To opowiadanie miało kiedyś inną nazwę. Niektórzy może pamiętają, że z półtora roku temu na RR przychodziło opko o tytule „Fielga Trujdza”.
No więc… nieco się pozmieniało. Z trzech autorek zredukowałyśmy się do dwóch, 1/3 opowiadania wyleciała.
A jednak powracamy do swojego początku. Każda z nas tutaj właśnie zaczynała. Ostatnio zauważyłyśmy, że jest nieco mniejszy ruch- przybywamy zatem z odsieczą! Może w kimś odezwie się sentyment. Może przyciągniemy osoby, które nie miały z nami styczności. Chcemy rozruszać nieco stronkę
Jeśli ktoś czytał to opowiadanie półtora roku temu, to niech o tamtej wersji zapomni. Mówimy serio. Od tego czasu pozmieniałyśmy fabułę i, jak mamy nadzieję, podszkoliłyśmy swoje pisarskie umiejętności.
Uroczyście przysięgamy, że będziemy się starały wstawiać kolejne części regularnie, jednocześnie mile widziane są Wasze opinie, komentarze i konstruktywna krytyka 😉
Mamy nadzieję, że powrócą czasy, kiedy na kolejne części wyczekiwało się z tym dreszczykiem niecierpliwości
Dedykujemy opowiadanie wszystkim aktywnym na blogu, kiedy zaczynałyśmy- ponad trzy lata temu, jak to szybko leci- i tym, którzy nas pamiętają. Nas i to opowiadanie
Piper 77 i Annabeth24
ESMERALDA
Nigdy więcej energetyków na dobranoc. Przysięgam, nigdy więcej nie sięgnę po energetyki o jedenastej wieczorem. Nigdy.
Bo rano miałam trening. I treningi są w porządku, zwłaszcza z panem Clous. Na treningach się nie usypia.
Zresztą, nawet jakby się chciało- dziewczyny nie mogą. Od sir Kartofla wzroku nie można oderwać, a niby toto nawet przystojne nie jest. Ano, może twarz nie, ale ciało- mój Boże, jakiegoś cholernego bożka, który zabłądził w dużym mieście! Wiecie- szerokie bary, wąziutkie biodra, młody, z rozbudowaną klatą i zgrabnym…
– Esmeralda, gdzie ta noga?! – wydarł się na mnie, kiedy zaczęłam wykopy w złą stronę. Aż sobie ciężko westchnęłam, bo byłam w samym środku układu. Mam na myśli, że przy Heartbeat musieliśmy wybrać jedną osobę, która będzie stać na środku i być główną rolą. Inni też robili swoje, ale nie w centrum całego szyku.
Pech chciał, że Clousowi naprawdę się spodobały moje wykopy nogami i wziął akurat mnie na środek. Jak widać poziom seksowności nie zawsze równa się inteligencji.
Oj, śmieję się. Aczkolwiek podarowanie mi głównej roli układu nie było taktycznym posunięciem. Mógł wybrać kogokolwiek. Lisa. Samantha. Cholera, nawet ta Charlotta się nadawała! Ale nie, musiałam to być ja.
– Bo cię wypieprzę z tego centrum – ostrzegł mnie, kiedy trzeci raz z rzędu tego feralnego dnia zrobiłam ruch nogą w prawo, a nie w lewo, jak się uczyliśmy.
Nie moja wina! Nie dość, że po tych energetykach zasnęłam o… no dobra, nie zasnęłam, i właśnie w tym tkwi ogromny problem.
Szlag by to.
– Esmeralda! Laska, co się dzisiaj z tobą dzieje? – spytał, wyłączając muzykę i pochodząc do mnie. – Może będziesz chora? – przeraził się, bo faktycznie dawno nie byłam w tak kiepskiej formie.
Ach, te energetyki. Wiedziałam, że nie powinnam była tego pić tak późno, bo nigdy po nich nie usypiam, a następnego dnia miałam trening. Tyle że niestety, Es ma własną logikę. I uczyła się na sprawdzian z fizyki, który miał być na ostatniej lekcji i miał być mega ważny, bo zaważy na ocenie końcowej. A moja pierdzielona ocena końcowa waha się między…
– Może chcesz skończyć? Inni się przetrenują, a tobie, jak widać, to chyba nie grozi.
– Nie potrzebuję, naprawdę – zapewniłam go, wydymając usta. Bo nie potrzebowałam.
– Zrobię wam chociaż krótką przerwę – oświadczył, układając dłonie w znak time. Puściłam Lisie oczko, na co dziewczyna potrząsnęła blond afro i klapnęła na podłogę.
– Zawsze robisz jaja.
Roześmiałam się, siadając obok niej na zimnej podłodze. Zaczęłam zaplatać warkocza, jako że włosy przykleiły mi się do czoła.
– Nie spałam dzisiaj całą noc, kułam na fizykę. Ta finda oświadczyła, że jak zawalę, to może mnie oblać. Chociaż nie wiem, jakim cudem. – Lisa wzruszyła ramionami, sięgając po leżącego na torbie batonika.
– Ona tak mówi każdemu, a i tak zalicza – mruknęła, na co prychnęłam.
– Wie co mówić, żebym się wzięła do roboty. Wjeżdża każdemu na ambicje.
– I dlatego przedawkowałaś energetyki? – zaśmiała się, a ja, udając powagę, przyłożyłam palec wskazujący do ust.
– Nie przedawkowałam – poprawiłam ją z promiennym uśmiechem. – To nie moja wina, że mamy ich masę. Ojciec też musi jakoś po nocach pracować.
– Będziesz energoholikiem – zauważyła, zdmuchując loczka, opadającego na czoło.
– To chyba u nas dziedziczne. Zresztą, nie mam problemu ze snem. Odeśpię na historii.
* * *
Plan był dobry, ale coś nie pykło. Dzięki, panie profesorze.
– Panno McLade, jestem pewien, że wyśniła pani odpowiedź. Może pani teraz oderwać głowę od ławki i nam wszystkim ją powiedzieć.
Och, jaki pan profesor jest zabawny.
