Wybaczcie mi, że tak późno, ale w końcu jest!
Bawcie się!
Quickdroo
20… 10…
Wtedy ktoś złapał ją za rękę.
Michelle krzyknęła, gdy szarpnęło nią tak nagle i silnie, że gdyby to nie był sen, jej ramię bez cienia wątpliwości wypadłoby ze stawu. Impet magnetycznego przyciągania domku sprawił, że jej ciało zawisło na chwilę nisko w przestrzeni, jakby niepewne kierunku, w którym miało się ruszyć, jednak po chwili opadło, uścisk na jej ręce był zbyt silny i stanowczy. Dziewczyna czuła, że budynek mimo wszystko dalej próbuje ją wciągnąć w swoją otchłań otwartych drzwi, czuła przyciągającą moc na swoich włosach i ubraniach, ale ona sama nie przemieszczała się już nawet o milimetr w jego stronę, wszystko dzięki niespodziewanemu uchwytowi na jej dłoni. Dziewczyna silniej złapała się więc niespodziewanej pomocy, pomagając sobie drugą dłonią, aby się przez przypadek nie puścić i nie dać wciągnąć, ale jej wzrok wciąż zwrócony był w stronę transcendentalnej konstrukcji za nią, która pojawiła się w jej umyśle tak niespodziewanie.
Znajdowała się teraz już tylko kilka metrów od pogniłej, drewnianej werandy, z której gdzieniegdzie, jak z bliska mogła zauważyć, wyrastały poskręcane małe gałązki bez liści, jakby ktoś naprawdę nie skupił się na swojej pracy w tartaku. Sam budynek wydawał się z bliska jeszcze bardziej ponury i przerażający (i o wiele bardziej zakurzony), ale nade wszystko sprawiał wrażenie starego. Kamienne bloki, z których się składał, były niezbyt dobrze ociosane, w kilkunastu miejscach mogła zobaczyć małe luki w ścianach, przez które sączyło się światło, choć zza drzwi dalej dobiegała ją ciemność. Ściany, pokryte plamami wilgoci, kruszyły się lekko w miejscach spotkań z dachem, pokrytego wyschniętą, żółtą już wręcz roślinnością, osobistym koszmarem każdego strażaka. Jedyną rzeczą przebijającą się przez suche liście, bluszcze i gałęzie był potężny, wyciosany z jednego bloku komin, który jeszcze przed chwilą zapychał jej sen falami dymu. Teraz jednak milczał. Pod nim, nad zakurzonymi, drewnianymi schodami, kilka gałęzi zwisało z dachu, ale nie były one przyciągane w stronę paszczy domku, jak Michelle. Wisiały tylko smętnie i choć wydawałoby się, że dawno powinny rozpaść się i ulec grawitacji, trwały jednak uparcie w całości. W sumie cały dom można było tak opisać. Że trwa uparty w całości. Dziewczyna nie była nawet w stanie twierdzić, ile ta konstrukcja może mieć lat, kilkadziesiąt, setki, tysiące? Tysiące to już było trochę za dużo, fakt, ale im bardziej dziewczyna myślała, tym trudniej było jej przypasować wygląd domku do jakiegokolwiek stylu architektonicznego, zdawał się on zawierać jednocześnie elementy wszystkich styli jak i nie mieć nic charakterystycznego dla żadnego z nich. Jedyną częścią, która wydawała się tu nowa, a przynajmniej nie tak stara, były grube, mahoniowe drzwi.
Otwierały się one dalej na oścież, zachęcając do dołączenia do środka. Michelle nie była zainteresowana zaproszeniem. Za nimi wciąż widziała tylko pustą ciemność, chociaż znajdowała się co najwyżej kilka metrów od wejścia. Nie miała pojęcia, jakim cudem w jej umyśle mogło wytworzyć się coś tak nieprzeniknionego, albo, jeśli to było coś z zewnątrz, jak udało cię czemuś takiemu dostać do jej głowy. Patrzyła się to na pordzewiałą gałkę po zewnętrznej stronie drzwi, która nie wydawała się być ruszana od czasów jej zamontowania, to na miejsce po wewnętrznej stronie drzwi, w którym powinien znajdować się jej odpowiednik. Myślała, że wcześniej, z daleka, przewidziało jej się, ale nie, widziała to już wtedy. Po drugiej stronie nie było żadnej gałki. Niczego. Umysł Michelle przebiegł dreszcz, gdy przypomniała sobie słowa Jacoba: „Nigdy jednak nie dostrzeżono, aby ktokolwiek do domku wchodził… albo z niego wychodził„.
Wpatrywała się ona tak więc w ten budynek, próbując w jakiś sposób poznać jego tajemnicę, rozgryźć ideę jego istnienia ukrytą w poszczególnych elementach.
A przynajmniej tak sobie wmawiała.
Bo choć naturalnie ciekawiło ją, czym jest to mistyczne miejsce, prawdziwym powodem dla którego tak wnikliwie je obserwowała było to, że bała się odwrócić wzrok w drugą stronę.
W stronę tego, który ją trzymał. Ta oniryczna mara w postaci starego domu, która starała się pochłonąć jej umysł, była przerażająca, to prawda. Ale pytanie brzmi, jeśli ten tajemniczy domek był tak potężny, że mógł zwyciężyć dziecko Hypnosa w jego własnym śnie, to jak potężny był ten, który mógł się takiej potędze przeciwstawić?
Kim był ten, kto ją złapał?
Dłoń, która mocno i zdecydowanie ściskała Michelle, była solidna i ciepła, jakby niewzruszona otaczającą ją promieniującą mocą. Dziewczyna miała wrażenie, jakby trzymała się kompletnie innego wszechświata, żywej kotwicy z kosmosu zamocowanej w jej śnie. Mimo to bała się odwrócić wzrok. W jakiś dziwny sposób widok domku wydawał się jej bardziej komfortowy, bo ten widok przynajmniej już znała. Za nią… za nią nie wiedziała, czego lub kogo się spodziewać. Skąd w ogóle miała mieć pewność, że ta druga siła, ta inna energia, była jej przyjazna?
Ciepła dłoń wciąż cierpliwie zaciskała się na jej dłoni, nie pozwalając jej ulecieć w stronę pulsującego budynku, to prawda, ale też nie ciągnęła jej w drugą stronę, czyż nie? Jeśli ktoś chciał jej pomóc, dlaczego tylko tak stał i trzymał ją za rękę, jak dziecko, które trzeba przeprowadzić przez ulicę? Skoro ktoś tak potężny był w stanie wejść z butami w jej sen tak, że go nie wyczuła, i ot tak zainterweniować przy tak czystej potędze nie z tego świata, jaką roztaczał wokół siebie tajemniczy budynek, dlaczego po prostu stoi, dlaczego jej stąd nie zabierze i nie pozwoli jej się obudzić?
Część Michelle obawiała się także, że trzyma jej dłoń nie kto inny, ale właśnie mieszkaniec tego domku, ten, którego tylko dwie osoby kiedykolwiek widziały i podobno tylko jedna przeżyła. Wiedziała, że lęk jest irracjonalny, w końcu czemu miałby ją powstrzymać przed dostaniem się do jego miejsca, skoro zaczął ją przyciągać? Ale czy cała ta sytuacja nie była irracjonalna? Może stoi i szczerzy się, czekając, aż na niego spojrzy, a gdy to zrobi, zaśmieje się, łamiąc jej wątłą nadzieję, i puści, patrząc z satysfakcją, jak ta ulatuje niepowstrzymanie do środka nieskończonej czerni wewnątrz?
