Miniaturkę napisałam kiedyś tam, a że ja miesiąc temu byłam (o ile to możliwe) jeszcze głupsza niż teraz za błędy ortograficzne, stylistyczne, interpunkcyjne, pleonastyczne, logiczne i gramatyczne z góry przepraszam. ~ Avery
Córka Ra kryła się za jedną z wysokich kolumn, które podtrzymywały ściany niegdyś popularnej areny. Dziś po latach zapomnienia miejsce stało się niemalże częścią otaczającego go lasu. Trybuny zawaliły się dawno przed przybyciem Avalone. Jedynymi niezmiennymi częściami areny były posadzka z białego marmuru i brak sklepienia.
Avalone lekko przymrużyła złote oczy. Od kilku minut obserwowała stojącego pośrodku areny chłopaka. Miał kruczoczarne włosy i porcelanowy odcień skóry. Lekko podarte nogawki spodni sugerowały, że chłopak przemierzył długą drogę pieszo. Niestety nie mogła przyjrzeć się z bliska jego twarzy. Młody wojownik stał tyłem do niej, beztrosko machając trzymanym w lewej dłoni mieczem. Jego broń powodowała niepokój u Avalone. Wykonane z kryształu ostrze niebezpiecznie błyszczało w świetle dnia. Czarna rękojeść kontrastowała z bladą skórą chłopaka. Dziewczyna siłą woli wyostrzyła wzrok, by móc przeczytać wyryty w głowni miecza napis.
Na jej nieszczęście chłopak obrócił się z niesamowitą prędkością i utkwił w niej spojrzenie srebrnych oczu. Uśmiechnął się złośliwie i ku zaskoczeniu dziewczyny natychmiast przystąpił do ataku. Spróbował uderzyć ją płazem miecza, ale Avalone w porę mu się wymknęła. Długo uskakiwała przed ostrzem ale gdy zorientowała się, że z areny powoli wchodzą do lasu zdecydowała się na ostateczny manewr.
Wyciągnęła do niego otwartą dłoń, chcąc wykorzystać znaną tylko sobie sztuczkę. Czas zwolnił. Przywołała w myślach widok wschodzącego słońca. Przymknęła oczy. Całą swoją wolą pragnęła uzewnętrznić jego ciepło. W pewnym momencie doznała uczucia jakby w jej głowie przeskoczyła iskra.
Otworzyła oczy. Stała pośrodku wysokiego na dwa metry kręgu ognia. Znad płomieni dostrzegła zdumiony wyraz twarzy chłopaka. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem. Chyba to zauważył, ponieważ szybko odwrócił wzrok.
– Poczekam – stwierdził odchodząc od niej na parę kroków. – Według proroctwa walka ma się odbyć wieczorem, a do tego czasu się zmęczysz.
Uśmiech znikł z twarzy Avalone. Przyznała w myślach rację chłopakowi. Skoro musiała użyć tak wielkiej ilości mocy na stworzenie ognia to ile czasu go utrzyma? Dobrze wiedziała, że póki sięgają do niej promienie słoneczne może spokojnie się bronić. Natomiast wraz z nadejściem nocy zostanie zmuszona do korzystania z własnej mocy, a tej nie miała zbyt dużo po wędrówce. Gdy tylko środki obrony jej się skończą wojownik z łatwością wygra. Podczas poprzedniej walki zauważyła, że chłopak musi być niesamowitym szermierzem. Ten fakt wykluczał możliwość walki wręcz.
– Jak masz na imię? – spytała chcąc przerwać w ten sposób krępującą ciszę.
– Nie musisz tego wiedzieć – odpowiedział po pewnym czasie.
Dziewczyna usłyszała zgrzyt metalu. Dopiero teraz zauważyła, że chłopak ostrzy swój miecz. Ponownie próbowała przyjrzeć się napisowi na głowni w czym skutecznie przeszkodziła jej bariera w postaci ognia.
– Co tam jest napisane? – spytała wprost.
– Cornoctis – przeczytał z obcym akcentem, by po chwili dodać. – „Serce nocy”.
– Znasz łacinę? – ożywiła się niespodziewanie. Jako Egipcjanka czuła wrogość do wszystkiego, co było związane z Rzymem.– Skąd? Uczyłeś się jej w szkole?
– Nie – uciął.