– W tym rzecz, że to nie był sen z tego rodzaju – zaczęłam wyjaśniać, pocierając kark i rozsiadając się wygodniej na krześle. Zabawnie było się z tym człowiekiem podroczyć, gorzej było, jak się serio wkurwiał i potem sypał jedynkami. – Bardziej w stylu… bezsennego snu.
– Nie mam czasu na bawienie się z tobą w kotka i myszkę, Esmeraldo – burknął, uderzając ogromną liniją w stół z takim impetem, że większość klasy podskoczyła. – Słucham. Bitwa o Anglię. Rok?
Achhhh… To ta, gdzie teletubisie zestrzeliwały Rusków? Nie…?
– Omm…
– To nie medytacja, dziecko.
Niech żyje dowcip mojego historyka. Naprawdę, powinien dostawać za takie odpowiedzi humorystyczne Noble.
– Nie widzę różnicy pomiędzy medytacją a lekcją historii, panie profesorze – odpowiedziałam spokojnie, miło się uśmiechając. – Na jednym i drugim najchętniej by się spało.
To naprawdę niezwykłe, jak tak słabe riposty mogą go zgasić. Nawet gaśnica by nie była w tym przypadku skuteczniejsza. Nie wiedziałam jednak do końca, czy to był komplement, czy, kurde, ujma.
– McLade! – wycedził, wymachując linijką; dobrze, że dzięki ćwiczeniom naszego Kartofla miałam niezły refleks i w porę się schyliłam, bo jakby mnie walnął w łeb to ino raz. – Wstań. Albo mi teraz odpowiesz, albo ci wstawię pałę.
Małe skorygowanie- nie zrobi tego. Jestem jego „ulubienicą” i skwapliwie korzystam z tego prawa, mimo, że nawet tak naprawdę do końca na ten przywilej nie zasługuję.
Bardziej mój tatuś.
Bo widzicie… dawno temu, jeszcze kiedy psor był młody, przystojny… no dobra, w sumie tylko młody, jego matka zachorowała na serce. Nie wiem, co tam się podziało, ale tata ją wyleczył. Dzisiaj jest w domu opieki i czasem łaziliśmy tam z Nicolasem, żeby dać jej czekoladki. Urocza kobieta, naprawdę nie wiedziałam, po kim ten gość jest takim fanatykiem.
Fakt faktem, że jego prywatną ambicją jest wyciągnąć u mnie pięć z historii. I bądźmy szczerzy- więcej w tym jego wkładu niż mojego.
– Słucham – zniecierpliwił się, wytrzeszczając swoje małe oczka, jakbym go doprowadzała do białej gorączki.
– Bitwa o Anglię – zaczęłam wolno – to rok…
Es. Ty pamiętasz wszystko. Ten durny rok też. Dawaj.
– 1940 rok – zaryzykowałam, unosząc brwi w górę. Psor wyglądał, jakby mu ulżyło.
– Brawo. A dzień?
Ach, to jego piekielne zamiłowanie do dat.
– 10 lipca do 31 października – stwierdziłam, zadowolona z siebie. Wiedziałam, że to pamiętałam, musiałam to wszystko jedynie odgrzebać.
W tej samej chwili rozległ się dzwonek, a profesor z wyszczerzem na gębie odwrócił się do mnie i rzucił:
– Wspaniale. Dostajesz pięć, moje dziecko.
Widzicie? Jedna pierdzielona data i taka ocena. I kto ma zadatki na geniusza, hm?
– Esmeraldo, zostań na chwilę.
No i już wiemy, że nie ja, a mój szanowny psor za moment mi to jeszcze na dodatek udowodni.
Ciężko westchnęłam, podnosząc głowę. Zerknęłam na ściany poobwieszane portretami prezydentów amerykańskich i ważnych osobistości, w duchu modląc się, żebym wyszła z tej klasy żywa. Chociaż nie miałam nic przeciwko, żeby opuścić dwie ostatnie lekcje. W tym fizykę.
Jeśli mnie zamierza ukatrupić, pomyślałam, to lepiej teraz niż po lekcjach. Błagam.
– McLade, rozumiem zmęczenie treningami, ale dlaczego musisz zawsze drzemać akurat na historii?
To jest prawidłowa nauczycielska postawa- nie śpij na mojej lekcji, śpij na innych!
– Pan profesor ma bardzo kojący głos – odparowałam, wzdychając i zerkając na zegar na ścianie. Miałam jakieś dwie minuty do biologii, co nie było imponującym czasem, zważywszy na to, że musiałam przebiec na drugi koniec szkoły. I zgarnąć po drodze Zdziśka.
– Esmeralda – westchnął, kręcąc głową. – Nie wiem już, jak mam cię przekonywać. Masz niesamowitą pamięć, ale, na Boga, wykorzystuj to! Nie pozwól, żeby to ci się tak zacierało.
– Dobrze, panie profesorze – odparłam usłużnie, czując, jak mój cień przewraca oczami na jego słowa. To była moja setna pogadanka na ten temat- a takie coś potrafi irytować.
– Dobrze, dobrze, a potem nic z tym nie robisz. – Historyk ciężko odetchnął i spojrzał na swój zegarek. – Leć już na lekcje, muszę sobie zaparzyć jeszcze herbatę. Powiedz im – wskazał na drzwi do sali – że spóźnię się dwie minuty.
– Oczywiście – potaknęłam, zabierając torbę z ziemi i kierując się do wyjścia. – Miłego dnia, panie profesorze.
– Nawzajem, nawzajem.
Uśmiechnęłam się do siebie, bo pan profesor to w sumie był spoko gość. Gdyby mnie nie męczył tak na lekcjach historii, której z całego serca nienawidzę, to naprawdę byśmy się dogadali. Nie lubiłam też być oceniana przez pryzmat kogoś. Tatuś lekarz, koleżanka, sławna ciotka- chciałam się sama wybijać i sama zapracowywać na to, na co zasługuję. Nie chodziłam na skróty przez życie, bo to mijałoby się z celem.