Dziewczyna nie mogła tak jednak tkwić w swoim śnie, zatrzymana pomiędzy oniryczną konstrukcją a ręką znikąd. Jak dotąd właściciel ręki cierpliwie milczał, jakby czekając na jej decyzję, ale przecież nie mógł tak czekać cały czas, prawda? Ona przecież też nie mogła tu tak po prostu wisieć i wisieć, oczekując, że może a nuż ją ktoś obudzi w prawdziwym świecie. Mogła tak czekać godzinami, a nawet dniami i tygodniami, w końcu była w krainie snu, a tu czas płynął inaczej. Co gorsza, być może jest już tak głęboko schowana w swoim umyśle, że w ogóle nie będą w stanie jej dobudzić? I co, ma tu tak tkwić w nieskończoność, wiecznie niepewna i wyczerpana? Michelle biła się z myślami, ale musiała zaryzykować. Mimo wszystko to właśnie dzięki temu, który ją chwycił, nie wleciała w otchłań niewiadomego, więc chyba ten ktoś nie może być taki zły, prawda? W końcu, chcąc nie chcąc, odwróciła głowę, aby spojrzeć w oczy swojemu (oby) wybawicielowi.
Ujrzała Słońce.
Słońce trzymało ją za rękę, a Michelle wpatrywała się w Jego oblicze urzeczona i zahipnotyzowana. Nie czuła się oślepiona, ani sparzona, ani w ogóle gorąca. Wszelkie wątpliwości zniknęły. Czuła się… bezpiecznie. I ciepło. To nie był Apollo, to nie był żaden z bogów, jakich widziała na Olimpie podczas przesileń zimowych, to było… jakby zobaczyła światło po raz pierwszy w życiu.
I wtedy Słońce przemówiło do niej, wypełniając wszystkie jej zmysły głosem wszystkich barw i faktur:
– Drugą stroną, Michelle.
Po czym zaczęło świecić coraz mocniej i mocniej, najpierw powoli, a potem coraz szybciej wypełniając sen Michelle ferią barw, wrażeń oraz emocji, o których ta albo zapomniała, albo których w ogóle nie znała, albo w końcu tych, których nawet nie mogła nigdy poznać jako człowiek. Jasność przenikała coraz bardziej świadomość dziewczyny, oblekając wszelkie wizje dookoła, tajemniczy domek, legendę o Ruby, obozowe ognisko oraz wszystko inne, a na końcu także i samą Michelle, aż w końcu w jej umyśle nie znajdowało się nic innego, jak tylko światło. Światło, które pochłonęło ją całkowicie.
***
– Penelope, słyszysz mnie?
Michelle otworzyła oczy, po czym szybko je zmrużyła, gdy promienie słoneczne poraziły ją boleśnie w oczy. To nie było to niesamowite światło, którego doświadczyła przed chwilą, w oczy świeciło jej zwykłe słońce na niebie, w pewien sposób wypadające blado w porównaniu z wrażeniem, jakiego doznała przez sen. Dopiero po chwili jej wzrok przyzwyczaił się do nowych warunków i wyostrzył się, przez co córka Hypnosa w końcu dostrzegła postać nad sobą.
Patrzyła na nią, pochylona, średniej wielkości dziewczyna o brązowych włosach związanych w prosty kok. Jedną dłonią zakrywała sobie usta, a drugą ściskała mocno drewniany miecz, taki, jakich czasem używali nowicjusze na arenie do szermierki. Wpatrywała się w Michelle zmartwiona, ale gdy dostrzegła, że ta otworzyła oczy, ściągnęła rękę z ust i położyła ją na piersi.
– Chwalmy bogów, Penelope – powiedziała z ulgą, ale po chwili jej twarz zmarszczyła się i wycelowała mieczem w leżącą dziewczynę. – Nie trwóż mnie tak już! Mówiłam ci, żebyś się nie przetrenowywała, a ty co? W jednym momencie potyczkujesz się z Damienem, a w drugim spostrzegam, iż leżysz na ziemi, bez tchu! Prawie go pobiłam z miejsca, bo myślałam, że ci coś uczynił!
Mówiła tak dalej, ale Michelle (albo jak nazywała ją tamta, „Penelope”) już jej nie słuchała, bardziej skupiona na powoli powracającym do niej poczuciu własnego ciała. Zorientowała się, że leży na suchej, twardej ziemi, której kamyki wbijały jej się niemiło w łopatki, nie miała jednak siły ani też większej ochoty, aby zmienić swoją pozycję. Miała wrażenie, jakby przebiegła maraton. Głowa, a przede wszystkim jedna ze skroni, zaczynała ją niepokojąco pobolewać, a w uszach pojawiło się nieprzyjemne dźwięczenie, z lekka rosnące, jakby ktoś założył jej na głowę stalowe wiadro i kopnął w nie kilka razy. Michelle skrzywiła się w myślach, przeczuwając nadchodzącą migrenę. Po chwili zdała sobie sprawę, że ta, która nad nią stała, milczy od jakiegoś czasu, więc z powrotem skupiła na niej swoją uwagę.
Dziewczyna dalej ściskała w ręku treningowy miecz, tym razem jednak nie celowała nim w leżącą, a tylko skierowała go luźno ku dołowi, drugą dłonią trzymając się pod bok. Wpatrywała się jakby z reprymendą w córkę Hypnosa, która dostrzegła, że oprócz broni ta ma sobie także lekki skórzany pancerz, typowy dla ćwiczeń szermierki w Obozie. Wydawał się on jednak z jakiegoś powodu dziwnie luźniejszy, jakby mniej asekurujący niż Michelle zapamiętała, iż sama musiała nosić. Sama nie była jednak zbyt dobra w walce bronią białą, więc być może dlatego dawali jej bardziej okrywającą zbroję, żeby dla pewności nic się jej nie stało? Albo może po prostu, żeby nie zraniła samej siebie przez przypadek, co by dziewczyny w ogóle nie zdziwiło przy jej umiejętnościach. Ale nie chodziło tylko o dokładność pancerza, coś w kroju… Michelle nie miała jednak wystarczająco dużo energii, by pomyśleć nad tym głębiej, bo pierwsza pulsująca fala bólu głowy właśnie dobiła do brzegu, zabierając miejsce wszystkiemu innemu.
– Hej, słuchasz ty mnie, Penelope? Nigdy więcej dodatkowych treningów z potomstwem Aresa, zrozumiano? – Niecierpliwie przerwała ciszę stojąca nad nią dziewczyna.
– Tak, tak, jasne – wychrypiała w końcu z siebie z trudem Michelle, która wprawdzie nie miała pojęcia o czym tamta mówi, ale chciała, aby ta jak najszybciej się oddaliła i dała jej leżeć w spokoju. – Nigdy więcej treningów, masz to jak w banku, podasz mi tylko wodę, proszę? Strasznie mnie głowa boli. – To akurat była prawda, dziewczyna była spragniona jak nigdy, a głowa jej pękała.
