Hej, cześć i czołem! Mówiłam, że mam kolejny rozdział? A oto on! To już 6 część… Ale mkniemy! Mam nadzieję, że się spodoba. Jest sporo dialogów, ale zbliżamy się do… Ćśśśś! Ani mru, mru! A może macie jakieś pomysły, jak to się potoczy? A może jakieś specjalne życzenia, co do postaci mogących pojawić się w kontynuacji? Czekam na kolejne komentarze!
Miłego czytania
Saide
Zlepek obrazów. Mieszanka dźwięków.
Zapach spalin, deszcz, a może to łzy lub to i to?
Krzyk. Rozdzierający duszę wrzask. Oślepiające światło z zewnątrz i palący ból w środku.
Przyśpieszony oddech, śmiech. Głośny, gwałtowny, nienawistny.
Pustka.
Dryfuję w niej. Jestem sama. Czy to mnie pociesza, czy może dobija? Mam się odprężyć, a może spiąć. Mam krzyczeć, a może milczeć. Mam płakać, a może się śmiać.
Otwieram oczy.
Przecieram zaspane oczy. Nie wychodząc spod ciepłej kołdry, rozciągam zesztywniałe mięśnie. Biorę głęboki wdech. Czuję zapach świeżych naleśników. Słodka woń sprawia, że odrzucam pierzynę. Zrzucam stopy na dywan. Przyjemne łaskotanie wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Spoglądam na pokój. Przestronny z białymi meblami. Na półkach leżą podręczniki szkolne, nie schowane do szaf ubrania, pamiątki z wycieczek. Podchodzę do okna. Otwieram je na orzcież i rozkoszuję się zapachem lata. Widzę rozciągające się pola, pokryte złotą pszenicą i kukurydzą. Zostawiam je uchylone i ruszam do szafy, która stoi na prawo od okna. Otwieram ją. Przesuwam kolejne wieszaki, szukając najlepszego stroju. W końcu decyduję się na krótkie ogrodniczki i zielony podkoszulek. Zdejmuję niebieską koszulę nocną i rzucam ją na łóżko. Po ubraniu się, staję przed lustrem, znajdującym się na drzwiach wyjściowych z mojego pokoju. Moje długie, ciemne włosy związuję w niedbałego kucyka. Wychodzę na korytarz. Aromat naleśników staje się jeszcze intensywniejszy i słodszy. Mijam pokój brata i sypialnię rodziców. Naprzeciw mojego „królestwa” znajduje się łazienka. Wchodzę do środka i staję obok chłopaka o jasnych włosach i promiennych oczach. Staję obok niego i wyjmuję swoją szczoteczkę. Rozglądam się po czarnym, granitowym blacie w poszukiwaniu pasty do zębów. Widzę kubek na szczoteczki, biały pojemnik na mydło, ale pasty nie dostrzegam. Dociera do mnie cichy chichot. Odwracam głowę w stronę chłopaka. Trzyma tubkę w lewej ręce, a prawą szczotkuje zęby. Próbuję zabrać mu pastę, ale nie mogę jej dosięgnąć. Ostatecznie odkręcam wodę i chlapię nią mu w twarz. Zamyka na chwilę oczy, a ja zgarniam tubkę. Chłopak wychodzi z łazienki, a ja kilka minut później.
Zbiegam na dół. Zeskakuję ze trzech ostatnich stopni i wbiegam do kuchni. Idę w stronę kobiety o brązowych włosach. Wesołe oczy witają mnie, gdy podchodzę i całuję ją w policzek. Z białego, marmurowego blatu zgarniam talerz z przygotowanym dla mnie śniadaniem. Stawiam posiłek na ciemnym stole, stojącym na środku kuchni. Otwieram jedną z sosnowych szafek i wyjmuję sos czekoladowy i borówkowy. Z szuflady wyjmuję widelec i nóż. Po chwili pałaszuję naleśniki. Słodka czekolada, delikatne ciasto i kwaskowaty posmak borówek łączą się w idealną całość.
-Lilianna, dziś twój wielki dzień.- ciepły głos kobiety, wyrywa mnie z świata, gdzie byłam tylko ja i naleśniki.
Dociera do mnie dziwne uczucie. Nikt nie nazywa mnie Lilianną, tylko jedna osoba tak robiła, ale kto to był? Coś jest nie tak. Nie pamiętam wczorajszego dnia, ani żadnych innych dni.
-Wszystko dobrze, Lilianno?- chłopak obok mnie odwraca się w moją stronę.