– Mówi, że idzie sobie zaparzyć herbatkę – rzuciłam, wychodząc z klasy, do uczniów kotłujących się przed drzwiami. Ktoś mruknął, że chociaż pozwoliłby im do sali wejść, inny przewrócił oczami, jakiś chłopak oznajmił, że w takim razie on jeszcze zje drugie śniadanie.
Typowe dla młodszych. Prychnęłam, rozbawiona, po czym skierowałam się do kantorka pani od biologii- potrzebowaliśmy Zdzisia na zajęcia. Przeszłam kilka kroków wolno, a kiedy zadzwonił dzwonek, rzuciłam się pędem, bo miałam lekcję na drugim końcu szkoły.
Zdzisio stał naprzeciw drzwi, więc kiedy, zadyszana, ze świszczącym oddechem, gwałtownie otworzyłam drzwi do kantorka, jedyne co, to złapałam jego stojaczek, wycofałam się, po czym, już spokojnym krokiem, razem skierowaliśmy sie do pracowni biologicznej.
Smutny Zdzisio został pozbawiony kości obojczykowej przez któregoś ucznia, więc po drodze parę razy zatrzymywałam się i poprawiałam jego ramię, które nie miało się za bardzo na czym trzymać. Chyba miałam największe doświadczenie w noszeniu go, bo to ja byłam wyznaczona do transportu naszego szkieletu do pani na zajęcia. Innym się trzęsły ręce, czemu się nie dziwię zbytnio, bo jakby Zdzisio pizgnął o podłogę to tylko raz, acz porządnie. Wiem, bo sama miałam cztery takie w domu.
– O, Esmeral – oznajmiła pani profesor, kiedy drzwi się otworzyły z hukiem, a do klasy wpłynął Zdzisio, a tuż za nim ja. – Już myślałam, że uciekłaś i sama będę musiała iść po szkielet.
– Bez Zdzisia? Nigdy – mruknęłam, bardziej do siebie niż do kogoś, chociaż najbliższe ławki i tak usłyszały i zaczęły się śmiać.
– Dziękuję ci. – Pani Simphson uśmiechnęła się, aż jej niebieskie oczy zabłyszczały, i odebrała mi mojego kumpla.
Puściłam go ostrożnie, po czym obejrzałam swoje ręce. Były lepkie. Fu.
– Eee, mogłabym pójść umyć dłonie? – zapytałam, starając się strzepać kleistą substancję z rąk. Odwróciłam głowę i dodałam cicho: – Zdzisio się chyba spocił.
– Oczywiście, idź. – Pani profesor machnęła na mnie ręką, próbując uratować szkielet od rozlecenia się. Kiwnęłam głową i zostawiłam Johnowi swoją torbę, po czym ruszyłam na podbój łazienki.
Nasza szkoła była długa. I duża. Zresztą, co się dziwić, skoro było to gimnazjum połączone z liceum. Była naprawdę stara, wykonana z cegły, co jeszcze dodawało jej uroku. Na środku budynku znajdowało się coś a la wielki, zamknięty ze wszystkich stron plac, gdzie uczniowie wyższych klas pławili się tytułem śmietanki szkoły imienia Einsteina i tym, że właśnie tam, na honorowym miejscu, mogą spędzać przerwy. Był tam też ogromny zegar, odmierzający czas i wytyczający, kiedy mają dzwonić dzwonki.
Zrobiłam sobie małą przechadzkę, uznając, że i tak tracę lekcję. Zresztą, miałam całą biologię w małym paluszku, jako że od dziecka byłam katowana terminami biologicznymi przez mojego tatusia.
Uniosłam wzrok i zauważyłam, że z jakiejś sali spokojnym krokiem wychodzi wysoka dziewczyna z szopą włosów na głowie, prychając i robiąc zirytowaną minę, a po chwili piętą zatrzasnęła drzwi. W dłoni trzymała nadgryzione ciasteczko, które po chwili wylądowało w jej ustach. Nie kojarzyłam jej za bardzo, chociaż możliwe, że gdzieś ją widziałam, ale już nie pamiętałam, gdzie. Ona też zwróciła na mnie uwagę, przez co przez chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami- ja wciąż idąc, ona stojąc przed klasą, jak już się skapnęłam, geograficzną. Nie byłam zwrócona do niej, jedynie utrzymywałam z nią kontakt wzrokowy. W końcu się miło uśmiechnęłam i odwróciłam głowę w swoją stronę.
Łazienka była tuż przed wejściem na „atrium”, jak nazywaliśmy plac z zegarem. Pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Od razu ogarnął mnie chłód, bo nawet przez podeszwę moich trampek czułam zimno, bijące od kafelków.
Przez całą długość ściany rozciągało się wielkie lustro, w którym można było się przejrzeć od góry do dołu; były w nim tylko jakby wycięte fragmenty, gdzie postawiono cztery umywalki, które niemało lat przeżyły. Odkręciłam kurek, z ciekawością zerkając na swoje odbicie.
Nie było aż tak źle, jak się spodziewałam, cienie pod moimi oczami nieco się zmniejszyły. Patrzyłam na twarz, którą w pewnych aspektach można było uznać za ładną. Posiadałam duże oczy z tęczówkami w kolorze ciemnej czekolady, miałam wysokie kości policzkowe, czerwone i pełne usta, co sprawiało, że nie potrzebowałam ani grama makijażu. Ani na wargach, ani na ciemnych, gęstych rzęsach.
Wyprostowałam się, zakręcając wodę. Ochlapałam nieco moją czarną, przewiewną bluzkę i czerwone spodenki z wysokim stanem, ale uznałam, że wyschnie, bo było wyjątkowo ciepło. Westchnęłam i postanowiłam wrócić na biologię.
Ruszyłam z powrotem długim korytarzem, trzepiąc rękami we wszystkie strony, by pozbyć się wody z moich dłoni. Dziewczyny z szopą nie było, widziałam tylko gdzieniegdzie okruszki, jedyne pozostałości po smutnym, zapewne już skonsumowanym ciasteczku. Swoją drogą, jak już przy wypiekach jesteśmy, czy pan dyrektor przypadkiem nie miał takich w swoim gabinecie…?