Mimo to nie uszło jej uwadze, że dziewczyna wciąż nazywała ją jakąś „Penelope”. Dlaczego? Michelle nie słyszała o nikim o tym imieniu w żadnym z domków. Może tamta uznała ją za kogoś innego. Mimo wszystko nie miało to dużo sensu. Wiadomym było, że dzieci Hypnosa nie są najbardziej rozpoznawalnymi półbogami w Obozie, w końcu nie wychodzili za dużo z piętnastki i głównie spali, ale jednak żeby aż tak ją z kimś pomylić?
Ta jednak najwyraźniej musiała trwać w swoim błędzie, gdyż jak gdyby nigdy nic dalej dogłębnie mierzyła leżącą dziewczynę wzrokiem, aż w końcu odłożyła drewniany miecz na ziemię i skinęła głową.
– Za moment przyniosę Ci amforę, nigdzie stąd nie odchodź! – Wyrzekła, po czym odwróciła się na pięcie, ale zamiast w stronę domków poszła z jakiegoś powodu w stronę lasu nieopodal.
„Amfora?” pomyślała Michelle, podnosząc głowę. Ta jednak zaprotestowała bólem, więc dziewczyna położyła ją na powrót na ziemię. Wstawanie było najgorszą częścią bycia dzieckiem Hypnosa. Spokojnie egzystujesz sobie w sennej domenie, w której możesz spełniać każdą swoją zachciankę, możesz się wyciszyć, możesz pomedytować, a przez to jak czas płynie inaczej w snach to możesz też równie dobrze poczytać sobie długie tomiszcza albo obejrzeć brazylijski tasiemiec telewizyjny w jedną noc, cokolwiek chcesz! A tu nagle zostajesz wyrwany z tego świata i wtłoczony w jakieś ciało, w którym nawet nie masz ułamka tego, co miałeś śniąc. Wiedziała, że odróżnianie prawdziwego świata od tego onirycznego było ważne, tak samo picie, jedzenie i wszystkie tego typu czynności, ale nie sprawiało to, że wstawanie było w jakikolwiek sposób mniej nieprzyjemne. Nie był jej obcy przy tym ból głowy ani stawów, w końcu powrót do rzeczywistości z tak głębokich snów porównywalny był do słabej, nie tak szkodliwej odmiany choroby dekompresyjnej, tylko ciśnienie zamiast fizycznie na ciało działało psychicznie na jej umysł. Mimo to, ból ten nigdy był tak silny jak w tej chwili. Może nie miała się co dziwić, ten sen nie był przecież czymkolwiek, co pokazywało jej się kiedykolwiek wcześniej.
Michelle wzięła głęboki oddech, potem drugi, potem trzeci. Skrzywiła się jednak przy tym, zaskoczona. Coś było nie tak z powietrzem, teraz to zauważyła. Nie, że źle pachniało lub smakowało, nie było też za zimne czy za ciepłe, czy coś takiego. Czystsze? Nie, to nie to. Nie była w stanie stwierdzić, ale nie obchodziło jej to za bardzo w tej chwili. Najważniejsze teraz to wstać. Dziewczyna skupiła się więc i podniosła lekko, ale tępe pulsowanie w jej skroniach nie pozwalało jej na nic więcej, usadowiła się zatem tylko w miarę wygodnie po turecku na ziemi, trzymając głowę w dłoniach. Siedziała tak przez dłuższą chwilę, próbując uspokoić ból, oddech, a przede wszystkim swój umysł. Obrazy z jej snu dalej kołatały się w jej mózgu, a dziewczyna nie potrafiła wyciągnąć z nich niczego sensownego. Cieszyła się jednak, że jest już po wszystkim, a ona w końcu może być sama ze sobą, przez nic ani nikogo nie trapiona. Po raz pierwszy od dawna (od wieków, wydawałoby się) miała spokojną chwilę dla siebie, aby odetchnąć i swobodnie pomyśleć, a przynajmniej na tyle swobodnie ile można z takim bólem głowy. Co się tu właściwie działo? Co oznaczał ten zbyt prawdziwy, aby go zlekceważyć, koszmar?
A przede wszystkim, gdzie ona w ogóle teraz siedzi?
Dziewczyna podniosła wzrok i rozejrzała się dookoła. Znajdowała się nigdzie indziej niż na dobrze jej znanej arenie do szermierki w Obozie Herosów, tyle mogła stwierdzić na pewno, przynajmniej jeśli chodzi o miejsce. Co do czasu, słońce prażyło wysoko na niebie, nie pozwalając na powstawanie żadnych długich cieni, a więc okolice południa. Niedaleko niej, na środku areny, znajdowało się kilkanaście grupek po kilku herosów, niektórzy walczyli między sobą w skórzanych kaftanach i lekkich pancerzach, a niektórzy atakowali atrapami broni kukły, ćwicząc różne cięcia i obroty. Nastolatkowie zagrzewali się nawzajem i krzyczeli do siebie, śmiejąc się przy tym głośno od czasu do czasu. Dzień jak co dzień, można by rzec.
Michelle zmarszczyła brwi. Dobrze pamiętała, że zasnęła przy ognisku podczas wieczornych śpiewów i takich tam zabaw, ponadto odczuwała przecież dobrze to, jak Jacob i Sid opowiadali legendę. Kto ją tu zaniósł? Czy to jakiś dziwny dowcip Chrisa lub Laury? Przenieść ją nieprzytomną w kompletnie przypadkowe miejsce a potem namówić wszystkich, żeby udawali, że jej nie znają? To byłoby w złym guście nawet jak dla nich. Poza tym musieli wiedzieć, że ona sama w normalnych warunkach wiedziałaby w śnie, gdyby spróbowali przenieść jej śpiące ciało, i obudziłaby się w połowie drogi. Chyba, że Clovis byłby zamieszany w ten dowcip, był wystarczająco zdolny, by jakoś odwrócić jej uwagę, szczególnie w śnie.
Dziewczyna pokręciła w myślach głową. Wyczułaby w śnie moc podobną do jej własnej, moc Hypnosa. Poza tym takie żarty nie były w stylu jej brata, zwykle to on sam padał ich ofiarą. Jak się więc tu znalazła?
Michelle skuliła nogi i położyła brodę na kolanach, obejmując je. Myśląc, wpatrywała się w trenujące przed nią grupki herosów. Nie zwracali na nią uwagi, pewnie sądzili, że tamta dziewczyna się już nią zajęła. Choć w sumie większa szansa była na to, że po prostu ich to nie obchodziło. Skupieni byli głównie na swoich broniach. Dziewczyna próbowała przypomnieć sobie, jakie domki powinny mieć o tej porze szermierkę. Czy nie Apollo, Ares, Hades? Ale chyba nie, Michelle musiała źle zapamiętać grafik, bo na arenie było o wiele więcej herosów, niż teraz w tych trzech domkach, chyba z kilkadziesiąt.
Chwila, chwila, co? Jak to aż kilkadziesiąt? Przecież był dopiero maj, większe grupy półbogów zaczną przybywać na lato do obozu za miesiąc, najwcześniej za jakieś trzy tygodnie, jeśli się sprężą. Córka Hypnosa wyciągnęła głowę. Może źle policzyła?
