ANNABETH
Wyszła z Wielkiego Domu dopiero koło trzeciej w nocy. Chciała skierować się w stronę swojej sypialni, ale coś zatrzymało ją po drodze. Spojrzała w kierunku Domku nr 3 i westchnęła głęboko, czując w piersiach potworny ból. „To mogą być nasze ostatnie godziny.” – pomyślała i zdecydowała.
Zapukała delikatnie do drzwi, a gdy nie otrzymała odpowiedzi, pchnęła je. Były uchylone, więc otworzyły się bez problemu. W środku nikogo nie zastała, oprócz potwornego bałaganu. Weszła dalej i dostrzegła cień na balkonie. Stanęła w drzwiach na zewnątrz i zobaczyła pół nagiego Percy’ego, który siedział na krześle z wyłożonymi nogami i przymkniętymi oczami. Westchnęła cicho. W świetle księżyca idealnie była podświetlona jego sylwetka. Nie drgnął, gdy się odezwał.
– Jeśli zaraz nie wjedziesz, to sam cię wniosę na ten balkon.
Uśmiechnęła się lekko i przestąpiła próg. Otworzył oczy. Nie dostrzegła w nich wcześniejszego gniewu, ani rozczarowania. Teraz trudno było z nich cokolwiek wyczytać. Gdy się zbliżyła, pociągnął ją na kolana, wtulił twarz w jej szyję i odetchnął głęboko.
– Kocham cię – wymruczał. – Zawsze będę cię kochał.
Objęła ramionami jego szyję i pocałowała czule w czoło.
– Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym – zaczęła ostrożnie. – Ale jak damy na imię naszemu synowi?
– To będzie syn? – znieruchomiał i odjął wargi od jej szyi. – Skąd wiesz?
Uśmiechnęła się i znowu go pocałowała.
– Po prostu wiem. To takie… przeczucie.
– Przeczucie – powtórzył i powrócił do obsypywania całusami jej szyi. – Nathaniel?
– Borys? – zaproponowała.
Żachnął się, a ona roześmiała się.
– Coś bardziej amerykańskiego – mruknął.
Przesunęła palcem po jego obojczyku, schodząc na brzuch.
– Chcesz aby nas syn był tacy jak wszyscy? – zapytała, prowokując go.
Spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się szelmowsko.
– On nie będzie tacy jak wszyscy, nigdy. Choćby dlatego, że to stworzenie z nas obojga.
– O, jaka mądra sentencja, Glonomóżdżku – dogryzła mu.
Zaśmiał się cicho i przytulił ją mocniej. Chciała by to wszystko trwało wiecznie, ale wiedziała,że czas im ucieka w zatrważającym tempie. Delektowała się każdym jego dotykiem, słowem, pocałunkiem. Zepchnęła na tył głowy myśl, że będą musieli w końcu przeczytać tą Baśń. Na razie chciała spędzić trochę czasu z Percy’m.
– Hm – mruknął. – A może Miguel?
– Miguel? – zdziwiła się. – Nie, to mi się nie podoba.
Westchnął poirytowany.
– Tak to będziemy pół nocy rozmawiać i do niczego nie dojdziemy.
– Jonas – zaproponowała.
– W porządku – zgodził się nagle.
Odsunęła się nieco, by spojrzeć na jego twarz.
– Jesteś pewny? Zaskoczyłeś mnie.
– Jestem pewny – potwierdził.
– A więc Jonas.
Wtulili się w siebie i zapatrzyli w gwiazdy. Znowu niechętnie pomyślała o Manuskrypcie. W końcu musieli się za niego zabrać.
– Percy, gdzie jest pergamin?
Westchnął ciężko. Przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu powiedział ponuro:
– Leży na stoliku, koło łóżka.
Wstała i poszła po niego, przy okazji przynosząc sobie krzesło. Usiadła na nim i rozwinęła pergamin, który od razu mocniej zaświecił. Spojrzeli na siebie. Percy lekko skinął głową. Zaczęli szukać Starej Baśni.