Na końcu korytarza zamiast skręcić w lewo, skierowałam się w prawo i poszłam jeszcze po gumki do włosów- zwykle nosiłam wszystkie gumki na nadgarstkach, ale tego dnia zdjęłam je przed treningiem, a moje kłaki zaczęły mi lecieć do oczu.
Splotłam kosmyki w długiego warkocza, odetchnęłam głęboko i skierowałam swoje kroki do sali biologicznej. Położyłam dłoń na klamce, nacisnęłam, zrobiłam krok, przekraczając próg klasy i już miałam rzucić, że te kolejki do łazienki to nie przelewki, kiedy nagle zaczął głośno wyć alarm.
Szlag, a ja chciałam tylko pójść do kibla.
VICTORIA
Ubrana w obcisły czarny podkoszulek, workowaty sweter i luźne czarne szorty, z klasą i donośnym hukiem uderzyłam czołem o ławkę.
Cholera.
Natychmiast się wyprostowałam, posyłając koledze, który siedział przede mną i właśnie trącił mnie w łokieć, nienawistne spojrzenie. Ostatni raz zasypiam podparta łokciem o ławkę, przysięgam cholera. To się zawsze źle kończy.
– Kretyn!- syknęłam, a Chris tylko wyszczerzył się głupio i odwrócił przodem do nauczyciela.
Zaspana podrapałam się w obolałe czoło. Super. Budzenie ludzi na geografii powinno być karalne.
Naburmuszona skrzyżowałam ręce i oparłam się o krzesło. Nienawidziłam szkoły. A szczególnie tej. No, nie- bez przesady. Lubiłam ją. Lubiłam spędzać tu czas, niektórzy ludzie byli super, szczególnie jak mnie słuchali, czasem zdarzyło się coś śmiesznego, ale na ogół… nuda. Tak to jest w szkole dla dzieci z wylansowanych rodzin i z zakompleksionymi rodzicami. Pomijając to, lubię tu przychodzić. Ale jak jest inna lekcja niż geografia, fizyka, matma, biologia, chemia, wf, muzyka, etyka, niemiecki i jeszcze raz wf. To jest horror, a nauczyciele szczególnie.
– Panno Rowllens, może pani…?- usłyszałam głos nauczyciela, który stał pod tablicą i patrzył się na mnie triumfalnie.
Co się szczerzysz łysy krecie, jestem dzieckiem, a już jestem od ciebie lepsza. Ja przynajmniej nie jestem nauczycielem, który nie umie poradzić sobie z jedną lekcją.
– A jakie było pytanie?- spytałam łagodnym tonem, prostując się na krześle i przeczesując palcami jasno brązowe włosy, bo pocieniowane kosmyki znów zasłoniły mi widzenie. Lubiłam moje włosy i to bardzo, choć przez to, że się kręciły, a sama je sobie cieniowałam, wiele osób uważało za mój znak firmowy ten chaos.
– Powinna pani wiedzieć, powtórzyłem dwa razy- odrzekł profesorek, splatając ręce przed sobą i przechylając głowę na bok.
– Więc…- zaczęłam szukając wsparcia w innych. Kątem oka dostrzegłam, że mój sąsiad ławkę dalej miał podręcznik otwarty na jakiejś Unii Europejskiej. Świetnie, jako Amerykański obywatel wykorzystam tę wiedzę w przyszłym życiu miliard razy…
– Nie zaczynamy zdania od „więc”.
– A więc – poprawiłam się, kładąc mocny akcent na „a” i rzucając mu niewinne spojrzenie- Unia Europejska, to wspólnota kilku państw, gdzie oni się ten no… złączyli i tworzą razem wesołą gromadę na pozór pomagających sobie państewek.
Nauczyciel, wyraźnie zły potwierdził tylko moją nadzieję, że jakimś cholernym trafem jego pytanie zgrało się z moją odpowiedzią. Taaaaaak, znowu się udało! Zadowolona z siebie kiwnęłam energicznie głową i zrobiłam wyzywającą minę.
– Tak, to jest to.
– A czemu uważa panna, że ‚na pozór’?
Ponieważ jakby jednak sobie nie pomagali, to by mi pan zaliczył. A jakby sobie pomagali, a pan był normalny, to by pan to słówko zignorował, i również mi zaliczył.
– Ależ to bardzo proste- odrzekłam, wzruszając ramionami. Tak naprawdę, nie miałam pojęcia, dlaczego. To było tylko taktyczne słówko w bardzo taktycznej misji, żeby uniknąć kolejnej jedynki.- We współczesnym życiu, wiele rzeczy jest pozornych. Proszę spojrzeć na mnie i na pana- wskazałam dłonią na niego, a potem na siebie, tak, że kolekcja bransoletek z rzemienia i koralików, zadzwoniła charakterystycznie.- Na pozór, to pan powinien mi tłumaczyć co to jest ta Wesoła Gromadka, a w tym momencie ja objaśniam to panu! Czy to nie jest doskonały przykład tego pozornego aspektu w życia każdego człowieka?- zawołałam udając zdziwioną i robiąc niedowierzającą minę.
Klasa ryknęła śmiechem, ale szanowny doktor profesor magister inżynier i inne bardzo przydatne tytuły nie miał takiego poczucia humoru. Poczerwieniał i usiadł za biurkiem wyciągając klawiaturę i szybko coś na niej wstukując. Ojoj, mamusia będzie zła…
Wykrzywiłam się sama do siebie. Cholera, co ja złego w życiu zrobiłam, że musiałam tu wylądować? Tak jak mówiłam- jasne, w tej szkole bywało fajnie, ale nauczyciele w ogóle nie znali się na żartach, nie umieli zbywać moich uwag, a przez to tylko bardziej kusili. Niektórzy, z moim geografem na czele, kiedy otwierali usta zdawali się krzyczeć „Tu jestem, Rowllens, no dalej, powinnaś mnie zgasić, śmiało!”. Yhym, tylko potem dyrektor na mój widok umiał tylko wzdychać, a moja mama robiła mi Wiosnę Ludów w domu.