Ale nie, przed nią było około kilkanaście grupek po około kilku herosów. Michelle policzyła szybko w głowie i nawet zaniżając rachunki oraz biorąc pod uwagę ewentualny błąd pomiarowy (w końcu herosi się szybko ruszali, mogła wziąć jednego za dwóch), i tak dawałoby to jej o wiele więcej osób, niż powinno być o takiej porze na placu treningowym. Albo gorzej.
O wiele więcej osób, niż powinno być w tej chwili w całym Obozie.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nie mogło ich tu być aż tylu. Ale czy na pewno? Czyżby coś źle zapamiętała? Nie była w stanie sobie przypomnieć ile dokładnie osób było wczoraj przy ognisku, ale przecież Obóz naprawdę zmniejszał swoją liczebność poza okresem letnim. Nie pustoszał czy świecił pustkami, o to to nie, ale aż tyle ich było, naprawdę? Zastanawiała się. Gdyby wziąć wszystkich, absolutnie wszystkich półbogów, i zebrać ich tutaj, na arenie, to faktycznie, może by ich akurat tyle było, chyba. Nie była pewna. Ale nawet jeśli, to co z innymi zajęciami, łucznictwem, kajakarstwem, hodowaniem truskawek, ścianką z lawą? Dlaczego miano by ich tu wszystkich zebrać, ignorując inne aktywności?
Poza tym nie mogli tu być wszyscy, bo choć Michelle wytężała wzrok, to nie mogła znaleźć żadnej znajomej twarzy, chociażby Clovisa.
Dobra, Clovis to nie był najlepszy przykład. Ale Jacob, Holly, Sid, Nyssa, Sherman, Malcolm? Czy naprawdę akurat jakimś cudem każdy z nich nie przyszedł, choć wydawało się, że wszyscy tu są? Im dłużej się w nich wpatrywała tym coraz bardziej żałowała, że nie ma dobrej pamięci do twarzy, nikogo tu nie mogła rozpoznać. Ale kojarzyła przecież grupowych domków, a nawet tych nigdzie nie dostrzegała, było może jakieś zebranie w Wielkim Domu? Chyba faktycznie za mało wychodzi z łóżka.
Co ciekawe, gdy tak przypatrywała im się dokładniej, to zobaczyła, że niemal wszyscy z nich noszą tę dziwniejszą, mniej zakrywającą, trochę wręcz niechlujną wersję lekkiego pancerza, jaką miała na sobie tamta dziewczyna. Zupełnie jakby nie zwracali większej uwagi, czy wszystko jest dobrze zawiązane lub przypięte. Jaki syn Aresa by na to pozwolił?
Dziewczyna wzięła kilka głębokich oddechów na uspokojenie. Nie zadziałały jednak zbyt skutecznie, bo wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak z powietrzem. Było dziwnie… stałe? Nie potrafiła znaleźć na to uczucie pasującego określenia, co ją zirytowało i przygnębiło. „Czy chociaż jedna rzecz może być normalna, proszę? Cokolwiek?”, pomyślała.
– Penelope? Trzymaj, nawodnij się.
Michelle odwróciła się, wytrącona z zamyślenia. Dziwna dziewczyna z kokiem powróciła, trzymając oburącz jakiś gliniany wazon. Spod pancerza wymykał się jej pomarańczowy materiał obozowej koszulki, co córka Hypnosa zauważyła dopiero teraz. Brzeg koszulki był z jakiegoś powodu mokry, na co tamta nie zwracała jednak uwagi. Michelle zaczęła za to zwracać uwagę na coraz więcej cech dziewczyny, w miarę jak jej oczy przyzwyczajały się do światła. Jej skóra była dość blada i pokryta piegami, wąskie, brązowe brwi podkreślały ciemne oczy, a uszy i nos wydawały się trochę zbyt spiczaste. Czyżby Hermes? Ale głupio było tak zapytać, dziewczyna była przecież przekonana, że siedząca wie, kim jest. Pytanie mogło wzbudzić podejrzenia. Czy to żart innych obozowiczów czy nie, Michelle uznała w końcu, że będzie grać w te grę i udawać, jakby była ta całą „Penelope”. Chciała zobaczyć, gdzie to wszystko pójdzie. Ostatnią rzeczą, która zaintrygowała ją w potencjalnej córce Hermesa było to, iż wyglądała ona na jakieś dwadzieścia kilka lat, co nie było często spotykanym wiekiem w tym zakątku Long Island. Naprawdę mieszkał u nich w Obozie ktoś tak stary? Dlaczego więc nigdy o niej nie słyszała?
Po chwili Michelle zorientowała się, że wciąż gapi się niemo na dziewczynę, która dalej wyciągała w jej stronę dzbanek, trochę niecierpliwie go potrząsając, więc zaczęła:
– Wybacz, zamyśliłam się na chwilę.
– Na arenie? Nienajlepsze miejsce. – Uśmiechnęła się tamta
– Wiem, wiem. – Machnęła ręką siedząca i sięgnęła po dzban, ale po chwili się zawahała. Naprawdę podawano jej wodę w czymś takim? To nie mogła być prawda. – Eee, ale ja poprosiłam o coś do picia?
– I… to ci przyniosłam? – Brązowowłosa dziwnie na nią spojrzała, dalej wyciągając przed siebie wazon. – Amfora, jak prosiłaś.
– No tak, amfora! – Czyli to jednak była prawda, naprawdę spodziewano się po niej, że weźmie łyk z wielkiego glinianego garnka. Nie, żeby wybrzydzała, woda to woda, a tamta specjalnie po nią poszła, ale nie było jakiś butelek naokoło? – Sorka, przez ten upadek i wszystko strasznie mi się pomieszało – dodała naprędce, biorąc od dziewczyny wazon z wodą. Czasem używano ich w Obozie, to prawda, ale głównie przy jakichś ceremoniach albo kiedy Dionizos naprawdę przesadzał ze żłopaniem dietetycznej coli.
Córka Hypnosa rozejrzała się jeszcze dla pewności naokoło, próbując znaleźć jakąś ukrytą kamerę, którą być może zamontował gdzieś Connor Hood, szczerzący się z Chrisem i Laurą zza krzaków. Nic nie dostrzegła. Nawet trenujący nieopodal herosi nie zwracali na nich najmniejszej uwagi, jakby nie działo się nic wychodzącego poza normę.
Wpatrywała się przez chwilę w swoje odbicie w małej tafli wody. To cały czas była ona, nie wyglądała inaczej, nie miała na głowie żadnego dziwnego kapelusza lub kartki „Jak coś, to mówimy na nią «Penelope»”, widziała tylko swoją, zwyczajną twarz. Jak można było ją z kimś tak pomylić? Po chwili westchnęła tylko i przechyliła amforę, biorąc kilka łapczywych łyków.
– Masz szczęście, że napotkałam najady przy rzece podczas nabierania, uprosiłam ich o jeszcze chłodniejszą – zagadnęła nagle tamta.
Michelle wypluła to, co miała w ustach.
– „Podczas nabierania”? Z rzeki?? – Spojrzała na nią wytrzeszczonymi oczami.
– A jakże, z rzeki. Czy na pewno wszystko w porządku, Penelope?
