Cóż, niespodzianka!
Powinnam wstawić to dawno. Właściwie, powinnam napisać to dawno. To dość stare opowiadanie, związane z początkami mojego pisarstwa. Ale chwycił mnie leń i brak weny, więc je… hm…, zakopałam w kopalni pamięci mojej i laptopa. Jednakże niedawno ponownie przejrzałam zeszyt z fragmentami pewnej miniaturki, na którą wyjątkowo mam wenę i niedługo skończę (pytanie, kiedy i czy tu wyślę). To dość duży projekt, a w zasadzie fragment jeszcze większego projektu, PtŻ.
Dlatego postanowiłam nieco rozjaśnić mroki folderu z tym opowiadaniem.
Oficjalnie uznaję wskrzeszenie Potęgi Żywiołu!
http://rickriordan.pl/2015/04/potega-zywiolu-prolog/
http://rickriordan.pl/2015/05/potega-zywiolu-1/
http://rickriordan.pl/2015/07/potega-zywiolu-2/
Szczerze mówiąc, to jest dość słabe… Prolog był najlepszy. *Nie wie, czy się śmiać, czy raczej płakać*
Dedykuję to Juli_2233 z powodu jej przywiązania do moich starych opowiadań. (Przepraszam, że nie wstawiłam tego wcześniej…)
Mam nadzieję, że się Wam spodoba.
~Isabell22
PS. Wszystko, co jest tam napisane, ma swój cel.
Dźwięki powoli przedostawały się do moich uszu…
A przynajmniej na początku.
Już nie tak powoli szept zamienił się w krzyk, który powodował ból głowy. Zaprotestowałam cicho. Nie chciałam się budzić. Z dwojga złego lepsze były uporczywe senne wspomnienia niż denerwująca, nudna rzeczywistość… Uwierzcie, nawet walka z potworami po latach robi się nużąca!
Uciążliwe pukanie nie dawało mi spokoju. Rozbrzmiewało coraz głośniej. Wyciągnęłam poduszkę spod głowy i przykryłam nią ucho leżące bliżej źródła hałasu. Zostawiłam jednak sporą dziurę, żeby móc swobodnie oddychać. Jako córka Posejdona bałam się uduszenia. Kochany biologiczny tatuś, którego w życiu nie widziałam, wyraźnie faworyzował synów. Ja jakoś nie posiadałam umiejętności oddychania pod wodą ani niczego podobnego. Jeśli cokolwiek po nim odziedziczyłam, to tylko lęk przed brakiem tlenu i zdolność szybkiej nauki. Chociaż… Nie. To raczej po mamie.
Dźwięki powróciły. Ktoś chciał zabrać mi materiał, coś przy tym mówiąc.
– Cicho tam, żyję przecież… – wymamrotałam pod nosem, przytrzymując przedmiot. Podciągnęłam wyżej kołdrę. Wzdrygnęłam się na myśl o brak możliwości oddychania, mając jaśka na twarzy. To byłoby okrutne. Nie chciałam mieć napisanego na nagrobku „Uduszona przez poduszkę”…
Nie ma to jak przemyślenia chwilę po przebudzeniu.
Zwłaszcza moje.
– Joanne! Obudź się wreszcie! – Usłyszałam znajomy głos. Otworzyłam oczy. Czy to naprawdę możliwe, żeby…
– Ech. Brillament [świetnie], ignoruj mnie dalej. Daj mi znać, jak już umrzesz.
Teraz już byłam pewna. Odrzuciłam kołdrę, wstając, i przytuliłam niezbyt wysoką, szczupłą dziewczynę z czarnymi włosami. Tylko ona mówiła po francusku, rozmawiając ze mną. A ja zaczęłam przejmować ten zwyczaj…
– Rose! Nie mówiłaś, że przyjedziesz!
– Wiedziałam, że to postawi cię na nogi. – stwierdziła z radosnymi iskierkami w oczach. – No to opowiadaj! Co się wydarzyło? I dlaczego nie jesteś w swoim domku?