Cóż, tak czy siak, skoro już się obudziłam i mam dostać uwagę, czemu nie skorzystać choć trochę i się nie zabawić?
– Przepraszam bardzo, ale co pan robi?- spytałam, wychylając się z ostatniej ławki. Uniosłam zdumiona brwi, jakby jego zachowanie było dla mnie czymś oczywistym, ale jednak nie do końca jasnym.
– Wpisuję ci uwagę do dziennika- usłyszałam w odpowiedzi. Kochany Geograf, mężczyzna w średnim wieku, o małym wzroście i dużym brzuszku energicznie klikał myszką. Białą koszula podwinęła mu się na kołnierzyku, a zaciśnięte wymownie usta wskazywały na to, że mój łysy kret zaraz wybuchnie, jak się nie odegra.
– Yhym…- mruknęłam kiwając głową ze zrozumieniem i znów opierając się o oparcie krzesła.- Tyle to sama wywnioskowałam. Ale za co?- dorzuciłam jak gdyby był to szczególik, który mi umknął.- Przecież ja tylko udzielałam odpowiedzi na pańskie pytania, profesorze.
– Bądź tak dobra i się już nie odzywaj.
– Przypomnę to panu, panie profesorze, kiedy będzie mnie pan odpytywał- mruknęłam pod nosem.- I Boże. Musi pan wpisywać mi tą uwagę? Polepszy to panu humor?
– Tak!- jakbym go nie znała, uznałabym, że właśnie skończył pięć lat i na urodziny dostał wymarzone klocki lego. Taki był z siebie zadowolony, że aż się uśmiechnął do monitora i zgarbił, jak jakiś geniusz zła.
– Tak. Brawo. Nie chcę wyjść na nie miłą, ale pragnę zauważyć, że ma pan prawie pięćdziesiąt lat i szczytem pańskiej złośliwości jest wykorzystanie pozycji nauczyciela i wpisanie mi uwagi. No, proszę pana. Ja jeszcze nie wykorzystałam pozycji dziecka i nie oskarżyłam pana o pedofilię. Nie sądzi pan, że powinniśmy grać fair?
Klasa znowu zaczęła trząść się ze śmiechu, a nauczyciel też się zaczął trząść, ale mam złe przeczucia, że raczej ze złości. Hmmm…Tak swoją drogą, po dwóch lekcjach tygodniowo ze mną, ten facet mógłby spokojnie po roku zdawać testy na zostanie astronautą… Tam są symulacje wstrząsów, czy coś, nie?
– To proszę mi odpowiedzieć…- wycedził przez zaciśnięte zęby, wlepiając we mnie te małe paciorkowate oczka. Mówiłam już, że wyglądał jak łysy kret? Tylko, o, tych wąsików przy nosie brakuje.- W którym roku powstała Unia?
Upsiiikkk…
– Nie uważała pani, panno Rowllens?
– Z pewnego punktu widzenia, można to tak nazwać- odrzekłam beznamiętnie.- Jednak ja osobiście uważam, że po prostu spałam, czyli była to czynność o wiele bardziej przydatna niż słuchanie pana. Jestem teraz bardzo wypoczęta. A proszę tylko spojrzeć na klasę. Biedaczyska są wymęczeni- zaakcentowałam bujając się na krześle do tyłu, przytrzymując tylko ręką o parapet obok mnie. Szybkie zerknięcie do zeszytu dziewczyny obok mnie i doszłam do wniosku, że znów będzie punkt dla mnie.- A niech pan teraz pomyśli, czemu tak jest. Bo nie spali, tylko słuchali o Unii Europejskiej. Która powstała w 1991 roku.- Nie ma to jak notatki w zeszycie mojej koleżanki. Szkoda, że nawet nie pamiętam, jak się lala nazywała…
Po takim wystąpieniu nie dziwne było, że pięć minut potem siedziałam na krzesełku przed biurkiem dyrektora. Zostałam tu odprowadzona osobiście i wepchnięta do jego gabinetu. Omal się o dywan nie wywaliłam. A kochany dyrcio tylko spojrzał na mnie, poudawał, że sucha wynurzeń geografa jak okropnym pomiotem Szatana jestem, po czym kazał mu wracać na lekcję. Kochany dyrcio, on też ignorował geografa.
Bardzo lubiłam tego faceta, serio. Wiecie, to taki starszy, wysoki, chudy dziadek, z siwymi włosami, nienagannie białymi, zaczesanymi na bok, zgodnie ze starą modą. A z wielkim, puszystym białym wąsem miał w sobie coś, co sprawiało, że wyglądał jak święty Mikołaj, który wstąpił do wojska i musiał zgolić brodę oraz schudnąć.
Myślę, że Papa Dyro też mnie bardzo lubił. Na pewno, bo inaczej nie częstowałby mnie za każdym razem tymi pysznymi czekoladowymi ciastkami. Cholera, a może mnie nie lubi i po prostu chce mnie utuczyć…? Czyli… mam to futrowanie mnie czekoladą odbierać osobiście, czy to tylko uprzejmość? Byłam chuda, nawet bardzo. Brakowało mi krągłości, moja pani od sportu już dawno co drugą lekcję odsyłała mnie do bufetu, żebym przytyła, a nie jeszcze niechcący schudłą na jej zajęciach. Nie miałam figury modelki. One mają ładną sylwetkę, a ja po prostu byłam licha. Ale ha!, one nie miały biustu, a ja choć to miałam.
– Panno Rowllens, ja już nie wiem co z tobą zrobić, dziecino- westchnął chowając twarz w dłoniach i przecierając oczy ze zmęczenia. Cóż, on też się chyba nie wyspał.
– Mówiłam panu od geo…
– Geografii, proszę.
– Właśnie. Mówiłam, że nie ucieszy się pan na mój widok, i że lepszym pomysłem byłoby udawanie, że nie istnieję, ale on mnie nie słuchał.
Chciałam dodać coś jeszcze, ale spojrzenie dyrektora mnie uciszyło. Wykrzywiłam się w duchu i cmoknęłam zdegustowana i już zmęczona tą rutyną. Było miłe powitanie, więc teraz przechodzimy do próby manipulacji moimi ambicjami. Szkoda, że ich nie mam… Przynajmniej takich, które mogłyby zostać tu poruszone.