– Tak, tak, w jak najlepszym. – Michelle mocno i dokładnie przetarła sobie buzię, odstawiając amforę na bok. Dalej była trochę spragniona, ale nie była zbyt ochoczo nastawiona do picia wody skądś, skąd ktoś wcześniej, w górze rzeki, mógł się myć albo wyrzucać brudy. A wiedziała, że niektórzy herosi dalej tak robią, mimo starań najad, dzieci Demeter i Percy’ego. Nie chciała wskazywać palcami, ale *khy khy* Ares, *khy khy* Hefajstos.
Ale to przynajmniej tłumaczyło, czemu dziewczyna poszła w las, a jej koszulka była mokra. Woda z rzeki! Tamta zapytała czy wszystko w porządku. Nic nie było w porządku. Musiała jak najszybciej znaleźć się w jakimś spokojnym, bezpiecznym miejscu, gdzie będzie miała czas położyć się i pomyśleć. Jakby czytając jej w myślach, dziewczyna z kokiem kucnęła obok Michelle:
– Na pewno nie chcesz, żeby Cię zaprowadzić do kwatery? Nie wyglądasz, jakbyś mogła ustać, a co dopiero trenować.
Michelle odetchnęła z ulgą. Byłoby jej głupio tak samej zapytać o pomoc, więc ucieszyła się, że tamta wyszła z propozycją. Mimo to udała, że waha się nad odpowiedzią, bo to brzmiało jak coś, co zrobiłaby ta cała „Penelope”. W końcu kiwnęła głową:
– To chyba lepszy pomysł niż leżenie tu na ziemi, co?
– No jasne, że lepszy. – Uśmiechnęła się dziewczyna i złapała ją za rękę, pomagając jej wstać.
Szarpnięcie wywołało kolejną tępą falę w jej głowie i dziewczyna jęknęła podczas podnoszenia się. Tamta spojrzała na nią zatroskana.
– Łeb mnie strasznie boli, nie przejmuj się, położę się i zaraz mi przejdzie – powiedziała szybko Michelle, żeby ta nie zadawała za dużo niewygodnych pytań. Nie miała jak na razie ochoty dzielić się z nikim tym, co stało się w jej śnie, wolała na początku przemyśleć to wszystko sama.
– Może podejdziemy najpierw do Siódemki, żeby zobaczyli co z Tobą? – Zapytała dziewczyna, obejmując ją w pasie i zakładając sobie jej rękę za szyję. Chwilę później szły już spokojnym, delikatnym krokiem w stronę domków.
– Nie, naprawdę nie trzeba, wyśpię się i mi przejdzie
– Jak chcesz – odpowiedziała tamta, nieprzekonana. Po chwili jednak uśmiechnęła się. – Swoją drogą, „łeb”, „sorka”, „zaschło”? Chyba naprawdę za dużo towarzyszysz potomkom Aresa.
– Może – odpowiedziała Michelle, która z dziećmi Aresa widywała się najrzadziej jak tylko mogła. – Dzięki za pomoc, tak w ogóle. I za wodę. I wiem, że to niezręcznie zabrzmi, ale przypomnisz mi imię? Coś mi lata, ale odkąd upadłam słowa kręcą mi się w głowie i…
– Clara.
„Clara?”
– Clara, no tak, wybacz. I jeszcze raz, dzięki za wszystko.
– Nie dziękuj, bierzesz ode mnie za to jedną turę sprzątania łazienek, nie jestem darmowym koniec pociągowym. – Uśmiechnęła się chochliczo dziewczyna, a Michelle razem z nią, zdając sobie sprawę, że jej podejrzenia się potwierdziły, Clara była wykapanym dzieckiem Hermesa z tymi jej spiczastymi rysami twarzy i obróceniem każdej sytuacji na swoją korzyść.
– Nie? A wyglądasz – zripostowała po chwili tanio córka Hypnosa, ale obie się zaśmiały, co przywróciło dziewczynie lekkie poczucie normalności w tej całej sytuacji.
Szły tak więc w stronę domków, Clara obejmowała Michelle w pasie, a ta miała opuszczoną głowę, gdyż jakiekolwiek zbyt mocne światło drażniło jeszcze bardziej jej i tak już nieznośny ból głowy. Myślała przede wszystkim o tym, że nie może się doczekać, aby w końcu położyć się w swoim jedwabnym, ogromnym łóżku, wziąć jakieś dobre tabletki na migrenę a potem po prostu leżeć i leżeć beztrosko, nie myśląc o niczym.
Nie mogła jednak pozbyć się kolejnej natrętnej myśli, która uporczywie powtarzała, że Michelle nie pamięta, aby w Obozie był ktokolwiek o imieniu Clara.
Ale w sumie czy to cokolwiek oznacza? Córka Hypnosa nie robiła statystyk nowych obozowiczów, a przez domek Hermesa codziennie przelewało się tyle herosów, że nie sposób sprawdzić, kto tam jest, a kogo nie ma. Z drugiej strony, nie spotkała też nigdy żadnych snów Clary, co było dziwne, bo prędzej czy później wpadało się, głównie mimochodem, na sny każdego śniącego w okolicy, chociażby i raz. Ale przecież nie każdy musiał śnić co noc. Albo co kilka nocy. Albo w ogóle. Prawda?
Ostatnią rzeczą, która dopiero teraz uderzyła dziewczynę, był fakt, że dalej miała na sobie zwykłe obozowe ubrania, czyli jeansowe spodenki i pomarańczową koszulkę. To samo, co nosiła, gdy słuchała opowiadającego Jacoba. Na arenie, na której leżała, wszyscy mieli na sobie pancerz, ciut zbyt luźny jak to, do czego przywykła, ale jednak. Dlaczego nikt nie założył na nią jakiejś zbroi albo jej chociaż czymś nie okrył, żeby nie było żadnego wypadku? Pozostawienie ot tak śpiącego sobie herosa na arenie, gdzie ćwiczyło kilkadziesiąt osób było jak proszenie się o tragedię, nawet Connor Hood nie byłby w stanie zrobić czegoś tak bezmyślnego dla głupiego żartu. Ale w sumie, opryskał on też koszulkę Łowczyni krwią centaura, więc może jednak był w stanie. Mimo to, naprawdę, nikt inny się tym nie przejął?
Jak przekonano harpie, żeby zostawiły jej ciało? Co z Chejronem? Przechodził koło areny przynajmniej ze dwa razy dziennie, nie mógł nie zauważyć czegoś tak nietypowego, jak leżący nieprzytomnie przez długi czas półbóg, dlaczego więc nic nie zrobił?
Pytania kłębiły się w głowie dziewczyny, ale ta ignorowała je, przynajmniej na ten moment. Później da im ulot, będzie miała dużo czasu na zastanawianie się, teraz celem numer jeden była tylko wygodna, miękka pościel, w jakiej zaraz się zagrzebie. Ktoś mógłby pomyśleć, że leżenie pod kołdrą przy takim upale to prośba o przegrzanie, ale w domku Hypnosa łóżka zawsze dostosowywały się do potrzeb leżącego, a kołdra zawsze magicznie to grzała, to ochładzała, jak kto potrzebował. Czy można się w takim razie dziwić, że przy takich warunkach ona i jej rodzeństwo tak rzadko wstawali? Kto z własnej woli wstałby z najwygodniejszego łóżka na świecie?