Avalone uniosła brwi. Postanowiła więcej go nie wypytywać. Z braku lepszych pomysłów zaczęła przyglądać się niebu. Na bladoniebieskim tle świeciło słońce. Wydawało się większe niż zazwyczaj. Na dodatek w samym jego środku pojawiła się czarna plama. Avalone zmarszczyła brwi. Z tego co pamiętała słońce nie miało ciemnych zabarwień. Tajemnicza plama zdawała się przybliżać. Dopiero po dłuższej chwili zauważyła kontury skrzydeł. „Ptak” – pomyślała półprzytomnie. Utrzymywanie bariery wymagało dużego skupienia, więc nie mogła pozwolić sobie na sen.
Kątem oka zauważyła ruch. Wojownik stał już na nogach i również obserwował zwierzę. Coś najwidoczniej go zaniepokoiło. Powolnymi krokami zbliżał się do niej, kierując się w stronę lasu.
– Musimy stąd uciekać – rzucił do niej chwytając przy okazji Cornocis.
– Czemu? – zdziwiła się. Nie zamierzała się go słuchać. Pozostanie na otwartej przestrzeni było dla niej jedynym ratunkiem.
– Widzisz ten kształt na niebie? – zapytał.
– Ptaka się boisz? – prychnęła.
Panującą w lesie ciszę przerwał ogłuszający ryk. Jego źródłem był ciemny kształt na niebie. Avalone zapomniała o barierze i wstała.
„Ptak” okazał się gryfem. Ogromny potwór szybował nad nimi, jakby zastanawiając się, które z nich pierwsze zaatakować. Stwór był cały czarny. Jego szczeciniaste skrzydła miały rozpiętość około dziesięciu metrów. W paciorkowatych oczach zwierzęcia łatwo było zauważyć żądze mordu.
– A żebyś wiedziała, że tak – potwierdził szermierz i pociągnął ją za rękę w stronę lasu.
Dziewczyna ledwo nadążała za wojownikiem. Biegła, co chwilę omal nie wpadając na drzewa. Potykała się o wystające z ziemi korzenie.
Avalone zdawało się, że pędzą tak od paru godzin, więc zaproponowała odpoczynek. Lekko się obraziła, gdy chłopak jej nie odpowiedział, ale zmieniła zdanie widząc szybującego nad nimi gryfa.
Potwór przestał ich gonić i odleciał. Niedługo później odpoczywali w znalezionej przez szermierza jaskini. Przypominała wyglądem tunel. Było w niej zimno i wilgotno, ale na tyle bezpiecznie, by nie wychodzić naprzeciw potworowi.
Avalone próbowała się uspokoić. Czarny podkoszulek, który miała na sobie kleił się od potu. Brązowe buty, podobnie jak spodnie, były ubłocone i trochę podarte. Dziewczyna zaplotła w warkocz sięgające poniżej pasa miedzianozłote włosy i resztkami sił doszła do małego strumienia płynącego w głąb jaskini. Obmyła twarz wodą. Niespodziewanie doznała olśnienia.
Podbiegła radośnie do siedzącego na ziemi chłopaka. Wojownik nie wyglądał zbyt dobrze. Był bledszy niż wcześniej, a jego zapach pozostawiał wiele do życzenia.
– Znalazłam strumyk! – wykrzyczała radośnie.
– Cieszę się – odpowiedział szermierz bez krzty entuzjazmu.
– Właśnie widzę… Nie rozumiesz? Woda musi mieć źródło.
Właściciel Cornoctisa podniósł głowę z nadzieją. Avalone mogła sobie wręcz wyobrazić poruszające się w jego mózgu trybiki. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo i zaczęli iść.
– Czemu zgodziłaś się na tę misję? – spytał ni stąd, ni z owąd szermierz.
– Nie miałam wyboru – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Inni zostali uznani za zbyt słabych. Ty za to…
– Ojciec mi kazał.
– Kto jest twoim…
– Chosnu.
Dalszą drogę milczeli. Avalone była ciekawa czy to z powodu jednego z rodziców chłopak ma srebrne oczy. Może dzięki ojcu miał również inne cechy lub zdolności? Postanowiła spytać go o to później. Idiotko, skarciła siebie w myślach, nie ma żadnego później.
Dotarli do wyjścia. Znowu znajdowali się na arenie. Nie zmieniło się tam nic szczególnego. Nic oprócz pory dnia. Słońce jeszcze nie zdążyło do końca zajść, a księżyc już wyłaniał się zza horyzontu. Oznaczało to, że rozpoczęcie walki jest bliższe niż mogło się zdawać.
– Gdy księżyc i słońce staną się jednością – zaczął recytować wojownik – Los wykaże się srogością. Bowiem jedno z dwojga zginąć musi.
– Inaczej ciemność świat zdusi – dokończyła za niego przepowiednię.
Nie mając innego wyjścia zrobili to co obojgu wychodziło najlepiej. Zaczęli walczyć.
Zostaw komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.