Witam. Napisanie tego rozdziału zajęło mi trochę czasu, wena przybywa i odchodzi, więc nie jestem pewna co do jakości tego tekstu, ale stwierdziłam, że nie mogę przetrzymywać go wiekami. Jeśli ktoś zrozumie rozkminę z klamką w roli głównej, to napiszcie w komentarzu.
Czytam = Komentuje
_____________________________________________________________
Rozdział Pierwszy: Świat pokryty kłamstwem
Cisza nocy działała zbawiennie na umysły zmęczone codziennym, szybkim życiem. Choć przez chwilę nie trzeba było nigdzie śpieszyć, wystarczyło tylko rozpłynąć się w miękkim materacu i zasypiając oddalić się od rzeczywistości w kierunku skrytych marzeń i pragnień. Częściej jednak, pod osłoną ciemności, kiedy nikt nas nie osądzał zadręczaliśmy się sprawami, o których nie rozmawialiśmy w świetle słońca, tak jakby dzień przeznaczony był dla chwil szczęśliwych, a noc, by z żalem i utęsknieniem wpatrywać się w księżyc zawieszony na niebie. Płakało się w poduszkę i klęło na własny los. Nocą robiło się rzeczy, których nie wypadało robić za dnia.
Przytłaczającą ciszę zakłócały, jedynie spokojne oddechy moich przyjaciółek. Przez długi czasobserwowałam jak ich klatki piersiowe z każdym wdechem unosiły się minimalne, a z każdym wydechem opadały. Od wielu dni dręczyły mnie koszmary. Tak było i tym razem.Po dwóch godzinach snu obudziłam się z niemym krzykiem na ustach. Serce kołatało mi oszalale, a dłonie zaciskały się kurczowo na brzegach kołdry, tak mocno, aż pobielały mi knykcie.Przeniosłam wzrok na biały sufit próbując się uspokoić. Oddychałam głęboko. Bałam się poruszyć, czując, że jeśli bym to zrobiła, moim ciałem zawładnąłby ten sam ból, który pojawiał się w najstraszniejszych snach.
Chciałam zapomnieć o koszmarach. Moje myśli zaczęły buszować po sferze tematu poruszonego przez Alodie. Czułam, że stąpałam po cienkim lodzie, a dalsze rozmyślanie miało sprawić, że runęłabym w morze zimnej wody. Mimo wszystko nie mogłam unikać tego tematu, zwłaszcza przed samą sobą.
Może mój ojciec miał swoje powody, by zbyt często o niej nie wspominać? Mama… Nie miałam szczęścia jej poznać. Tata zazwyczaj mówił,że odeszła kiedy miałam dwa latka, jednak półtorej roku temu przez przypadek dowiedziałam się prawdy. Gdyby nie ilość alkoholu, który mój ojciec wypił tego wieczoru wciąż łudziłabym się, że choć przez chwilę byłam otaczana matczyną miłością.Wygadał mi się, że tak naprawdę podrzuciła mnie w kołysce pod jego domem i nigdy więcej nie pojawiła się w naszym życiu ani nie próbowała się kontaktować. Poza tym nie wiedziałam o niej nic konkretnego. Poznali się na jednym z pokazów mody. Widok tamtej kobiety wprostgo oszołomił. Powiedział, że była idealna, bez żadnej skazy, wyjątkowa i piękna,a otaczała ją niezwykła aura, jednak kiedy spytałam, co dokładnie ma na myśli, nie potrafił odpowiedzieć. Zakochał się w niej, ale miłość nie przetrwała, opuściła go bez pożegnania. Szukał jej miesiącami, pytał wszystkich znajomych, pojawiał się praktycznie na każdym pokazie w nadziei, że ją spotka. Niestety wszystkie próby odnalezienia ukochanej spaliły na panewce, a kiedy dał sobie spokój i skrył się w domu, by pogodzić się ze stratą jedynej kobiety, która zawładnęła jego sercem, zdarzyło się coś niecodziennego. Pod jego drzwiami pojawiłam się ja – mała, krucha istotka z zapłakanymi oczami wierciła się w złotej kołysce, a przy jej drobnej rączce była niewielka koperta z równie ubogą zawartością. Kawałek kartki z wyjaśnieniem, że jestem jego córką. Takie rzeczy nie zdarzają się codziennie, prawda?Młody mężczyzna przygarnął mnie, bo co miał innego zrobić?