– Nie masz dziecko drogie jakiś większych ambicji?- jęknął i zaczął przeglądać jakiś notes, który przed nim leżał. Mówiłam?- Nasza szkoła słynie z samych wzorowych uczniów. Średnia pięć zero jest dla niektórych tragedią. Jak wiesz, niektórzy nauczyciele ocenę dobrą traktują jak koniec świata.
– Zdążyłam się przekonać- mruknęłam pod nosem.
– Właśnie- pokiwał głową mężczyzna i podrapał się po górnej wardze, poruszając białym wąsem.- A ty masz średnią cztery dwadzieścia jeden. Nie wstyd ci?
– Eee…nie? – walnęłam, wzruszając ramionami. Jednak zaraz westchnęłam i próbowałam się usprawiedliwić.- Przecież wie pan, że nie jestem głupia, prawda? Te końcowo roczne testy piszę naprawdę dobrze, widział pan statystyki. Nie zaniżałam, bo nie były one oparte na wiedzy podręcznikowej, ale ogólnie. One były na inteligencję. Moje oceny, to tylko i wyłącznie wina złej kadry- przeszłam do tematu.- Geograf nie lubi mnie z założenia, a ja jego. Nie mam zamiaru się starać, żeby coś się na jego przedmiot nauczyć, jak i tak mnie nie doceni.
Dyrektor popatrzył się na mnie bezradnie. Widziałam w jego spojrzeniu, że na swój dyrektorski sposób mnie rozumie, ale nie dowierza, skąd ja się wzięłam w tej szkole. Stypendium historyczne z podstawówki, ot to. Szkolny historyk zmieniał szkołę i poręczył tu za mnie. Mało tego, miałam odpowiednie konkursy na koncie, by mnie tu przyjęli. I oto jestem. W burżujskiej szkole dla geniuszy, z moją średnią poniżej bardzo niskiej normy.
– Czy ty nie możesz wbić sobie do głowy czegoś z książek, zamiast tych wykrętów?- jęknął w końcu Papa Dyro.- Tu nie chodzi o średnią…
– Poza tym, miałabym wyższą, gdyby babka od chemii zechciała przestać wstawiać mi jedynki za zbyt krótkie spodnie. Co ja, mam w habicie zacząć chodzić?
– Pani, pani od chemii, nie babka- jęknął.- Jak mówiłem, średnia mnie nie obchodzi. Przeszkadzasz na lekcjach i nie słuchasz się profesorów. Moja droga, niektóre twoje występki są naprawdę karygodne.
– Oj, są godne, racja. Dlatego ową karę dostałam.- Wyszczerzyłam się do niego dumna z gry słów, a kiedy Papa Dyro spojrzał się na mnie błagalnie i pokręcił głowa, mruknęłam:- Nie? Nie śmieszne…? – Uniosłam pojednawczo ręce.- No dobra, to bez żarcików. Wracając do tematu- za moje karygodne postępki, dostawałam kary, które zaliczyłam. Dodatkowe godziny, szykowanie dekoracji, pomoc przy szykowaniu dnia patrona… odpracowałam.
– Tu nie chodzi, że od…- urwał, bo przecież wiedział, że doskonale rozumiem o co mu chodzi, jedynie jestem irytująca dla zabawy.- Panno Rowllens, musisz nad sobą popracować. Moja droga, tylko dlatego, że chyba za bardzo przyzwyczaiłem się do tych codziennych rozmów z tobą, cię jeszcze nie wywaliłem.
– Dziękuję, cenię to sobie wielce- prychnęłam.- Moja samoocena gwałtownie wzrosła- dodałam, patrząc na dyra ze współczuciem. Ten udał, że mnie nie usłyszał i ciągnął swoje…
– Jednak, panno Rowllens, jeżeli jeszcze raz, pani porządnie podpadnie, dzwonie do pańskiej matki!- zawołał wymachując telefonem przed moimi oczami. Wzruszyłam ramionami, zerkając na swoje paznokcie.
– Może pan zadzwonić teraz- odparłam, a mężczyzna zmarszczył zdumiony brwi.
– Słucham?
– Niech pan dzwoni. Mi bateria padła w komórce i nie mam jak pogadać z mamą. A i jak będzie pan dzwonił, niech pan zapyta, co dziś na obiad, dobrze? Mam nadzieję, że klopsiki- dodałam.- Nie wzięłam śniadania- wytłumaczyłam mu i porozumiewawczo kiwnęłam głową.
– Udam, że tego nie słyszałem, a teraz wyjdziesz i będzie już odzywać się tak, jak należy.
Tak, oczywiście. Będę grzeczną kochaną uczennicą, która nie sprawia problemów wychowawczych, jest czarująca i przesłodka. A jutro po szkolę pójdę do pobliskiego zakonu i poproszę o habit, żeby poprawić ocenę z chemii. Ale wcześniej wyrosną mi wąsy i zrobię karierę geografa. A tak na serio. Ta rozmowa wniosła tyle w moje życie, co Unia Europejska (Założona w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym roku!). Z tą różnicą, że Papę Dyra lubiłam, geografa nie; Papa Dyro daje mi ciasteczka, geograf nie.
– Nie mam wyboru, muszę się zgodzić- zauważyłam kwaśno.- Dobrze, postaram się nie doprowadzić pana Nicerbutty do szału.
Westchnęłam i spojrzałam się na mężczyznę zblazowana. No nie miałam wyboru, musiałam się go choć chwilę posłuchać. Lubiłam go, naprawdę bardzo pasował mi ten człowiek. Czasem nawet głupio mi było pukać do drzwi i widzieć, jak się martwi, że „to znowu Victoria Rowllens” albo że zjem mu wszystkie ciastka w końcu.
Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi.
– Mam nadzieję, że zrozumiałaś mnie, panno Rowllens.
– Ależ oczywiście, będę kłamać nauczycielom i mówić to, co chcą usłyszeć- prychnęłam cynicznie.