Myśl o łóżkach doprowadziła Michelle do kolejnej, dość nietypowej obserwacji. Choć ciągle myślała o tym, żeby się położyć i tak leżeć w nieskończoność, przyłapała się na tym, że w żaden sposób nie myślała przy tym o… spaniu. Leżenie komfortowo i wygodnie, o tak, tego chciała, ale spanie? Ta myśl jakoś jej nie pociągała, chyba pierwszy raz w życiu. Córka Hypnosa, co zabrzmi dziwnie, w ogóle nie była senna. Nie czuła też niewyspania, w ogóle poza wciąż dokuczającym bólem głowy nie czuła się jakoś bardzo okropnie, po prostu była zmęczona. Dlaczego jednak nie chciało jej się spać? Sen dla niej i jej rodzeństwa był czymś tak naturalnym, jak chociażby praca w kuźni dla Chrisa albo jak Will Solace dla Nica Di Angelo. Zawsze tak było, że gdy była przytomna, to mogła niemal w każdej chwili zasnąć ot tak, z miejsca i w miejscu. Nie pamiętała, kiedy w ogóle ostatni raz nie miała ochoty na spokojny, mocny sen.
Ale jednak w tej chwili, prowadzona przez Clarę, Michelle nie czuła się ani trochę senna, co więcej, pójscie spać wydawało jej się czymś dziwnym, trochę niewłaściwym. Nie potrafiła tego wyjaśnić, nigdy się tak nie czuła na jawie.
Dopiero to po raz pierwszy ją poważnie zaniepokoiło. Wszelkie dziwności od jej pobudki do teraz mogły być jeszcze jakoś wytłumaczalne, ale jak mogła wyjaśnić to obce dla niej wrażenie bycia kompletnie przytomnym? Nigdy jeszcze nie czuła się tak wyspana po przebudzeniu. Choć nie, pomyślała po chwili ze zdziwieniem Michelle. Czasem czuła coś podobnego. Ale…
– A więc jesteśmy. – Przerwała wewnętrzne wywody Clara, zatrzymując się. – Dojdziesz już do progu sama?
Dziewczyna zdziwiła się. Już doszły, naprawdę? Tak szybko? Zawsze miała wrażenie, że idzie się piętnastki trochę dłużej, ale pewnie za bardzo się zamyśliła i straciła poczucie czasu. Musi lepiej panować nad swoim skupieniem ostatnio.
– Tak, jasne – odpowiedziała Michelle, podnosząc głowę i robiąc lekki grymas, gdy światło oślepiło ją na chwilę. Jej oczom chwilę zajęło ponowne przyzwyczajenie się do jasności. – I jeszcze raz wielkie dzięki za… – tu urwała w pół słowa, skonfundowana.
Stali pod domkiem numer jedenaście. Domkiem Hermesa.
***
Michelle spojrzała na Clarę, a ta jak gdyby nigdy nic skinęła głową w stronę budynku, ponaglając dziewczynę.
– No przecież nie będziemy tu tak stać cały dzień.
Michelle spojrzała na nią, szukając na jej twarzy lekkiego, ukrytego uśmieszku. To musiał być żart, nie było innej opcji, Connor musiał namówić jedną ze swoich sióstr, aby ta udawała przed nią całą tę szopkę i teraz pewnie wraz z innymi dzieciakami Hermesa obserwowali ją zza okien czy krzaków, śmiejąc się z jej skonfundowanych min i reakcji.
Ale mina Clary wskazywała, że ta mówi absolutnie poważnie. Czy naprawdę tak dobrze udaje, czy faktycznie ją z kimś pomyliła? Michelle zawahała się. Jeśli tamta faktycznie pomyliła ją z tą „Penelope”, to miałoby to sens, że zaprowadziła ją do domku, w którym Penelope mieszkała. Ale z drugiej strony to by oznaczało, że są rodzeństwem, a więc jakim cudem Clara pomyliłaby własną siostrę z kimś innym?
„Di immortales, to będzie niezręczne”, westchnęła w myślach dziewczyna, gdy zdała sobie sprawę, że będzie musiała wyjaśnić dziewczynie, że nie jest tym, kim ona myślała, że jest.
– Tylko, że ja jestem od… Hypnosa? – Zaczęła niepewnie, próbując zobaczyć, jak tamta zareaguje. Clara, co wstrząsnęło Michelle, odpowiedziała od razu i pewnie.
– Wiem przecież, Penelope, ale co to ma do rzeczy?
Plecy Michelle przeszedł zimny dreszcz.
– W takim razie czemu nie poszliśmy pod domek Hypnosa?
– Jaki domek Hypn… – Clara spojrzała z autentycznym zdziwieniem na dziewczynę, po czym westchnęła i znowu zaczęła mówić, tym razem jakby zirytowana. – Penelope, a wy wszyscy znowu o tym samym. Ile razy mam tobie i wam wszystkim powtarzać, że nie ma sensu budować osobnego budynku dla każdego pomniejszego boga? Wyobrażasz to sobie, domek, nie wiem, Nemezis na przykład, w której mieszkałyby tylko trzy osoby, a będący tych samych rozmiarów co Jedenastka? Przecież to w ogóle nie byłoby uczciwe. Nawet nie wiem, czy Chejron lub bogowie zgodziliby się na coś takiego, musielibyśmy dobudować z dwadzieścia domków, gdzie ty byś chciała znaleźć miejsce na coś takiego? – Tu córka Hermesa odsunęła się i objęła ręką połacie terenu nieopodal.
Michelle zamrugała, zszokowana. Dłoń Clary wskazywała… nic! Domek Hadesa, Hypnosa, Nemezis, Tyche, Iris, Nike oraz te dalsze, wszystkie zniknęły! Nie było ich! Jak okiem sięgnąć był tylko jeszcze domek dwunasty, Dionizosa, a za nim tylko mała polana i już zaczynał się las. Jakby pozostałe budynki nigdy nie istniały. Córka Hypnosa poczuła, że jej szczęka uderza o ziemię, a ból głowy wzmocnił się przynajmniej z trzykrotnie. Gdzie się wszystko podziało?
– A-a-ale…
– Chodźże, dziewczyno, wyśpisz się jak na ciebie przystało i zobaczysz, że ci się polepszy, przynajmniej głupot nie będziesz gadać. – Clara pociągnęła Michelle, która była tak skołowana, że nawet nie protestowała, wciąż jednak patrzyła się w pustą przestrzeń, gdzie wcześniej stał jej tak dobrze znany dom. Teraz nie było tam nic. Nic!
Po chwili jednak musiała przestać tak się ciągle wpatrywać, bo w końcu podeszły pod drzwi Jedenastki. Michelle miała resztki rozpaczliwej nadziei, że otworzą drzwi a tam dzieci Hermesa razem z Chrisem, Laurą i innymi rzucą jej w twarz confetti a potem razem będą śmiać się z tego, jak ją dobrze wykiwali. Później powiedzą, że poprosili Clovisa, aby zmanipulował jej snem tak, aby nie zorientowała się, iż ją przenoszą, a potem specjalnie załatwili dzieci Hekate, aby też manipulowały wokół niej Mgłą w ten sposób, że myślała, że na arenie jest więcej herosów, niż naprawdę. Zniknięcie domków też byłoby ich sprawką, jakaś iluzja albo dym i lustra, czy coś w tym stylu.