Obudzili się koło siódmej, leżąc w swoich objęciach, w łóżku Percy’ego. Annabeth od razu poczuła zmianę, która z niej zaszła po przeczytaniu Baśni. Po raz pierwszy w pełni czuła znaczenie słowa „jedność”. Wyczuwała każdą najmniejszą myśl swojego chłopaka. Podniósł głowę i spojrzał na nią z uśmiechem. Nie musiał nic mówić, wiedziała. Rozumiała już też, dlaczego Stara Baśń ma tak niszczące działanie na siły mroku i dlaczego bogowie są tak zazdrośni. Tartar nigdy nie pojąłby, choć w maleńkiej części, siły tego uczucia. Siły więzi, która się między nimi wytworzyła. Słyszeli świergot ptaków i czuli promienie słońca padające na ich ciała. Bez żadnego zbędnego słowa, wstali i zaczęli się ubierać oraz pakować. Wyszli na śniadanie. Wszyscy zdawali się zauważać zmianę, która w nich zaszła, ale nikt nie skomentował tego ani słowem. Piper z Silena, uśmiechnęły się, najwyraźniej dumne. Po śniadaniu zaczęły się nieśmiałe pożegnania. Nico miał ich zaprowadzić do tego samego wejścia, którym już raz wchodzili. Mieli pokonać dokładnie tą samą drogę. Mieli znowu spaść w dół. Stanęli przy drzewie Thalii, obserwując gromadzących się obozowiczów. Pierwszy podszedł do nich Chejron.
– Powodzenia – uśmiechnął się. – Jestem z was dumny. Nawet nie wiecie jak bardzo.
– Dzięki, Chejronie – Percy był wyraźnie wzruszony.
Uścisnęli się. Potem przyszła kolej na Annabeth.
– Bądź silna – rzekł i również przytulił ją mocno.
Poczuła łzy, zbierające się w oczach, ale nie pozwoliła im uciec.
– Będę – wydusiła. – Obiecuję.
Potem przyszła Thalia.
– Skurczybyki – uśmiechnęła się szeroko – Kto to wiedział, że tak się wszystko potoczy?
– Zamknij się – mruknął Percy
Córka Zeusa roześmiała się i z całej siły ich uściskała. Potem była kolej na cały domek Ateny, Hermesa, Hefajstosa i Afrodyty. Piper z Silena nie szczędziły mocnych przytuleń i ciepłych słów. Z daleka mignęła nawet Mina, która uśmiechnęła się blado i skinęła głową. Annabeth odwzajemniła gest, a Percy zacisnął tylko usta i odwrócił wzrok.
Nawet Obóz Jupiter połączył się przez Iryfon. Jason, Hazel, Frank, Reyna, Tytus i Mark pożegnali ich w imieniu całego Legionu XXII i życzyli szczęścia. Nico, który stał koło nich już od jakiegoś czasu, wyglądał na znudzonego i zniecierpliwionego. Miętolił swoją czarną koszulkę.
– Bogowie – mruknął. – Ile można się żegnać?
Na sam koniec przyszło trzech pomniejszych bogów – Phonoi, Ponos i Aion. Również życzyli im powodzenia i przestrzegli przed Tartarem.
– Spokojnie – odparł Percy i ścisnął mocniej dłoń Annabeth. – Teraz nic nas nie zatrzyma.
– Zabierzcie Manuskrypt w bezpieczne miejsce – dodała córka Ateny – To naprawdę potężna broń, która kiedyś może się przydać.
– Tak zrobimy – potwierdziła Phonoi i uśmiechnęła się. – Chyba już wszyscy się wypłakali, czas na was.
Syn Hadesa spojrzał na nich uważnie.
– Gotowi?
– Jak zawsze – Percy wyszczerzył zęby.
– Owszem – przytaknęła Annabeth.
Cała trójka chwyciła się za ręce i na oczach obu obozów zniknęła w cieniach.
Pojawili się koło samego przejścia do Podziemi w Central Parku. Nico westchnął i odsunął się nieco.
– No cóż – powiedział powoli – Powodzenia.
Wyciągnął do nich rękę. Percy uścisnął ją mocno, a Annabeth zignorowała ją i przytuliła go z całej siły. Na chwilę zesztywniał, ale zaraz potem rozluźnił się.
– Dziękujemy za wszystko, Nico. To co zrobiłeś… było wspaniałe. – powiedziała, załamującym się głosem.
Poklepał ją lekko po plecach.
– To nic takiego. Cała przyjemność po mojej stronie.
Odsunęła się i otarła lekko oczy, uśmiechając się. Spojrzała na Percy’ego.
– W drogę – oznajmiła.
Przekroczyli próg między światem żywych, a umarłych.
Równie szybko pokonali drogę dzielącą ich do Pałacu Hadesa. Po drodze nic ich nie zatrzymało. Żaden Goliat tygrysi, Kraken czy Meduza. Wyminęli dom pana Podziemi i stanęli prosto nad przepaścią, która od dawna zdawała się ich przyciągać. Czuli jak setki umarłych, obserwuje ich z swojego bezpiecznego ukrycia. Wszyscy czekali na wynik tego starcia w napięciu. Każdy doskonale wiedział, o co toczyła się stawka. Patrzyli w tą otchłań. W końcu Percy zrobił krok na przód. Potem drugi i trzeci. Annabeth szła tuż za nim. Gdy jeden krok dzielił ich od krawędzi, skoczyli.
Zostaw komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.