Jest podobny do kogoś, kogo znałam, ale to nie on. Ona też wygląda znajomo, ale coś jest nie tak.
Gdzie ja, u licha, jestem. To nie jest mój dom. Ci ludzie to nie moja rodzina. Moja rodzina nie żyje, a to tylko…
-…sen! Hej, hej! Słyszysz?
Gwałtownie siadam. Odruchowo uderzam chłopaka w twarz, zrywając się na nogi. Po chwili mój wzrok przyzwyczaja się do jasności. Rozluźniam mięśnie i rozglądam się. Jestem na arenie. Słońce wzeszło raczej nie dawno, ale wystarczająco wysoko, by oświetlić twarz młodego chłopaka. Wgląda na jakieś siedemnaście, osiemnaście lat. Ma jasne włosy, podobne wręcz do promieni słonecznych. Jego niebieskie oczy wpatrują się w mnie intensywnie, z nutą zaniepokojenia i irytacji. Ma lekko zadarty nos i przyjazny uśmiech.
-Kim jesteś?- nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej. Nieprzyjemne drapania w gardle sprawia, że mój głos jest zachrypnięty, a każdy dźwięk bolesny.
-Już, wyluzuj. Jestem Will Solance, syna Apolla.- przedstawił się. Nie wiem, czy jego pozytywna energia mnie uspakaja, czy irytuje.- A teraz dasz mi opatrzyć ręce?
Zerkam na swoje dłonie. Kostki mam zakrwawione, a rozprostowanie palców, sprawiło nieprzyjemne szczypanie.
-Która godzina?- próbuję ponownie się odezwać, ale z niewiele lepszym skutkiem co ostatnio.
-Za niedługo szósta- siadam naprzeciw niego i podaję mu rękę, bacznie obserwując jego ruchy.- To niezbyt rozsądne okładać filar gołymi pięściami.- Chłopak wyjmuje z saszetki, zawieszonej na jego biodrach, seledynową pastę. Odkręca pojemniczek i zaczyna wcierać chłodną substancję w moje dłonie. Bez trudu powstrzymuję skrzywienie się, gdy szczypanie pojawia się w miejscu ranek.- Mogę zobaczyć ranę po strzale?- przyglądam mu się, szukam znaków, świadczących o jego nieczystych zamiarach. Nie widzę nic. Wygląda, jakby coś takiego przechodził wiele razy. Jest rozluźniony, a jego uśmiech nie przypomina tego typowego dla lekarzy. Jest szczery. Nie patrzy na mnie, jak na wymysł, jak na obiekt. Podwijam bluzkę. Kiedy się przebrałam? Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale przecież, gdy tu leciałam, byłam w sukience. W miejscu, gdzie wcześniej była strzała, jest teraz zaróżowiona plama, na białym bandażu. Powoli odwijam opatrunek.- Fiuuu…- cicho gwiżdże.- Ładnie się goi. Nie spodziewałem się. Rzadko widzi się tamte trucizny, nie sądziłem, że zamiennik wystarczy.
-Co to było?- mój głos staje się coraz mniej chrapliwy, ale nie zmienia to faktu, że drapanie nie ustaje.
-Nie mam pewności- przyznaje.- Coś podobnego do jadu, ale w połączeniu z innymi ziołami.
-Dlaczego tu jesteś?- pytam, zanim zdążył skończyć zdanie.
-Nie wiem, coś mi kazało tu przyjść. Pewnie przerewelacyjna, niezawodna intuicja lekarska, połączona z świetnym wyczuciem czasu Willa Solance! Innymi słowy: nie mam pojęcia- ostrożnie pozwalam sobie na niewielki uśmiech.
„Jakie to urocze, ale pora na lekcje, a nie flirtowanie…”
Gwałtownie zrywam się na nogi. Czuję, jak przyśpiesza mi oddech.
„Spokojnie. A więc czy widziałaś się z Chejronem i Wyrocznią?”
-Co się dzieje?- zaniepokojony głos Willa, dobija się do mojej świadomości. Chwytam się go, jako głosu realnego. Zamykam oczy. Wyciszam wszystko, co mnie otacza.
-Nic się nie dzieje. Muszę zobaczyć się z Wyrocznią i Chejronem.- mój chropowaty głos jest głośniejszy, niż bym chciała.
„Dobrze, uspokój się.”
Głos Balor’a rozbrzmiewa ponownie w moim umyśle, a ja staram się nie dopuścić do siebie paniki.
-Will, proszę, zaprowadź mnie do Chejrona- uspakajam wszystkie mięśnie.