„Proszę, niech to będzie prawda”, pomyślała, gdy Clara sięgnęła do klamki i nacisnęła ją, popychając drzwi do wewnątrz.
Za nimi nie było żadnej niespodzianki.
Córka Hermesa klepnęła ją po ramieniu entuzjastycznie.
– W środku w końcu zastaniesz te dwa podwójne łóżka, o które mnie ciągle truliście z Mary, George’em i Abramem. „Pożyczyłam” je od dziewiątki. – Mrugnęła do niej dziewczyna i ruszyła z powrotem w stronę areny treningowej.
Mary, George, Abram? Michelle nigdy o niej nie słyszała. Spojrzała pytająco w kierunku Clary, ale ta tylko rzuciła na odchodne:
– I nie waż mi się wychodzić, dopóki nie dojdziesz do siebie! I pamiętaj o dodatkowej turze sprzątania! – Po czym puściła córce Hypnosa oczko, odwróciła się i po chwili zniknęła dziewczynie z pola widzenia.
***
Domek Hermesa z zewnątrz i wewnątrz był dla niej miłym zaskoczeniem — nie różnił się niczym od tego, jak go zapamiętała, gdy po raz pierwszy trafiła do Obozu. Kropla normalności w morzu konfuzji.
Był to jedyny domek w okolicy, który faktycznie wyglądał jak letniskowy. Łóżka rozłożone wszędzie, gdzie się da, a tam gdzie się nie dało, to leżały wciśnięte jakieś małe materace lub koce, nawet więcej niż zapamiętała z poprzedniego razu, gdy tam spała, jeszcze nieuznana. Ten ścisk, ten stały zapach odświeżaczy powietrza wciśniętych w każdy kąt i do tego ten dźwięk trzeszczących desek pod stopami, charakterystyczne właściwości Jedenastki, w dziwny sposób zapewniały razem lekkie poczucie stabilności w całej tej specyficznej sytuacji.
Było tu o wiele więcej herosów, niż myślała, że domek jest w stanie pomieścić. Skąd nagle wzięło się w Obozie tylu półbogów? Czy akurat trafił się jakiś szczególny sezon na ich znajdywanie? Dookoła niej i nie zważając na nią, biegali, gadali, kłócili się i przerzucali się między sobą dzieci Hermesa i ci jeszcze nieuznani. Przypominało to dom pełen kilkulatków pod nieobecność rodziców (co było w sumie trafnym opisem tego miejsca). Niby irytująco, głośno, na pewno niebezpieczne, ale po jakimś czasie idzie się przyzwyczaić i jest to na swój sposób urocze. Michelle uśmiechnęła się lekko mimo tego, iż hałas nie działał najlepiej na jej ból głowy. Niektóre rzeczy się najwyraźniej nie zmieniały nieważne co.
Odnalazła swoje „rodzeństwo” w rogu budynku, jak najdalej od frontowych drzwi, jak tylko można. Co się dziwić, pewnie w porównaniu do innych nie wychodzili stąd tak często, więc nie mieli potrzeby mieszkać bliżej drzwi. Rozpoznała ich po dwóch rzeczach. Po pierwsze, faktycznie, jak mówiła Clara, leżeli na całkiem niezłych dwóch podwójnych łóżkach. Drugą rzeczą, w sumie nawet bardziej dobitną, było to, iż mimo panującego wkoło rozgardiaszu i hałasu wszechobecnych rozmów ci pochrapywali sobie jak gdyby nigdy nic. Nie spodziewała się niczego innego. I w sumie to w głębi ducha cieszyła się z tego, że spali, nie miała na razie żadnej ochoty gadać z kimkolwiek więcej. Plus dzieci Hypnosa na pewno by poznały, że nie jest żadną Penelope i zalały by ją falą pytań, a na to nie była gotowa. Sama nie znała żadnych odpowiedzi.
Doszła w końcu do tych podwójnych łóżek w rogu. Jedno z nich było całe zajęte przez dwóch chłopaków, to pewnie byli George i Abram. Na drugim tylko dolne łóżko było zajęte i spała w nim spokojnie, przykryta szarym kocem, jakaś dziewczyna. Zapewne Mary. Przyjrzała się bliżej całej trójce, ale nie rozpoznawała żadnego z nich. Cholera. Do końca miała nadzieję, że skoro Clara pomyliła ją z kimś, to może ich też z kimś pomyliła i zastanie w łóżku Clovisa. Ale dlaczego Clovis miałby spać w domku Hermesa? Michelle nie wiedziała już nic.
To nawet nie było tak, że to byli jacyś przypadkowi półbogowie, którzy być może, dla żartu, udawali dzieci Hypnosa. Dziewczyna mogła rozpoznać po sposobie, w jaki spali, że to faktycznie było jego potomstwo. Ten spokój, głębia, rozanielona mina. I to, jak chrapią, wykapane dzieci boga snu. Ale jednocześnie nigdy w życiu nie spotkała żadnej z tych osób.
Michelle westchnęła i wgramoliła się więc na puste miejsce do spania, nad Mary. Nie lubiła spać wysoko i wiedziała, że łóżko do niej nie należy, więc jeśli prawdziwa Penelope przyjdzie, to będzie naprawdę niezręcznie, ale wolne, wygodne łóżko nie było czymś częstym w Jedenastce, więc nie miała zamiaru narzekać. Jakby się zastanowić, to byłoby dość okrutnym nie dawać dziecku boga snu dobrego miejsca do spania.
Leżała tak więc na miękkim materacu, wpatrując się w stary sufit (który był o wiele bliżej niż preferowała), i próbowała rozrysować sobie w głowie punkt po punkcie wydarzenia, jakie spotkały ją, odkąd dołączyła do ogniska wczoraj wieczorem.
Lubiła raz na jakiś czas chodzić na wieczorne śpiewy i zabawy, nie za często, ale od czasu do czasu. Nie potrafiła śpiewać i nie brała zbytnio udziału w żadnej z tych okołoogniskowych aktywności, ale lubiła atmosferę, jaka zawsze panowała tam wieczorem. Lubiła słuchać jak inni śpiewają albo opowiadają różne rzeczy, a ona mogła po prostu tam być i klaskać, śmiać się, bać albo płakać razem z wszystkimi. W snach było fantastycznie, ale nawet tam po jakimś czasie zaczynało być samotnie, lubiła więc to poczucie wspólnoty, jakie zapewniało wieczorne ognisko.
Tak samo było wczoraj. Bawiła się, aż w pewnym momencie błogo poszła spać na poduszce, która sama wzięła z domu, żeby nie obudzić się potem z bólem pleców (co zdarzyło się kilka razy, sztywne drewno nie było najlepszym materiałem do leżenia). Gdy wszyscy zaczęli się już zbierać i rozchodzić do domków, a ogień powoli dogasał, Michelle sama myślała o tym, żeby się obudzić i wrócić do Piętnastki, ale spostrzegła wtedy przez sen, że z jakiegoś powodu przy ognisku zostało jeszcze kilka osób. Spała więc dalej zaciekawiona, a po chwili Jacob, syn Apolla, którego gdzieś tam kojarzyła, wstał i zaczął opowiadać legendę dla pozostałych. Dziewczyna lubiła słuchać starych opowieści, a głos chłopaka miał przyjemny tembr, więc została i słuchała, wizualizując sobie opowieść w śnie.
