cisnął kolejną część kamieni, która tym razem trafiła do celu. Percy poleciał do tyłu, a Annabeth krzyknęła głosem pełnym rozpaczy. Ich wróg zawył jeszcze bardziej, zginając się w pół. Córka Ateny doskonale wiedziała, że zaraz dojdzie do wybuchu.
– Zabić! Ich! – ryknął.
Potwory rzuciły się ku nim. Flegeton wybuchł tuż przed pierwszą linią natarcia. Poczuła ulgę. To znaczy, że Percy był na tyle silny by kontrolować rzeki. Dobiegła do niego z trudem i pomogła mu wstać. Z rany na jego głowie ciekła krew.
– Annabeth – wydyszał ciężko. – Już, uciekaj. On chyba zaraz wybuchnie.
– Samozapłon – potwierdziła. – Nie mogę – dodała, lekko drżącym głosem. – Kocham Cię.
Spojrzał na nią ze zdumieniem.
– Ja ciebie też, ale nigdzie się nie rozdzielamy. Te potwory rozszarpią nas, jeśli będziemy osobno.
„Nie.” – pomyślała. – „Ulegną zniszczeniu, gdy tylko Tartar wybuchnie.” Przyciągnęła go do siebie i pocałowała pośród wrzasku pradawnego bóstwa, wściekłego wycia potworów i gorąca bijącego od rzeki ognia, która nadal uderzała zaciekle w następy wrogów. W chwili, gdy się odsunęła, za jego plecami dostrzegła to, na co czekała. Zdążyli. Spojrzała prosto w jego oczy.
– Opiekuj się nim – wyszeptała.
– Ale kim? – w jego oczach najpierw dostrzegła niepokój, a potem podejrzliwość. – Annabeth…
– Szansa jest tylko jedna! – zawołała i popchnęła go z całej siły do tyłu. – Tylko jedno z nas!
Był tak zaskoczony, że nie zdążył zareagować. Runął prosto w małą otchłań, która utworzyła się za jego plecami. Przez jeden, krótki moment widziała szok i niedowierzanie w jego oczach. Potem znikł. Odwróciła się w kierunku Tartara, na chwilę zamykając oczy i pozwalając uciec łzom. Potem krzyknęła z całej siły. Wykrzyczała całą swoją złość, rozpacz i ból. A on wybuchł.
RACHEL
– Szybko! – krzyknęła do syna Hypnosa – Aion już go sprowadził!
Herosi, nie wiedząc o co chodzi, uwijali się przy ołtarzu na arenie, który był naprędce budowany według wskazówek boga czasu. „Musi być odpowiedni do przyjęcia większej materii. Macie godzinę na jego zrobienie.” Teraz, w powietrzu,tuż nad kamiennym blatem zaczęły tryskać niebieskie iskry. Phonoi i Ponos wraz z Chejronem, uważnie obserwowali to miejsce. Materia zdawała się zostać rozdarta, pojawiła się czarna dziura z której najpierw wyłoniły się nogi, a potem cały Percy.
Runął na ołtarz, półprzytomny, ale zaraz podniósł głowę, analizując to, co widzi.
– Clovis! Szybciej! – zawołała Rachel.
Percy w tym momencie zerwał się na równe nogi, zachwiał się i krzyknął głosem pełnym bólu. Woda eksplodowała, wyrzucając najbliżej znajdujących się herosów w powietrze. Reszta w popłochu cofnęła się. Syn Hypnosa skupił się i powoli zesłał sen na syna Posejdona. Długo walczył, ale w końcu woda opadła, a on runął bezwiednie na ziemię. Clovis z wyczerpania, też osunął się na dół.
– Dzięki bogom! – sapnął.
– Śpi? – Phonoi podeszła ostrożnie do Syna Posejdona. – Na jak długo? – zapytała, gdy heros potwierdził.
– Na tak długo, dopóki go nie wybudzę – odparł syn Hypsona i od razu zasnął.
– Co mu się będzie śnić? – Piper wycisnęła z swoich włosów wodę.
– Wszystko – odparł ponuro Chejron. – Tak długo dopóki nie zrozumie i nie zaakceptuje.
– Taki rodzaj śpiączki – nagle koło nich zjawił się Aion. Jego aura migotała słabo. Też był wyraźnie wyczerpany. – Przykro mi z powodu straty.
Nastrój gwałtownie się pogorszył. Rachel spojrzała ze smutkiem z niebo.
– Może kiedyś jeszcze do nas wróci.
– Oby – wyszeptała Piper i otarła łzy.
Zostaw komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.