Widziałam wtedy z jakim trudem o tym opowiadał, jakby każde wypowiadane słowo raniło jego gardło niczym roztrzaskane kawałki szkła, więc o więcej już nie pytałam.Nigdy. Najmniejsza wzmianka o mojej rodzicielce wprowadzała go w stan smutku i melancholii. Musiał naprawdę ją kochać, przez co nienawidziłam czasem tej kobiety, choć nawet jej nie znałam. Jak mogła zranić tak mojego ojca? Faceta, który kochał ją całym sercem i duszą? Jak ona mogła go porzucić? Czy w ogóle coś do niego czuła? Na te pytania nie znałam odpowiedzi.
Przez wiele lat Marc nie potrafił znaleźć sobie miejsca, czuł się nieswojo nawet we własnym domu, a już zwłaszcza przy mnie, więc zostawił mnie we Francji pod opieką niań, a sam wyruszył w podróż, jak to mówił, w poszukiwaniu inspiracji i celu życia. I chyba pomogło, bo jego późniejsze projekty były wprost genialne. Nigdy nie miałam mu za złe, że nie opiekował się mną przez kilka pierwszych lat mojego życia, bo przecież nie prosił się o mnie. Nigdy nie ciągnęło go do ojcostwa, aż tu nagle jakieś dziecko wyrasta mu jak z ziemi i okazuje się, że ma jego geny. Każdy by oszalał lub się przestarszył. Najważniejsze, że w końcu dojrzał do roli ojca i od tamtej pory jesteśmy małą, ale szczęśliwą rodziną, choć miało się to zmienić w najbliższym czasie. Do rodziny wkroczyćmiał, już tak oficjalnie, Bern – jego partner – oraz dwójka jego synów. Zapowiadało się ciekawie.
– Nie śpisz? – usłyszałam nagle cichy głos koło siebie. To Valerie. Musiała się przed chwilą obudzić.
– Nie potrafię.
– Wszystko w porządku? – spytała zatroskana. Wiem, że była moją przyjaciółką, najlepszą jaką miałam, ale ona by mnie nie zrozumiała. Wychowywała się w pełnej rodzinie, otoczona miłości obojga rodziców, czego ja nie znałam.
– Tak, ja po prostu… Mam koszmary. Nic poważnego.
– Mam ukołysać cię do snu? – Obie zaśmiałyśmy się cicho. Poczułam wyrzuty sumienia. To była najbliższa mi osoba, a ja nie potrafiłam się przełamać i opowiedzieć jej o wszystkim co mnie dręczyło, choć ona mówiła mi wszystko. Czy zasługiwałam na jej przyjaźń, skoro nie potrafiłam jej zaufać? Czułam się z tym źle.
– Postaram się zasnąć. Dobranoc. – Zapewniłam ją i odwróciłam się na drugi bok. Oczywiście skłamałam, wiedziałam, że tej nocy już nie zasnę, ale nie chciałam jej męczyć. Blondynka potrzebowała więcej snu niż przeciętny zjadacz chleba.
Uważam,że nie można tęsknić za kimś, kogo się nie znało. Przywiązujemy się do ludzi, którzy nas otaczają, z którymi potrafimy rozmawiać całymi dniami o rzeczach ważnych, o błahostkach, lub po protu milczeć, ciesząc się obecnością drugiego człowieka. Rodzinę kochamy za opiekę, za ich bezgraniczną miłość i obecność w każdej chwili naszego życia, za wsparcie i cierpliwość. Przyjaciół kochamy za to, że sąwybranym przez nas członkiem rodziny. I zawsze będziemy czuć smutek wiedząc, że jedna z takich osób odeszła i już nigdy więcej nie będziemy mogli śmiać się razem. Nie miałam takich relacji z moją biologiczną matką, ale za każdym razem kiedy o niej myślałam, moje serce wypełniała dziwna mieszanka uczuć. Smutek, ból, żal, ciekawość, nienawiść, złość, – wszystkie wymieszane i wrzucone do jednego ludzkiego ciała, dla którego było to często za wiele. To była tęsknota za czymś, co powinno być w moim życiu od dawna, ale gdzieś po drodze się zagubiło i nie trafiło na właściwe miejsce.