-Chejrona nie ma obecnie w Obozie, jest u Rzymian- odpowiada syn Apolla z nutą niepokoju w głosie. Powoli wstaje i robi krok do przodu.- Jest za to Jason, chodź do niego.- Ostrożnie przybliża się do mnie.
-Will, nie jestem chora- mówię, nie jestem pewna czy bardziej do siebie, czy do niego.- Po prostu przypomniałam sobie o bardzo ważnej rzeczy. Gdzie jest Wyrocznia?
-Rachel jest w Nowym Jorku, kupuje prezenty dla Percy’ego na urodziny. Za kilka godzin powinna być- jest opanowany. Robi kolejny krok w moją stronę. Jesteśmy w odległości wyciągniętej ręki.- Chodźmy do Jasona…
-Gdzie Thomas?- pytam, przerywając.
-Kazałem mu wczoraj iść spać po kolacji. Facet chciał cię szukać, ale zapewniłem go, że pewnie śpisz w Wielkim Domu.
-Tak po prostu to zrobił? Nie wierzę- oświadczam na tyle stanowczo, na ile pozwala mi wrażenie, że ktoś łazi mi w głowie. W sumie to nie wrażenie, to prawda.
-Nie „tak po prostu”- potwierdza.- Doszliśmy do stajni pegazów i dopiero się zgodził. Może cię zobaczył… Nie wiem…
-Gdzie jest?- powtarzam hamując, z nie zbyt zadowalającym sutkiem, agresję.
-U Hermesa…
„Niech śpi. Zobacz się z Wyrocznią!”
Balor zaczyna się niecierpliwić.
-Wyrocznia…- ponaglam przez zaciśnięte zęby.
-Mogę zaprowadzić cię do jej jaskini, nic więcej- już było dobrze. Czułam, że mogę rozmawiać z kimś normalnie. Bez zastanawiania się, kto pierwszy zginie czy on, czy ja. A teraz znów muszę kogoś odtrącić, by nie zniszczyć świata, który i tak nie jest najpiękniejszy.
-Ruszajmy- mówię spokojnie.
Wdech, wydech. Lewa, prawa. Nie pozwalam sobie na więcej myśli. Skupiam się na kontrolowaniu umysłu, na zamurowaniu wszystkich wspomnień i ukryciu uczuć. Wdech, wydech. Prawa, lewa.
Wchodzimy do jaskini. Will odwraca się w moją stronę.
-Zaraz większość wstanie- mówi z ledwie dosłyszalnym zaniepokojeniem.
-Dziękuję, Will, za wszystko- waham się sekundę.- Mogę prosić o apteczkę podróżną. Wiem, że proszę o dużo, i że za wiele nie wyjaśniam, ale potrzebuję podstawowego wyposażenia lekarskiego. Bandaże itp…
„Nie tłumacz się. Nie musisz tłumaczyć się ze swoich wyborów”
Głos Balora przerywa mi w półsłowa. Zaciskam pięści.
-Iść po Thomasa?- Will wyrywa mnie w momencie, gdy miałam odpowiedzieć Śmierci.
-Nie!- nie wiem, czy powiedziałam to ja, czy bóstwo w mojej głowie. Chłopak patrzy na mnie niezrozumiałym wzrokiem. Biorę wdech.- Tylko apteczkę, proszę.
Will skinął głową i wyszedł. Nie wierzę, że nikomu nie powie. W końcu to tylko nastolatek. Niewytrenowany i niedouczony dzieciak!
-Zamknij się!- krzyczę nagle, rozpraszając ciszę w jaskini.- Nie waż się ingerować w moje myśli.- odzywam się przez zaciśnięte zęby.
„Uspokój się”
-To jedyne co potrafisz? Nakazywać „spokój”?- mówię podniesionym głosem, nie hamując rozdrażnienia. Opieram się rękami o ścianę.- Czemu Thomas ma tu nie przychodzić?
„Bo to TWOJA misja. Pamiętaj z kim rozmawiasz!”
Nuta tak bardzo różniąca się do znanego mi spokoju, wybija mnie z rytmu. Nie mniej kontynuuję.
-Po co ci przepowiednia?
„Nie jest niezbędna, spowoduje jedynie uporządkowanie wydarzeń.”
Czuję, jak zaczyna drżeć mi broda. Zaciskam zęby. Powstrzymuję łzy, nawet jedna kropla nie spłynęła po moich policzkach.