I wtedy wszystko poszło źle.
Michelle rozmyślała o tajemniczym domku w jej umyśle, który prawie ją wciągnął do swojego wnętrza. Czym był? Czy naprawdę istniał i to historia Jacoba go przywołała do jej snu? Czy może ona sama go stworzyła i wymknął się jej jakimś cudem spod kontroli?
A potem nadeszła ta niespodziewana interwencja, ratunek, który z jakiegoś powodu jeszcze bardziej wymykał się jej pojmowaniu niż ten mistyczny budynek. Dziewczynie dalej było ciepło, gdy myślała o dotyku onirycznej ręki na swojej dłoni lub o jasności na swojej skórze. Nie miała pojęcia, kim była ta istota, nie potrafiła znaleźć na nią żadnego określenia niż Słońce, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła się jej bać. Nie po tym, jak już jej doświadczyła. Wiedziała, że ta jej w jakiś sposób pomogła, ale co zrobiła? Gdzie dokładnie ją wysłała?
I co znaczyły jej słowa?
„Drugą stroną, Michelle”.
Drugą stroną czego? Drugą stroną gdzie? Czy to tam się właśnie znajdowała? W drugiej stronie?
Próbowała przypomnieć sobie, czy Clovis lub reszta jej prawdziwego rodzeństwa opowiadała jej kiedykolwiek o czymś takim albo chociaż podobnym. Domek Hypnosa był dla snów tym, czym dla miasta było duże skrzyżowanie w centrum miasta, nie dziwne więc, że każdej nocy przez ich sny przewijały się często sny innych herosów. Ona lub jej krewni wpadali na nie głównie przez przypadek i szybko je opuszczali niezauważeni. Teoretycznie były to więc podobne sytuacje do tej, co ją spotkało z tym tajemniczym domkiem, ale tamte wydarzenia to zawsze były błahostki i takie sny łatwo się od siebie dało odplątać. Najpoważniejszy przypadek zdarzył się chyba wtedy jak Clovis śnił o wyścigach rajdowych i przez przypadek przejechał swoim onirycznym pojazdem Nica di Angelo w jego śnie. Musieli całą Piętnastką prędko pozbierać jego sen do kupy, żeby mógł się normalnie obudzić, ale wszystko poszło dobrze i ten nawet nie zauważył (choć przez jakiś czas skarżył się na ból głowy). Coś o takiej skali ingerencji jak ten niepojęty budynek, albo ten gęsty dym, albo ta ciepła ręka, która ją złapała? Nikt nic nigdy nie wspominał.
Dziewczyna westchnęła i przewróciła się na bok, plecami do ściany. Teraz, gdy już mogła spokojnie poleżeć i pomyśleć, ból głowy zelżał i zamienił się już tylko w lekkie echo tego, czym był kiedyś, ale mimo to, jakkolwiek by chciała, Michelle nie mogła zasnąć. Ironiczne, czyż nie? Bezsenność półboga snu. Wiedziała, że jej rodzic miał swój rzymski aspekt, który nie pochwalał spania tak bardzo, szczególnie na służbie, ale wątpiła, aby miało to cokolwiek wspólnego z jej sytuacją.
A jakakolwiek ta sytuacja nie była, nawet nie mogła być w niej sobą, tylko jakąś „Penelope”. Wiedziała już, że to nie jest żart, nikt nie udawał albo jej z nikim nie pomylił. Oni wszyscy naprawdę myśleli, że nią jest. Ale ona widziała się normalnie, tak jak wyglądała zawsze, dlaczego więc wszyscy widzieli ją inaczej? Czy to była jakaś skomplikowana sztuczka Mgły? Czy może kogoś opętała przed przypadek? Ale jak? Czy jej wybawiciel sprawił, że kogoś opętała? Ale dlaczego?
Rozmyślania te dalej jednak sprowadzały ją do jednej, podstawowej kwestii:
Gdzie była? Gdzie się obudziła? Gdzie trafiła po tym jak opuściła ten osobliwy sen?
To nie był jej Obóz, to było wiadome. Nie ma tu domków mniej znanych lub po prostu pomniejszych bogów, tylko jakieś polany lub łąki. A samych lasów jest o wiele więcej, stoją też o wiele bliżej wszystkich budynków. Herosów jest o wiele, wiele więcej, ale zachowują się nietypowo, mówią dziwnie i ubierają się dziwnie.
To wszystko wskazywałoby jedno: znajduje się w przeszłości.
Ale czy to mogła być prawda? Przeniosła się w przeszłość? Nie mogła sobie przypomnieć, czy w greckiej czy rzymskiej mitologii wierzono w kogokolwiek związanego z podróżami w czasie, ale była prawie pewna, że nie było nikogo takiego. Kronos miał moce związane z czasem, ale w tej chwili ledwie istniał, co dopiero cofał przypadkowych herosów do starszych czasów. Ale jak starszych? Brak dodatkowych domków sugerował, że przed drugą wojną z tytanami, ale kiedy dokładnie?
Po chwili jednak odrzuciła tę koncepcję. Nie mogła przenieść się w inne czasy, kto miałby to zrobić? Nikt nie miał takiej mocy, nawet Kronos. Poza tym samo jej przebywanie w przeszłości doprowadziłoby do tylu paradoksów, że Atenie i Hefajstosowi wybuchłyby głowy (co byłoby dość ironiczne w przypadku tej pierwszej). Dodatkowo Chejron by ją ostrzegł, gdyby wiedział, że znalazła się w Obozie wcześniej, niż ona sama myślała, że się znalazła. A wiedziała, że musi pogadać niedługo o tym wszystkim z Chejronem. Nie, ta opcja odpadała. Oczywiście nie mogła wyrzucić historyczności tego miejsca z równania, było ono w jakiś sposób kluczowe do całej tej sytuacji, ale nie w ten sposób, nie w sposób faktycznego znalezienia się w przeszłości to musiało być coś innego.
Ten świat, bardziej niż jak faktyczny stan Obozu ileś tam lat temu wyglądał jak czyjeś wyobrażenie stanu Obozu ileś tam lat temu, sprawiał wrażenie czyichś majaków na temat idei prawdziwego Obozu. Im dziewczyna dłużej myślała w spokoju, a ból głowy przechodził, tym odkrywała ona, że kojarzy to uczucie, jakie wzbudzała w niej dziwność tego miejsca. Tylko co to było? Miała to na końcu języka. Ta rzeczywistość wyglądała niczym odbicie historycznego Long Island w dziwnym zwierciadle, chybotliwy cień rzeczywistego miejsca, dziwny miks prawdy i świadomości córki Hypnosa. Coś podobnego do zamglonego, ale w miarę dobrego wspomnienia, zupełnie jakby to był…
Michelle podniosła się w łóżku.
Zupełnie jakby to był sen.
koniec części 3
Zostaw komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.