Pytania bez odpowiedzi kłębiły się ciasno w głowie, powodując przytłaczający, wewnętrzny ból, jakby ciekawski słoń próbował ją zmiażdżyć i sprawdzić, jak duży ciężar zniesie moja czaszka. Czasem miałam wrażenie, że tych myśli jest zbyt dużo i kiedyś, w końcu rozłupiąmi głowęw pół i słowa wylecą z niej niczym kolorowe konfetti na tanim balu, zanieczyszczając moje środowiska, a ja wciąż nieświadoma, będę w nich brodzić i tonąć. Bo jak miałam się czuć wiedząc, że własna matka mnie nie chciała?Zadziwiające, ale ślicznotki też mają problemy.
Leżałam spokojnie i rozmyślałam przez resztę nocy, a kiedy słońce wyłoniło się zza horyzontu i zaczęło wypełniać blaskiem mój pokój, usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Wymacałam na szafce nocnej moją komórkę i sprawdziłam, kto przypomina mi o swoim istnieniu o tak wczesnej porze. To był Blaise. Moje usta zacisnęły się w cienką linię. W pierwszym momencie miałam ochotę wyrzucić urządzenie przez uchylone okno, ale zrezygnowałam. Ojciec ostrzegł, że nowej komórki mi już nie kupi, po tym, jak poprzednie zaczęły magicznie znikać lub się psuć. Szczerze mówiąc, nie potrafiłam wyjaśnić jak to się działo, a tym bardziej przekonać go, że ja nie miałam z tym nic wspólnego. Odczytałam treść wiadomości:
Przepraszam, popełniłem błąd. Porozmawiajmy :*
Przyznanie się do błędu to dobry początek, prawda? Jednak nie wiedzieć czemu ten sms nie ucieszył mnie, wręcz przeciwnie, sprawił, że byłam na chłopaka jeszcze bardziej zła. Najpierw miał czelność się ze mną kłócić i odgrywać jakieś sceny zazdrości, a teraz myśli, że jedno przepraszam załatwi sprawę? Biedak się mocno pomylił. Wystukałam na małej klawiaturze odpowiedź.
Błędem było, że ze mną chodziłeś, czy porzuciłeś, gdy się znudziłeś?
Po chwili otrzymałam kolejną wiadomość.
Chelie, to co powiedziałem, było mówione w złości, wcale tak nie myślę. Daj nam szansę.
Zaczęłam się śmiać, kiedy przeczytałam te kilka słów, ale zauważyłam, że Eleanor poruszyła się niespokojnie, więc przestałam. Po chwili przyszła kolejna wiadomość.
Robię dzisiaj imprezę w domu, wpadnij, to pogadamy.
Przemyślałam wszystkie za i przeciw tego spotkania. Mimo, że sama wiedziałam, iż nie był to dobry pomysł, potwierdziłam Blaisowi moją obecność. Mógł być to dobry czas na odegranie się na tym bezuczuciowcu. Żaden człowiek nie powinien bawić się uczuciami innego, chyba, że chodziło o zemstę, wtedy dozwolone jest wszystko. Z uśmiechem na ustach obmyślałam plan działania, a jeszcze później zaczęłam w głowie układać sobie strój, w którym pojawię się na imprezie. Musiałam wyglądać olśniewająco, żeby dotknęło go to jeszcze bardziej. Pamiętałam wszystkie ubrania, które miałam w szafie, więc z ich nadmiaru nie potrafiłam zdecydować się na żadne konkretne, ale jednego byłam pewna – nie ma nic lepszego niż słodka zemsta na wysokich obcasach.
Przy śniadaniu wyjaśniłam swoim przyjaciółkom mój plan, wszystkie zareagowały na niego z wielkimi uśmiechami na twarzach, więc uznałam, że się na niego zgadzają. Alodie zgłosiła się na ochotniczkę, aby mi pomóc. Właściwie i tak bym ją do tego zmusiła, bo miała z nas największy talent aktorski, ale miło, że chciała to zrobić z własnej woli. Po trzech godzinach pożegnałam się z nimi, a sama poszłam do łazienki zażyć kąpieli i odświeżyć się przed imprezą. Słyszałam szum lejącej się, gorącej wody znad której unosiła się para. Ciecz zabarwiła się, kiedy wlałam do niej olejek do kąpieli z dodatkiem czystej mieszanki olejków eterycznych. Wanna wypełniła się praktycznie po brzegi, więc przekręciłam kurek. Już po chwili zagłębiłam się z przyjemnością w pachnącej wodzie, ciepło natychmiast otuliło moje ciało. Odprężyłam się. Z wnętrza domu nie dochodziły mnie żadne odgłosy, gdyż Henry z samego rana pojechał do siebie. Nie przeszkadzało mi to, czasem lubiłam pobyć sam na sam z własnymi myślami. Zanurzyłam głowę w wodzie. Umysł niespodziewanie przeniósł mnie we wspomnienie moich koszmarów wbrew mojej woli.