Dopiero wtedy zauważyłam, że przebywam w szpitalu. Otaczały mnie białe ściany, ale przecież inne niż w moim letnim mieszkaniu…
Zmarszczyłam brwi. Po chwili zaczęły do mnie wracać wspomnienia sprzed omdlenia. Jakiś złoty kwiatek, długa mowa Nyks, ogłoszenie misji, kolejna przepowiednia… Misja.
– Merde. [Do cholery.] Herbi.
Zerwałabym się na nogi, gdyby nie to, że już stałam. Dziewczyna spojrzała na mnie, podnosząc brwi.
– Mów dalej. – powiedziała tonem numer pięć, pod kryptonimem: „tłumacz się, dziecko”.
Wybiegłam z pomieszczenia, myśląc o psie. Nie udzieliłam jej odpowiedzi.
– Joanne! Nie wiesz, jak ciężko biega się w szpilkach?! Mogłaś chociaż uprzedzić!
– Ro, martwię się o Herbiego. Już się boję tego, co z nim zrobili ci idioci…
– Masz na myśli tego uroczego blondyna z tymi dużymi, zielonymi oczami? – Rozmarzyła się. – Był miły i mądry, nie wiem, dlaczego masz o nim takie zdanie. To ideał!
– Może i tak, kiedyś i dla ciebie. A poza tym ma dziewczynę.
– Merci [dziękuję], Jo. – Nachmurzyła się. – Tak czy siak, szedł do domku Apollina.
Chwilę później tam dotarłyśmy. Nietrudno było go znaleźć. Stał na stole, tyłem do wyjścia i próbował ogarnąć swoje narzekające rodzeństwo. Nie wychodziło mu to zbytnio. Nie wiadomo dlaczego dzieci boga – słońca – i – tysiąca – innych – rzeczy interesowały się wszystkim innym, tylko nie nim. Nie, to wcale nie z powodu tego „potopu”, przez który trzeba było remontować budynek trzy lata temu…
Stanęłam w drzwiach założonymi rękami, patrząc na Erica sceptycznie. Gorączkowo gestykulował i pokrzykiwał, starając się wymusić na nich posłuszeństwo. Prychnęłam. Większość obozowiczów nie traktowała go poważnie. Satyrowie, driady i pozostałe… stworzenia też nie. Cóż… Taki los czarnych owiec.
Coś mignęło mi w granicach pola widzenia, a do uszu dobiegł dziwny odgłos, jakby połączenie szczeknięcia i warknięcia. Wtem chłopak upadł, szczęśliwie nie uderzając głową o kant stołu. Na jego klatce piersiowej stał mój pies w dumnej pozycji. Krocząc niczym królewicz, przeszedł na drewniany mebel. Uniósł tylną łapę i już miał oznaczyć się jako zwycięzcę, gdy go podniosłam i postawiłam na ziemi.
– Herbi, tak nie wolno! Nie sikaj na ludzi – zganiłam go. Spojrzał mi w oczy, jakby z oburzeniem. Parsknęłam śmiechem, podobnie jak część osób w pomieszczeniu.
– Jaki łobuz. – Usłyszałam chichot Rose. – Rządziłby tobą jeszcze. – Podeszła do nas i podrapała psa za uchem, za co polizał ją po policzku.
Oboje bardzo się lubili, co mi odpowiadało. Mój pies powinien lubić moją rodzinę, prawda?
Tak. Rose była moją starszą kuzynką. Nie wspominałam wcześniej…? Trudno.
Znienacka jej oczy rozbłysły.
Nie lubiłam takiego blasku. Nigdy nie zapowiadał niczego dobrego. Był podejrzany i nieco (bardzo) przerażający.
Nie musiałam długo czekać. Dziewczyna złapała mój nadgarstek i pociągnęła nie wiadomo gdzie. Nie obchodziło jej to, że mi go wykręcała, że przez nią nie byłam w stanie normalnie iść ani to, że w każdej chwili mogłam się wywrócić.
Ale i tak ją uwielbiałam, bo to była Ro. Moja prawie – siostra, która czasem strasznie mnie wkurzała, a później pomagała mi wyjść z kłopotów. Przy niej nie dało się być zdołowanym.