Jednak zanim dyrektor zdążył coś powiedzieć, uniosłam rękę do góry, dając mu znak, żeby nie mówił nic i potruchtałam do jego biurka. Z gracją wzięłam jedno ciasteczko z talerzyka w rogu blatu. Uśmiechnęłam się promiennie unosząc ciasteczko do góry i przyglądając się dyrektorowi spod przymrużonych powiek od przesłodzonego uśmiechu.
– Zapomniałabym o ciasteczku.
Na korytarzu było pusto. Biorąc pod uwagę fakt, że zostałam wyrzucona z lekcji tuż zaraz po dzwonku, miałam jeszcze…dwadzieścia pięć minut geografii. Tak więc, nic nie trzymało mnie na drodze do jeszcze jednego wywalenia z tej samej lekcji w ciągu zaledwie dwudziestu minut.
Mina profesora jak weszłam do klasy była bezcenna.
– A ty jeszcze tutaj?- jęknął opuszczając rękę, którą właśnie pisał coś na tablicy. Kreda wydała ciche szurnięcie, kiedy przejechał nią po tablicy.- Nie wyrzucili cię jeszcze?
– Nie- odrzekłam ochoczo wchodząc do klasy i oczywiście omal nie wywalając stojaka na telewizor, bo zahaczyłam o niego plecakiem.
– Boo…?- spróbował być ironiczny i chamski. Cholera, coś mu to nie wyszło.
– Bo jestem zbyt fajna i ogólnie cudowna, żeby się mnie pozbywać. A poza tym, co by pan robił na swoich lekcjach beze mnie? Pewnie usypiał z nudów.
Połowa mojej nudnej klasy parsknęła śmiechem. Reszta albo udała, że ich to nie bawi, albo chociaż próbowali. To tylko jeszcze bardziej zirytowało nauczyciela, który zaczął się trząść i energicznie poprawił rękawy koszuli. Jednak zanim zdążył coś dodać, uprzedziłam go:
– Tak, ja też się cieszę. Kochany pan dyrektor wie, ile dla pana znaczę. A właśnie. Jak tutaj szłam, tak sobie policzyłam… O ile moja matematyka jest na wystarczającym poziomie, że skoro za kilka dni kończę pierwszą klasę liceum, to czeka nas, panie profesorze, jeszcze całe dwa lata wspólnej nauki. Więc po co marnuje pan siły już teraz, nie korzystniej byłoby mnie oblać dopiero w trzeciej klasie i tam zniszczyć mi życie? Ale to tylko taka rada, na wypadek gdyby pan na to nie wpadł.
Geograf był tak zblazowany i bezsilny, że aż usiadł i schował twarz w dłoniach.
– Siadaj- skinął na mnie, ale nawet nie obdarzył spojrzeniem. Jedynie przetarł twarz dłońmi, jakby chciał się rozbudzić.
– Oj, niech się pan tak nie przejmuje!- pocieszyłam go i podeszłam do biurka, nachylając się nad załamanym nauczycielem.
Pochylał się tak nisko nad blatem, z zaplecionymi rękoma za głową, że mogłabym uznać, że zasnął. No cóż, nie dziwię się. On siebie słucha przez całe życie.
– Co ty jeszcze ode mnie chcesz, panno Rowllens. Kazałem ci usiąść.
– Przyniosłam panu ciasteczko- oznajmiłam i wyciągnęłam w jego stronę okrągły czekoladowy placek, który wzięłam od dyrektora.- Tutaj jest nadgryzione, ale spokojnie, jestem zdrowa.
Tak więc, wcale was pewnie nie zdziwi, że kochany profesor zwolnił mnie z końca lekcji. A przynajmniej tak zrozumiałam zdanie: „Możesz na przykład zniknąć?”. A ja, tak jak obiecałam dyrektorowi, powiedziałam, to co geograf chciał usłyszeć, że nie mam z tym problemu i sobie wyszłam. Oczywiście wcześniej położyłam mu połowę czekoladowego ciasteczka na biurku, niech facet ma trochę radości z życia.
Nonszalancko wcisnęłam klamkę klasy, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Gdy znalazłam się na korytarzu, wywróciłam ostentacyjnie oczyma i zamknęłam drzwi klasy kopniakiem z pięty. Echo poniosło się korytarzem.
– Kretyn- burknęłam do siebie pod nosem, wykrzywiając się do samej siebie. Kto dał temu kretynowi dyplom, kto był poprzednikiem Papy Dyrcia i go zatrudnił. Przecież mój kochany dyrektor nie mógł być aż tak głupi, a łysy kret wcale nie sprawiał pierwszego dobrego wrażenia.
Poirytowana obróciłam się i aż drgnęłam przestraszona. Zlękłam się postaci idącej w moją stronę; nie spodziewałam się nikogo spotkać. Nie żeby coś się stało, ale nie widziałam te dziewczyny wcześniej i się po prostu spięłam, gdy coś mi się ruszyło w polu widzenia. Poza tym: robiłam miny i mamrotałam do siebie. Biedna dziewczyna.
Laska która szła w moją stronę patrzyła się na mnie więc i ja nie mogłam być gorsza. Zasada pierwsza- broda wysoko, ramiona w dół, obojętne spojrzenie. Na wszelki wypadek, nie odrywając od niej spojrzenia, powoli wsadziłam resztę ciasteczka do buzi. Jeszcze mi zje, z tymi tutaj w tej szkole nigdy nic nie wiadomo.
Minęła mnie, a kiedy była tuż przy mnie, brunetka posłała mi przyjazny uśmiech. Zmarszczyłam brwi. Przeczesałam ręką włosy i ogarnęłam je z oczu, gdy obróciłam się, żeby spojrzeć na tę laskę. Po co się do mnie uśmiechnęła?
Poprawiłam torbę na ramieniu, wetknęłam dłonie do szortów tym samym odgarniając do tyłu przydługi sweter. Płaskie obcasy moich butów za kostkę celowo słychać było na całym korytarzu.