Wybiegłam z gęstego lasu prosto na niewielkie wybrzeże. Ze strachem zagnieżdżonym w sercu obejrzałam się za siebie, ale wśród konarów drzew nie zauważyłam nic, co mnie jeszcze bardziej zaniepokoiło. Słyszałam tylko szelest liści poruszanych przez silny wiatr, który targał również moimi ubraniami. Wiedziałam, że nie był to tylko kaprys matki natury. Coś, lub ktoś bardzo nie chciało, abym się tu znajdowała. To było ostrzeżenie, ale przed czym? Odgarnęłam kilka kosmyków zasłaniających mi oczy i pobiegłam przed siebie ku wodzie. Słońce już dawno zaszło, a niebo pociemniało. Wydawało mi się, że zbierało się na burzę. Wbiegłam do zimnej wody, skrzywiłam się nieznacznie, ale w niej pozostałam. Schyliłam się, żeby poszukać czegoś rękami. Moje dłonie natrafiały jedynie na niewielkie muszelki ukryte wśród piasku. Ponownie odwróciłam się nerwowo do tyłu, w tym samym momencie, w którym po lesie rozniósł się krzyk bólu. Dłonie zaczęły pracować jeszcze szybciej, ale moje próby spełzły na niczym.
– Czego mam szukać?! Odpowiedz mi?! – krzyczałam wściekła w stronę ciemnych chmur.
Zanurzyłam się po pas w wodzie szukając dalej. Widziałam jak morze w oddali robiło się niespokojne, woda stawała się lodowata, widziałam wysokie fale pędzące w zastraszającym tempie w kierunku lądu. Nie miałam żadnego planu B, ewentualnych pomysłów, które mogłam wprowadzić w życie, ale i tak było już za późno. Jedna z fal zdążyła dotrzeć do mnie i porwać razem ze sobą w głąb morza, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. Moje ciało wirowało w wodzie. Straciłam poczucie kierunku, nie wiedziałam gdzie jest dół i góra. Nagła panika przysłoniła mi zdolność racjonalnego myślenia. Wierzgałam rękami i nogami, próbując wypłynąć na powierzchnie, ale nawet nie wiedziałam w którym kierunku powinnam płynąć. Ogarniała mnie ciemność. Najbardziej w świecie pragnęłam teraz złapać chociaż trochę powietrza. Wszystko działo się tak szybko. Nie mogłam już wytrzymać, wypuściłam z płuc resztkę tlenu i zachłysnęłam się wodą. Bąbelki powietrza uleciały na powierzchnię. Spróbowałam popłynąć w tamtym kierunku, ale mimo poruszania nogami i rękami, nie ruszyłam się z miejsca. Wyciągnęłam rękę przed siebie. Wiedziałam, że niczego nie chwyci, ale był to ostatni akt desperacji, na który było mnie stać. I w tamtej chwili zrozumiałam, że umrę.
Wynurzyłam się z wody łapczywie napierając powietrza do płuc. Ręce mi się trzęsły, byłam przestraszona i było mi zimno, ale byłam bezpieczna. Jeszcze przez chwilę miałam plamki przed oczami, ale wiedziałam, że na powrót jestem na powierzchni. Byłam nawet pewna, że znajdowałam się we Francji. Przetarłam twarz dłońmi, jakbym chciała zmyć z niej te przerażające obrazy.
– To nie było naprawdę. Uspokój się. Przecież nic ci nie jest. – Powtarzałam sama do siebie te słowa jak mantrę, dopóki rzeczywiście w nie uwierzyłam. Straciłam, jednak ochotę na długą i odprężającą kąpiel. Z naciskiem na odprężającą. Umyłam w pośpiechu swoje ciało i włosy, a następnie wyszłam z wody, jakby była co najmniej zatruta. Obawiałam się, że jeśli tak dalej pójdzie, będę bała się brać nawet prysznic.