Nagle zatrzymała się, a ja prawie na nią wpadłam. W ostatniej chwili udało mi się utrzymać równowagę, lecz z trudem. Pewnie wyglądałam jak gąsienica, która myśli, że już jest motylem i próbuje latać.
– Chodź, Herbi – zawołała, biorąc go na ręce. Nieliczni mogli to robić, tylko moi przyjaciele. Pies wyczuwał moje nastawienie do innych i przejmował je. Chociaż… Czasem było na odwrót. Rzadziej.
Przez całą drogę próbowałam zgadnąć, gdzie prowadzi nas Rose. Gdy już myślałam: „to na pewno tu!” ona nagle skręcała i szła jeszcze dalej. Byłam pewna, że zwiedziliśmy cały Obóz. Minęliśmy domki, wejście na plażę, jadalnię, kupkę gruzu… Znaczy; zniszczoną Pięść Zeusa i ściankę wspinaczkową. Szłyśmy wzdłuż lasu i byłyśmy na arenie, ale to wciąż nie było to miejsce. Zaczynałam się powoli irytować.
– Możesz mi wreszcie powiedzieć, po co nas tu ciągniesz? – Straciłam cierpliwość.
– Nas? – rzuciła z wrednym uśmiechem.
– A on się nie liczy? – Spojrzałam na Herbiego, biegającego wokół nas. Jakiś czas temu uznał, że mu się nudzi na rękach mojej kuzynki, więc puściła go.
– Okay, wygrałaś. – Podniosła dłonie w geście kapitulacji. – Tropię kogoś.
– Kogo?
– Moją siostrę.
Popatrzyłam na nią z mordem w oczach.
– A w domku jej szukałaś?
– Oczywiście… – zaczęła z obojętną miną – …że nie.
Wzięłam gwałtownie oddech i złapałam za głowę. Zawołałam psa i pociągnęłam ją za rękę. Tym razem ja.
Weszłyśmy do budynku z białymi ścianami. W porównaniu do innych domków było cicho, bo mieszkańcy albo czytali, albo przeglądali jakieś papiery. Typowe zachowanie. Robili tak wszyscy oprócz mojej kuzynki. Ona musiała się wyróżniać.
– Kogo konkretnie miałaś na myśli?
Zamiast mi odpowiedzieć, podeszła do dość wysokiej, szczupłej blondynki, kłócącej się z grupką półbogów. Byli od niej wyżsi, zapewne też starsi. Mieli dojrzalsze rysy i jeszcze bardziej przypominali swoją matkę. Malująca się na ich twarzach duma była niemal identyczna, jak bogini.
– Zabiorę wam na chwilę Jessicę, dobrze? – powiedziała Rose, obejmując ją ramieniem. – O jej prawa do przywództwa pokłócicie się później.
Kuzynka wyprowadziła nas na dwór, teatralnie wzdychając.
– Jess… Czy ja zawsze muszę ci z nimi pomagać? Jesteś grupową, musisz w końcu coś z tym zrobić. Jesteś dobrą przywódczynią, tylko że oni nie potrafią tego dostrzec. Pokaż im w końcu, że to ty panujesz nad nimi, a nie oni nad tobą! Dasz sobie radę, a to, że są starsi, niczego nie zmienia!
Dziewczyna jedynie rzuciła jej ciężkie spojrzenie.
– Gdzie nas prowadzisz?
– Do salonu piękności, musicie się zrelaksować. – Wyszczerzyła się, spoglądając w naszą stronę. – Obie macie w sobie kwiat, którego nie chcecie pielęgnować.
– Ja nie chcę pielęgnować żadnego kwiatu… – wymamrotałam pod nosem, kręcąc głową.
– Jest delikatny, ale wytrzymały. Nawet podczas depresji niewiele ucierpiał! – ciągnęła z dumą wypisaną na twarzy.
– Jakiej niby depresji? – spytała blondynka, podirytowana zachowaniem siostry.
