Ten bal czy przyjęcie, jak to tam zwać, było bardzo przyjemne. Nie spodziewał się, że mu się spodoba, ale tak. Spodobało mu się. Cieszył się bliskością przyjaciół. Gdy zatańczył z kilkoma innymi półbogami, poczuł mrowienie na karku. Ktoś na niego patrzył. Odwrócił się i zobaczył Kymopoleję. Bogini stała w pięknej sukni, koloru jasnego błękitu. Kolczyki w kształcie pereł rzucały rozmigotane światła na jej szyję. Przekaz spojrzenia był jasny. Podszedł do niej i zaczęli tańczyć.
-Dobrze dreptasz, Pontifexie – zagaiła. – Twoja dziewczyna musiała być zadowolona.
-Nie zgłaszała skarg. – odparł cichym głosem.
Zawirowali, a Jason czuł jak żołądek podchodzi mu do gardła. Ta bogini zdecydowanie lubiła obroty.
-Piękny prezent od Olimpijczyków. Rezydencja wśród innych nieśmiertelnych… i osobisty prezent od każdego rodzica. Jestem ciekawa co zaplanował ci twój ojciec, synu Jupitera.
-Nie wiem. – przełknął ślinę – Nie zależy mi na nagrodach.
Kym zachichotała cicho. Jej morskie oczy błysnęły.
-Jakaż szlachetna postawa. Szkoda tylko, że nie możesz tego powiedzieć swojemu ojcu… chyba planuje coś większego a gdybyś odmówił… – poruszył się niespokojnie – uraziłbyś jego dumę, jak to zrobił mój braciszek, odrzucając propozycję nieśmiertelności. Widzisz, niektórzy mają dumę większą niż powinni. Władca nie powinien być dumny. Może to, co się wydarzyło przy walce z Gają otworzyło mu nieco oczy…
-Bogowie są bogami. Nic na to nie poradzimy.
-Ależ nieprawda. – umknęła szybko jakiejś parze, ciągnąc za sobą Jasona. – Dobrze wiesz, że nie. I ja cię muszę o tym przekonywać?
-Mhm…
Nagle przyciągnęła go do siebie, na tyle blisko by poczuł się niezręcznie.
-Posłuchaj mnie, Jasonie Grace. Nic jeszcze nie jest stracone.
Uniósł brwi w zdumieniu.
-Co to znaczy? – zapytał drżącym głosem.
-To znaczy tyle, że Leon… tak, tak – zamruczała na widok jego miny – wasz Leon być może znalazł drogę wśród ciemności. Nie mówię tego na pewno, ale miał szansę.
-Żyje?! – wykrztusił.
-Tego nie powiedziałam. – odparła. – To jedna rzecz, którą chciałam ci przekazać… następna jest o wiele gorsza.
Nachyliła się tak, że dostrzegł to, co ma między dekoltem. Oblał się rumieńcem. Jej oddech łaskotał go po szyi i uchu.
-Strzeżcie się tego, co z ziemi wypływa. Oczekujcie inwazji. Rozlewu krwi wśród swoich… zamieszania, napięcia, niezgody. Przeszłość potrafi wiele namieszać. Tak będzie w przypadku Obozu Herosów. Jeden kamyczek z przeszłości ruszy całą lawinę, która może być nie powstrzymana. Bądźcie czujni, zanim będzie za późno…
Po jego plecach przeszły dreszcze. Odsunął się szybko.
-Eee… jasne. Oczywiście. – wyjąkał.
-Potraktuj to poważnie. W przeciwnym razie się nie podniesiecie.
I znikła. Tak po prostu. Stał przez moment jak osłupiały. Inne pary trącały go w tańcu, ale on ledwo to rejestrował. Jego myśli pomknęły ku wspomnieniom.
Musiała przyznać, że to była dobra rekompensata za wszystko, co przeszli. Mimo wszystko, nadal nie taka jakiej oboje by pragnęli. Pocałowała delikatnie w usta Percy’ego.
-Idę się czegoś napić. – poinformowała go.
-W porządku. – skinął głową.
Napoje znajdowały się akurat tam, gdzie Posejdon i Hestia zażarcie o czymś dyskutowali. Nigdy nie wiedziała bogini ogniska domowego tak poruszonej. Kocim krokiem przemknęła w ich stronę. Gdy znalazła się przy butelce z Sprite, wzięła dryfującą w powietrzu, koło niej szklankę. Nie chciała podsłuchiwać, ale jej ciekawska natura zwyciężyła.
-Dobrze wiesz, że muszą się o sobie dowiedzieć! – doszły do niej wyraźnie wzburzone słowa Hestii. – Prędzej czy później i tak odkryją prawdę. Wolałbyś żeby dokonali tego sami i skierowali swój gniew przeciw tobie?
-Nie teraz, siostro. Nie może to nastąpić od razu. Musiałbym przyznać się do niej, a dobrze wiesz jak zareagowałby Zeus. Musiałbym go najpierw jakoś udobruchać, podać argumenty.