Teraz pozostawał problem, co zrobić ze sobą do końca lekcji. Wszędzie było tak dziwnie cicho i nieprzyjemnie pusto, że aż nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
Ruszyłam więc do głównej sali w szkole, wielkiego zamkniętego placu, gdzie śmietanka towarzyska szkoły spędza przerwy. No i ja i paru znajomych, którzy nie wiadomo dlaczego uznali, że będą za mną łazić. A przecież nigdy ich nie lubiłam i nic nie zrobiłam, żeby ci lubili mnie. Jak już mówiłam- ta szkoła to dziwne miejsce.
Na środku zawsze stał wielki zegar. Taki ogromny, ogromny, mający ponad dwa mery wysokości słup, a na szczycie czarna tarcza z białymi wskazówkami. Moje liceum (i gimnazjum) jest na tyle nietypowe, że u nas ten zegar wyznacza rytm dzwonienia dzwonków. Jak zegar wskaże odpowiednią godzinę, dzwonią dzwonki.
Znudzona obserwowałam jak sekundowa wskazówka się przesuwa, za każdym razem odchylając minimalnie do tyłu, jakby nabierała rozpędu, żeby przesunąć się o kolejną część tarczy zegarowej.
I w tym momencie wpadłam na…na pewno bardzo eee…mający wiele skutków w dalszym życiu… pomysł. Jednak wtedy tego wiedzieć nie mogłam. Jak dla mnie, pomysł był odjechany, wręcz bohaterski. Miałam zamiar uratować sześć roczników z trzema klasami po prawie piętnaście osób. W tym moją klasę, która miała geografię i wkurzonego , mszczącego się za mnie wściekłego kreta za biurkiem.
Wspięłam się na ławkę pod nim i stojąc na palcach otworzyłam szklaną szybkę, żeby odsłonić tarczę i wskazówki. Lubiłam to uczucie, że robię coś złego. Może dlatego, że fajnie jest potem wiedzieć, że o tobie szepczą na korytarzu uczniowie, a jak ich mijasz mają cię za bohatera. A może lubiłam to po prostu dlatego, że to co robię na ogół wnerwia dorosłych. Więc nie przyniosło mi większych trudności przesunięcie wskazówki godzinowej o trzy godziny do przodu.
Cóż, z perspektywy czasu uważam, że w normalnej szkole mógłby to byś wyśmienity dowcip. Ale nie w mojej, gdyż gdy tylko przestałam przesuwać biały metal, cały zegar zaczął się trząść i wydawać dziwne dźwięki. Przerażona drgnęłam tak gwałtownie, że się zachwiałam i poleciałam do tyły upadając jak długa plecami na twardą ziemię. Jęknęłam krzywiąc się automatycznie. I kiedy tylko otworzyłam oczy na tarczy zegara pojawił się czerwony hologram odliczający trzydzieści sekund.
– Cholera!- krzyknęłam, nie wiedząc co się dzieje. Jak oparzona zerwałam się ze szkolnej podłogi i chwyciłam plecak, który mi spadł z ramienia.
Cóż, to chyba naturalne. Na ogół, jak się widzi odliczanie i słyszy alarm, to nie stoi się i czeka, co to za niespodzianka będzie za te cholerne ileś-tam sekund!
Usłyszałam jak w całej szkole włączył się alarm i automatycznie w oddali rozległy się podniecone głosy i szuranie odsuwanych ławek.
No przepraszam, ale czy ktokolwiek z was, chcąc przestawić zegar uruchomił coś, co wydawało się być bombą? Nie? Cholera, tak też myślałam! Przecież tylko ja mam takie szczęście!
Tak więc, nie myśląc wiele, bo na filmach nigdy nie wróżyło to nic dobrego takie odliczanie, zerwałam się na nogi i ile tylko miałam sił popędziłam korytarzem, drąc się. Na szczęście najbliższa klasa była daleko, znajdowałam się na części do spędzania przerw w szkole, nikt nie mógłby zobaczyć, że to ja uruchomiłam to coś. Nie uciekłam nawet dwudziestu metrów, a wszystko za mną wybuchło.
Poleciałam do przodu, myśląc tylko o dwóch sprawach.
Po pierwsze, że mama mnie zabije.
A po drugie, że to przecież nie moja wina.
Tak, nie moja. I to jest ten moment, kiedy zgodnie kręcicie głowami i zaprzeczacie, że nie, to nie była moja wina.
Ciekawe i długie (tak jak lubię 😉 ) Jedynym co mi w oczy padło to tekst „Niech Pan przy okazji zapyta mamy co jest na obiad” jest chyba najstarszym tekstem w historii liceum. Prawdopodobnie coś jeszcze mi się w oczy rzuciło ale jakoś zapomniałam co podczas czytania Ja i moja wyśmienita pamięć… Ale nie ważne opowiadanie super, czekam na następne 😉
Jak miło po maratonie nauki przeczytać sobie coś fajnego na RR. 😀 Ja kojarzę Wasze poprzednie opko z tytułu tylko, możliwe jest, że czytnęłam jedną część może dwie :(. To był okres co tu w sumie byłam tylko, głównie duchem. I coś mi mówią Wasze nicki, co mnie cieszy bardzo, bo ja do nich generalnie pamięci nie mam. No jestem ciekawa, co tam dalej wymyślicie. :> Takie fajne no była te scenki w szkole, niech wyleci w powietrze, wybuchy są fajne :P. I dałyście mi motywacyjnego kopa, żeby sprawdzić kolejną cześć mojego opka i wysłać, a miałam zrobić to dopiero jutro.
Woah, ale fajnie, że jesteście! Pamiętam to opowiadanie, oczywiście je czytałam. I kojarzyłam wiele fragmentów. Ciekawa jestem jak teraz rozwiniecie fabułę.
Ej, a powiedzcie mi jedno, ok? Kto teraz pisze „Mów mi Nelly” na Wattpadzie, bo nie ogarniam ._. To było na waszym profilu, prawda..?
,,Mów mi Nelly” piszę ja 😉
Przeczytane trochę późno, ale było jednak warto. Długie… Bardzo, ale treść to rekompensuje. Czekam na następne części. A i mała prośba… Więcej BUUUUM!