– Wasza uroda jest niezwykła i oryginalna. W końcu rzadko spotyka się córkę Ateny z niebieskimi oczami, prawda?
– A jeszcze rzadziej z czarnymi lokami – stwierdziłam.
– Lub córkę Posejdona z brązowymi kudłami, nie mam racji? – kontynuowała, nie zwracając na nas uwagi. Rozchyliłam nieco usta, oburzona. Moje piękne włosy nazywać kudłami?! – Dlatego dziś zajmą się wami specjalistki!
Jak na zawołanie z domku Afrodyty wyszły rówieśniczki Ro i zaciągnęły nas do środka, nie zważając na protesty.
Z ciężkim sercem usiadłam na krześle. Już się bałam efektu, choć jak na razie nie zapowiadało się źle. Moja „stylistka”, która przedstawiła się jako Caroline, rozczesywała mi włosy. Westchnęłam cicho, przymykając oczy. Lubiłam, jak ktoś się nimi zajmował, to było przyjemne. Jednak miałam świadomość, że to był najgorszy możliwy moment. Niedługo miałam iść na misję z tymi idiotami, potocznie nazywanymi Erikiem i Clare.
„Swoją drogą, ciekawe, gdzie jest teraz Nyks.”
Jednym uchem słuchałam wywodów kuzynki na temat mojej twarzy i tego, jakich podkładów, cieni i reszty przyborów – do – wyglądania – idealnie by użyła, żebym wyglądała jak lalka „bóstwo”.
Otworzyłam oczy i zaczęłam oglądać obrazy w lustrze. Przemknęło mi przez myśl, że chętniej posiedziałabym u siebie, słuchając muzyki. Miałam coś wspólnego z synem bogini księżyca, który kiedyś zwiał z Obozu.
Jessica wyszła. Nie umknęło mi to, ale nie skomentowałam tego. Sama z chęcią zrobiłabym to samo. Strojenie się, makijaż i podobne sprawy, które uwielbiała Rose, nie były moją bajką.
Nagle mój pies wystrzelił na zewnątrz. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem i pobiegłam za nim. Dotarły do mnie krzyki córek Afrodyty, narzekających na to, że nawet nie dokończyły robić mi… Czegoś. Nie słuchałam.
– Znów zmuszasz mnie do biegania w szpilkach – wydyszała czternastolatka. Spojrzałam na nią kątem oka. Jej sukienka i włosy unosiły się na wietrze, a buty zahaczały o źdźbła trawy i wbijały lekko w ziemię. Dziwne, że jeszcze się nie przewróciła. Hm… Pewnie lata praktyki w obcasach podbieranych cioci. Bo Atenie raczej ich nie podbierała…
Owszem. Rose była córką Ateny, nie Demeter czy Afrodyty. Zawsze doradzała w kłopotach miłosnych, bo potrafiła wykorzystać swoją wiedzę i doświadczenie. Nigdy nie miała chłopaka, ale zakochała się nie raz i wiedziała, jak to jest. Czytała też romansidła i opowiadania, w których głównym wątkiem była miłość. Czasem rozwiązania w nich okazywały się pomocne…
Imienia sobie nie wybrała, a wygląd odziedziczyła po obojgu rodzicach. Nie byłam pewna, jak to możliwe. Zważywszy że dzieci wychodziły bogini – rzemiosł – i – mądrości z głowy… Ale nie wnikajmy, dobrze?
Przestałam o tym myśleć i skierowałam wzrok na beagla. Stał teraz pod Wielkim Domem i merdał na nas ogonem, jakby chciał nas pospieszyć.
Podeszłyśmy do niego, oddychając z trudem. Kucnęłam przy nim, delikatnie drapiąc za uchem.
– O co chodzi?
W odpowiedzi tylko podniósł ogon i poszedł korytarzem. Westchnęłam. Nie powinien tam wchodzić. Chejron z Dionizosem i tak ledwie tolerowali jego obecność tutaj. Przy nim centaur wolał przebywać w bardziej ludzkiej postaci, bo Herbi uwielbiał łapać go za ogon. Albo wchodzić mu na grzbiet, przy okazji zadrapując pazurkami. A wtedy opiekun naprawdę nie był zadowolony.