-Zeus nie będzie miał wyboru.
-Och. Ależ będzie miał. – wycedził Posejdon. – Jeśli będzie trzeba wystąpię naprzeciw niego.
-Czy to coś zmieni jak powiesz mu później? – na jej placach zatańczył ogień. – Będzie tak samo wytrącony z równowagi, bracie.
-Nie. – odrzekł. – Póki co, niech się cieszą tym co mają. Ledwie co usunęliśmy zagrożenie ze strony Gai.
Rozmówczyni poruszyła się. Jej oczy zapłonęły.
-Będziesz… – westchnęła i urwała. – Jak w takim razie to ukryjesz? Zamglisz ich umysły? Zablokujesz jej umiejętności? Przypuszczalnie niektórych nawet nie będziesz w stanie powstrzymać. Jest narodzona z chaosu.
-Cokolwiek będę musiał. – odparł twardo. – Fata mi sprzyjają, czuję to. Odwlekam decyzję w słusznej sprawie.
-Popełniasz błąd – ostrzegła go. – Nie chcę by Ci młodzi herosi padli ofiarami gniewu naszego brata, a i późniejsze wyjawienie prawdy im zaszkodzi.
-Nie, gdy nadejdzie czas… – potarł czoło w skupieniu
-Nie będzie dobrego czasu. To już się zaczyna dziać. Hades zjawiłby się na tak wielkiej uroczystości! Aż takim wielkim sknerą to on nie jest. Nie zjawił się… a czego to dowodzi?
-Że mu się nie chciało, siostro?
-Nie! – sapnęła gniewnie. Pierwszy raz można było ją zobaczyć tak wściekłą. – Tego, że coś się stało!
-Marne dociekania. – machnął ręką Posejdon. – Ja równie dobrze mógłbym się nie pojawić. Muszę pilnować teraz królestwa przed wściekłymi doradcami. Uznałem znaczną większość moich dzieci w morzu. W każdej chwili mój pałac może runąć pod oblężeniem. Myślę, że gdyby Hades chciał, to by się zjawił. Znamy jego humory nie od dziś. Nie potrzebuje powodu by się nie pojawić.
Annabeth niemalże czuła jak uginają się pod nią nogi. Jakaś Mina… siostra? Z trudem mogła w to uwierzyć. Kolejne dziecko Wielkiej Trójki… Nie wiedziała, że jakiekolwiek jeszcze jest. Myślała, że Percy, Jason, Thalia, Hazel i Nico byli jedynymi… ale przecież przed poznaniem rzymian też sądziła, że tylko Percy i Nico mają rodziców jako najwyższych bogów. Skrzywiła się i odstawiła szklankę z napojem na stół. Z trudem, na miękkich nogach podeszła do swojego chłopaka.
-Percy – rzuciła cicho. – Zabierz mnie stąd… nie czuję się za dobrze.
Na jego twarzy odmalował się niepokój. Nie zapytał co się stało, tylko wziął ja na ramiona ku gwizdach i pokrzykiwaniu najbliższych herosów. Za to go kochała. Wtuliła twarz w jego ramię.
-Co się stało? – usłyszała przerażony głos Hazel – Annabeth, wszystko gra?
Wymamrotała coś, ale zostało to stłumione przez koszulę. Faktycznie źle się poczuła… chyba przez tego Sprite’a. Jak przez mgłę słyszała, że syn Posejdona z kimś rozmawia. Zarejestrowała zmianę głośności i temperatury. Zrobiło się chłodniej i ciszej. Jakiś trzask… i jeszcze jeden. Po czym zrobiło się cieplej i całkowicie cicho. Cały czas miała zamknięte oczy. Głowa zaczęła jej pulsować z bólu. Ostatnio często miewała migreny. Poczuła jak chłopak kładzie ją na czymś miękkim. Odkryła, że to kołdra. Zrzuciła obuwie z stóp i ułożyła się wygodnie. To w takim razie musiał być ten apartament. Z chęcią by go obejrzała, ale nie miała siły. Chłopak pochylił się i pocałował ją w czubek głowy.
-Muszę iść – powiedział. – Odpoczywaj.
Chciał odejść, ale chwyciła jego dłoń.
-Zostań – wyszeptała. – Zostań przy mnie. Proszę.
Zmierzył ją badawczym spojrzeniem. Nie można było nic wyczytać z błękitu jego oczu. Jednak w końcu usiadł na krawędzi łóżka. Przesunęła się, robiąc mu miejsce, a on wsunął się koło niej. Przygarnął ją do swojej piersi.
-Kocham cię…
-Ja ciebie też, Glonojadzie – zacisnęła powieki.
Zatańczyły przed nią kolorowe smugi… nie potrzebowała wiele czasu by zapaść w sen. Z ulgą oddaliła się od bólu. A sen był jeden z tych najgorszych i zarazem najcudowniejszych jaki mógł być.