-Gdzie najpierw wyruszymy?- pytam, głosem pozbawionym jakichkolwiek uczuć. Nie sądziłam, że jeszcze to potrafię. Ostatnie wydarzenia pozbawiły mnie nadziei, że mogę być tak opanowana w tak krótkim czasie.- Masz jakiś plan, czy będziesz tylko pokrzykiwał na mnie?
„Dobrze… Opanowanie to podstawa. Najpierw pojedziemy do Nowego Jorku, przygotujesz się do wyprawy.”
Lubię konkrety. Kiedy mam plan, mam cel, mam punkt odniesienia. Mogę wmówić innym i sobie, że robię to z jakiegoś powodu.
„Idź teraz, nie czekaj na nikogo.”
Nie odzywam się, nie protestuję.
Gdzie podziała się tamta dziewczyna, która walczyła o swoje. O swoje przyjaźnie, wartości, prawa. Która szukała pocieszenia w treningach z rodziną, która śmiała się, jak opętana, gdy w czasie posiłków rzucała suchymi ziemniakami w przyjaciół, która była prawie dorosła, prawie… Ona nie żyje. Umierała przez ostatnie lata, a niedawne wydarzenie tylko ją dobiły.
Wychodzę z jaskini. Czuję letnie powiewy wiatru, przyjemne ciepło ze strony słońca. Czuję opuszczające mnie szczęście. Zostawiam je tutaj, może komuś się bardziej przyda.
„Dobrze, na tym to polega.”
Nie próbuję dyskutować. Nie dopytuję. Idę przed siebie. Otaczają mnie drzewa, ale chcę ich słyszeć, widzieć. Czuję miękką ściółkę pod moimi stopami. Co jakiś czas słyszę trzask, łamanej gałązki. Niewyraźnie promienie przebijają się przez korony drzew. Widzę unoszące się pyłki i lśniące pajęczyny.
Przyśpieszam kroku. Zaczyna biec. Uciekam.
Dlaczego nie lubię biegać? Bieg kojarzy mi się z ucieczką. Nienawidzę tego. Ucieczka wiąże się ze strachem. Tylko raz uciekałam.
„Powinnaś wyrzucić uczucie strachu i osiągnąć wieczny spokój.”
Gwałtownie zatrzymuję się.
-Zostaw moje myśli!- zaciskam pięści, zęby, powieki, robiąc wszystko, by uniemożliwić mu szperanie po moim umyśle.
„Musisz nauczyć się panować nad myślami, nie możesz pozwolić im biec.”
Wdech i wydech.
-Jak?
„Zacznij od bezpiecznej strefy, nie wychodź z niej.”
Idealny wykop. Idealny wykop. Stopa uderza o worek treningowy. Druga gładko opada na ziemię, stoję pewnie. Jestem stabilna.
„Zaraz dojdziesz do drogi.”
Ruszam przed siebie. Krokiem szybkim, ale nie biegnę. Pewnym, ale ostrożnym. Lata treningu.
-Pohamowujesz moje emocje, sama tak szybko nie wyciszyłabym się- mój głos jest spokojny, emanuje lekkim chłodem, a może to tylko moje odczucie.
„Owszem. Skręć i przyśpiesz, nie mamy wieczności.”
Powinnam zaprotestować, ale nie mogę, nie chcę, nie umiem?
Moje stopy uderzają o twardy beton.
Biegnę. Nie myślę, nie mogę. Słyszę mój równy oddech, rytmiczne uderzenia o drogę i serce, które pompuje tętniącą mi w uszach krew.
Dookoła jest las. Drzewa stojące niczym wielka armia, gotowa do ataku.
Ilekroć zwolnię, Balor nakazuje mi przyśpieszyć. Nogi mam zwiotczałe. Każdy mięsień pali. Przed oczami pojawiają się mroczki. Oddech staje się coraz gwałtowniejszy. Czuję łzy gromadzące się w kącikach oczu. Próbuję je odegnać.
Nie wiem, kim jestem. Czy jestem tylko dzieckiem, które zostało porzucone, czy może dzieckiem, które odrzuciło wszystkich. Każdy kolejny krok wywołuje paraliżujący ból. Gdyby nie strach przed tym, że mnie znajdą, padłabym na kolana. Pragnę tylko położyć się. Zamknąć oczy. Odpocząć.
Kolejne szczypiące obtarcie pojawia się w miejscu, gdzie moja twarz dotyka piasku. Czuję, jak drżę w palącym słońcu. Używam całej siły woli, wstaję i biegnę dalej.