– Chodź, Jo. Zaraz zgubisz swojego ulubieńca.
Minęła mnie i ruszyła przodem. Sprawiała wrażenie przygnębionej. Zaniepokoiło mnie to. Przecież chwilę wcześniej miała dobry humor…
Dotarłyśmy do schodów. Obok nich znajdowały się drzwi, teraz zamknięte. Herbi wpatrywał się w nie, jakby miały się otworzyć pod jego wzrokiem. Wymieniłam spojrzenia z Rose i pociągnęłam za klamkę. Powędrowaliśmy dalej.
W końcu pies zatrzymał się na końcu holu i położył się tuż przed uchylonymi drzwiami. Moja kuzynka usiadła na podłodze i wzięła go na kolana. Nawet nie popatrzyła na pokój.
Ujrzałam tam Jessicę, siedzącą na łóżku obok jakiegoś chłopaka. Miał sięgające za uszy ciemne włosy i cienie pod oczami. Był ubrany w ogromną, czarną bluzę i szare dresy, w których niemal ginął. Z jej rękawów wystawały z niej chude, blade palce. Sprawiał żałosne wrażenie, wpasowywał się w ponury klimat tamtego pomieszczenia – pomalowanego w ponure barwy, z niewielką ilością mebli.
Ona była jego przeciwieństwem, nie pasowała do tego miejsca. Zadbana blondynka w kolorowej koszuli i granatowych dżinsach o mocnym zabarwieniu, trzymająca słuchawkę w uchu. Drugą podała jemu. Ich dłonie również się różniły. Jej wyglądała zdrowo, w przeciwieństwie do jego.
– To jej przyjaciel. Brał kokainę. – szepnęła Rose. – Oboje ciężko to przeżywali.
Złapałam kuzynkę za ramię. Wolałam zostawić ich teraz samych. Potrzebowali siebie nawzajem.
Stojąc w drzwiach, spojrzałam na nich ostatni raz. Jedynie ich oczy były podobne. Zionął z nich smutek, a patrząc na nich odnosiło się wrażenie, że odlecieli we własne światy. Swoich wspomnień.
Wow… Dlugo zbieralam sie, by przeczytac, bo nie pamietalam poprzednich czesci, ale oto jest! Komentarz! Cala koncepcja jest super! Mam nadzieje, ze akcja niedlugo sie rozkreci. Bardzo smutna scena z tym chlopakiem i Jessica. Czekam na wiecej! Weny!
PS Swietne przepowiednie!
Hah, dziękuję 😉
Zanim akcja nabierze tempa, minie trochę rozdziałów… Na razie specjalnie się wlecze, bo… Nie ma co się spieszyć. Ale pewnie już niedługo.
Ale wytłumaczcie mi, dlaczego rozdział PtŻ potrafię napisać w dwie godziny, a miniaturek, które bardziej lubię, pisze mi się ciężej i zajmuje to o wiele więcej czasu?
PS. Staram się nadrobić Twoją „Pamięć”, ale nieco często dajesz rozdziały… Bynajmniej, i tak weny życzę. I miłych wakacji.
Dziekuje! Masz racje czesto dodaje rozdzialy ale mam nadzieje ze i tak nadrobisz i przy epilogu bedziesz juz na biezaco! Nwm dlaczego tak jest z pisaniem… Ja wczoraj wyslalam miniaturke ktora dosc latwo bylo napisac ale Pamiec… Musze sie sprezyc… Weny! Zarowno do rozdzialow i do miniaturek!
Nie czytałam poprzednich części (jeszcze!), ale wydaje mi się, że mniej więcej zrozumiałam, o co chodzi . Fajnie opisujesz emocje i ogólnie szybko się czytało. Może wkrótce na Olimp zawita Isabell22, bogini opisywania uczuć, władczyni „Potęgi Żywiołu”, której świętym zwierzęciem będzie pies o imieniu Herbi? 😀 Czekam na następny rozdział. Weny!