Rachel Elizabeth Dare siedziała na czarnym tronie wykonanym z czarnego marmuru. Dookoła niej kłębił się dym. W całym pomieszczeniu było ciemno Nie było widać nic po za przeraźliwie bladą twarzą Wyroczni. Jej włosy unosiły się w powietrzu, jakby poruszane delikatnym wiatrem. Oczy miała szeroko otwarte. Wzrok niewidomy, wbity w przestrzeń. Trzymała kurczowo zaciśnięte dłonie na podłokietnikach. Nagle z jej ust wydobyła się zielonkawa chmura. Zaczęła mówić, ale jej usta nie poruszały się. Głos zdawał się dobiegać zewsząd.
Zawilec losy plecie
Starą Baśnią świat oplecie
Pan Otchłani już się budzi
Podziemi króla moc ostudzi
Już otwarta przestrzeń światów
Pląta się dwoista pośród kwiatów
Potwora tego pokona tylko
coś płytkiego a zali głębokiego
Poświęcenie dwojga obytych
glorią i chwałą na wieki okrytych
Ostatnie zdanie brzmiało chrapliwie, jakby ktoś pocierał papierem ściernym.
-Dwójka herosów przez Achlys przeklętą, ruszy drogą znów pokrętną.
Doznała dziwnego uczucia, jakby chciała iść, ale jej nogi ugrzęzły w bagnie. Strach zjeżył jej włosy. Chciała stąd uciec. Nie wiedziała, że w tej pustce ma jakiekolwiek materialne ciało. Zaczęła młócić rękami i krzyczeć. Nagle wszystko uległo zmianie. Znalazła się na plaży nad zatoką Long Island. Gwiazdy mrugały nad jej chłopakiem, który pochylał się nad nią, całując jej szyję i ramiona. Spanikowała.
-Percy! – próbowała go zrzucić. – Przestań.
Zamruczał niczym kot i spojrzał na nią niebieskimi, hipnotyzującymi oczami.
-Przecież nic się nie stanie…
Pamiętała, że wtedy mu się oparła, ale teraz nie była w stanie. „To tylko sen” – jęknęła w myślach. – „Przecież, to tylko sen…” Więc już więcej nie protestowała, tylko zatopiła palce w jego włosy. Lęk zniknął nagle i został zastąpiony innymi uczuciami. Zareagował natychmiast na tę zmianę. Poddała się jemu całkowicie. Chłodny wiatr chłodził ich rozpalone ciała.
-Percy… – jęknęła tylko. Nie odpowiedział.
Po czym zapadła nagła ciemność.
Zdawało się, że trwała ona długo. Trwała i trwała. Poczuła łaskoczące ciepło na policzku. Zbudziła się, ale nadal nie otwierała oczu. Było jej… przyjemnie. Nader przyjemnie. Chciała tak zostać na wieki. Nagle uświadomiła sobie, że wczoraj… chwilę. Wczoraj? Usiadła szybko, odrzucając kołdrę i rozejrzała się. Słońce wpadało przez wielkie okiennice z czerwonymi zasłonami, naprzeciwko wielkiego łóżka z srebrnym, pokrytym wzorkami baldachimem. Kasztanową, drewnianą podłogę pokrywał duży i miękki, wyzłacany dywan. Odkryła, że jest całkowicie naga i o mało nie zapiszczała. Obok niej, leżał rozciągnięty na brzuchu (również nagi.. o bogowie) Percy. Chrapał cicho, a włosy opadały mu na twarz. Przyjrzała się pięknie wyrzeźbionej figurze syna Posejdona. Zganiła siebie za myśli mącące w tej chwili jej umysł. Musiała skupić się nad czymś innym. Zastanowiła się nad znaczeniem snu. Czuła jak żołądek zwija się jej w supeł. Jeśli się nie myliła… to była przepowiednia. Być może nawet ta o której wspomniał Posejdon… wczoraj. Na prawej ścianie prostopadłej do tej, przy której znajdowało się (ich?) łóżko, obok drzwi wisiał kalendarz z zegarem. A więc dziś już był szósty sierpnia. Wtorek. Wskazówki pokazywały w pół do dziesiątą. Cały czas próbowała przetrawić, to co się wydarzyło i jakim cudem. Ich incydent nad Long Island… to był sen. W takim razie jakim cudem przeniosło się to do rzeczywistości? Była pewna, że kładła się spać, owszem, razem z nim, ale…
Najciszej jak mogła wstała i pozbierała swoje ubrania. Nie pomyliła się, sądząc, że te drzwi po lewej stronie prowadzą do łazienki. Wskoczyła do kabiny i wzięła szybki, chłodny prysznic. Na razie wolała się nie zastanawiać nad konsekwencjami. Gdy skończyła, zakręciła kurki z wodą i rozczesała wilgotne włosy. Całkiem gotowa, opuściła pomieszczenie. Percy nadal spał. Cicho przemknęła przez pokój i wyszła na korytarz, który poprowadził ją do drzwi. Wyszła na jedną z wielu uliczek miasta przyklejonego do Olimpu. Postanowiła się przejść i pomyśleć.
Zostaw komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.