Nie wiem, gdzie jestem. Otacza mnie pomarańczowy piach. Nade mną niebieskie niebo i słońce, próbujące spalić mnie na popiół.
Po raz kolejny nogi mnie zawodzą. Klęczę, zgarbiona, wpatrzona we własne dłonie brudne od piasku i krwi, mojej i moich wrogów. Z mojego suchego gardła wydobywa się krzyk. Nieludzki, chrapliwy i przepełniony, tłumionymi do tej pory, uczuciami. Nie jestem wstanie wypowiedzieć żadnego konkretnego słowa. Krzyczę z nienawiści. Krzyczę z bólu. Krzyczę z bezradności. Krzyczę ze strachu. Krzyczę, bo nie mam siły, by wstać, bo nie mam siły, by żyć.
Nie wiem, kiedy znalazłam się w mieście. Czuję w kącikach oczu palące łzy zmęczenia i echa strasznych wspomnień. Nikt nie dojrzy tych zdradzieckich kropel, bo ich już nie ma.
Potrzebuję wyposażenia. Sally.
Hmmm… Nie wiem co napisać. Ciekawe i fantastyczne jak zawsze.
Saide, skarbie z całego skruszonego serduszka przepraszam i się rehabilituję. Wszystkie zaległe rozdziały przeczytałam (skończyłam na rozdziale, gdzie Lili śpiewa na ślubie) i jestem zwarta oraz gotowa do komentowania 😉
Zacznę nie od początku, ale od stwierdzenia, że jest lepiej. Patrząc na pierwsze opowiadania Pamięci, a na ten rozdział Pamięci II jest różnica w stylu, bohaterach, zdaniach i co tylko może przyjść na myśl. No może oprócz długości zdań, bo to chyba twój znak rozpoznawczy. Krótkie zdania, które w jakiś sposób dają charakterek temu opowiadaniu i nie przeszkadzają w czytaniu. Chociaż po dłuższej przerwie od twojej twórczości musiałam poświecić chwilę by się do tego przyzwyczaić.
Skomentuje tylko to co najbardziej rzuciło mi się w oczy na przełomie tych 6 rozdziałów.
Po pierwsze Śmierci (czy to tak się odmienia w liczbie mnogiej xd) Nosz normalnie czytałam to w pociągu w drodze do domu i szczerzyłam się jak głupia (facet siedzący naprzeciwko mnie miał mnie chyba już dosyć. Jak nie zadławiłam się prawie kanapką to szczerze się do ekranu, prawie leżąc na oknie)
Bardzo, bardzo świetny pomysł. Kiedyś już na coś takiego trafiłam i tak samo mi się spodobało. II jeszcze dodałaś i zrobiłaś z niej mroczną bohaterkę – Marzannę. Mam nadzieję, że jeszcze o niej coś będzie i jakoś wpłynie na Lil.
Druga sprawa. Wiem, że to nie będzie nic oryginalnego, ale to jeden z moich ulubionych wątków tutaj.
Thomas i Lily to dla mnie małe cudo. To w jaki sposób (albo ja to zbyt idealizuje i wymyślam urywki, które nigdy się nie pojawiły, a mogły na nich wpłynąć) i mam zaciesz jak są razem. Odnoszę wrażenie, że są dla siebie dużym wsparciem i prawdziwym przyjacielem. Dlatego bardzo nie chcę żeby Thomas zniknął, bo jakiemuś bogu Śmierci – coś na B, ale nie mam siły szukać tego w rozdziale – nie podoba się, że Lil ma oparcie w drugiej osobie, a nie tylko sobie.
I takie małe błyskotliwe odkrycie z mojej strony. Lil jest umięśniona! Bogowie, geniusz ze mnie, ale jakoś przez całą Pamięć jakoś nie przyswoiłam sobie informacji, że ona jest bardziej z budowy jak siłaczka, a nie delikatna dziewczyna (zawsze wyobrażałam ją sobie jako biegaczkę, a nie kulturystkę xd) W sumie nie wiem czemu. Musze teraz przekształcić cały obraz Lili jak sobie ułożyłam w głowie
Dobra, już kończę.
Obiecuję, z palcami na klawiaturze, że następny rozdział skomentuje jak tylko się pojawi
Pozdrawiam mocno i śle wenę w ogromnych ilościach.
Ojojoj! <3 Dziękuję! Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo lubię czytać Wasze komentarze!A Twój Snakix jest taki pełny, że aż mam głupowaty uśmiech na twarzy! <3 Już wysłałam kolejny rozdział!