Wsmarowałam w skórę nawilżający balsam do ciała i owinęłam się puchatym ręcznikiem. Umówiłyśmy się z dziewczynami, że około godziny siedemnastej wszystkie spotkamy się u mnie w domu i wspólnie wyszykujemy na imprezę, więc miałam jeszcze trochę czasu dla siebie. Towarzystwo przyjaciółek było ostatnio jedyną rzeczą, która pozwalała mi zapomnieć o całym bałaganie w mojej głowie. Gdybym tak tylko mogła zmieść go pod dywan i zapomnieć… Wysuszyłam włosy, po czym wciąż nie ubrana rzuciłam się na miękkie łóżko. Z powodu nieprzespanej nocy zasnęłam od razu. Ze snu wybudził mnie jakiś wrzask, na wpół obudzona zarejstrowałam, że to najprawdopodobniej jedna z moich przyjaciółek stoi przed domem.
– Rochelle, otwórz te pieprzone drzwi. – Usłyszałam krzyk Valerie.
– O cholera. – Podbiegłam do szafy. Naciągnęłam na nogi jakieś dresy i ubrałam szary podkoszulek, tak się śpieszyłam, że dopiero, podczas zbiegania po schodach na parter zauważyłam, że mam spodnie założone na lewej stronie. Nie zawróciłam jednak, i tak miałam się za chwilę przebrać. Oczywiście, bałam się też, że przyjaciółka zdzieli mnie po głowie za nakazanie jej czekać na zewnątrz. Tylko ona miała prawo to robić. Otworzyłam jej drzwi i wpuściłam do środka.
– Napisz do Alodie i Eleanor, kiedy przyjdą, komórka mi się rozładowała – powiedziała na przywitanie wkurzona.
– Jasne, jasne. Jak weszłaś przez bramę? – zapytałam. Wychyliłam się za framugę i rozejrzałam po sporym podjeździe i trawniku przyozdobionego chorobliwie idealnie przyciętymi krzewami i kwiatami. Schody werandy łączyły się długą brukową ścieżką ze zdobioną bramą, którą ledwo było widać z miejsca, w którym stałam, gdyż dom wybudowany był na małym pagórku. Furtkę można było otworzyć kodem, lub ktoś musiał zrobić to z wnętrza domu. Kwestia bezpieczeństwa. Problem był taki, że Valerie nie znała kodu, a poza mną w domu nie było nikogo. Zamknęłam za sobą drzwi i przekręciłam zamek.
– Były otwarte. Myślałam, że zostawiłaś je… – Przerwałam jej w pół zdania: – Zamknęłaś je?
– Tak. Chelie, nie świruj.
– Chyba udzieliła mi się obsesja taty na punkcie bezpieczeństwa, wybacz. – Zaśmiałam się nerwowo. Prawdę mówiąc, od kilku dni czułam się nieustannie obserwowana, ale nie wiedziałam jeszcze kto jest moim prześladowcą. W myślach dodałam podpunkt „odkryć podglądacza” do planu zadań na najbliższy czas. Cel ten znajdował się zaraz pod punktem „Zmiażdżyć Blaisa i mieć z tego satysfakcje”.
– Ty nawet w źle założonych spodniach wyglądasz dobrze – westchnęła.
Zaczekałam aż ściągnęła buty i ruszyłyśmy do kuchni. Po drodze dziewczyna zatrzymała się, by przed lustrem poprawić sobie włosy. Zazwyczaj byłam świadoma swojej atrakcyjności, ale mimo to zazdrościłam czasem mojej przyjaciółce jej wyglądu. Piękna, wysoka blondynka wzbudzała zainteresowanie osobników męskiej płci i zazdrość damskiej części. Nie powinnam myśleć tak o bliskiej mi osobie, ale uroda była moją domeną, bo tylko to naprawdę wychodziło mi dobrze – odpowiednio dobrany strój i wygląd, były chyba moimi jedynymi osiągnięciami, więc trzymałam się tego rękami i nogami, ona zaś śpiewała i rysowała, należała do kółka artystycznego, wygrywała konkursy i ja jej w tym nie przeszkadzałam. Pocieszeniem była świadomość, że to za mną częściej się oglądano, bo o to właśnie w tym chodzi, prawda? O zainteresowanie ludzi i szukanie miłości. Tylko takie plany miałam na przyszłość.
Wchodząc do kuchni z moich ust wyrwał się cichy krzyk, który zamienił się w śmiech, kiedy dostrzegłam, że w kuchni stoi Marise, a nie włamywacz, jak to na początku pomyślałam.
– Zawału kiedyś dostanę. Nie wiedziałam, że miałaś dzisiaj przyjść. – Przytuliłam się krótko do kobiety, która była dla mnie kimś bliskim.
– Wróciłam tylko po portfel, który tu zostawiłam. – Dostrzegłam, że pośpiesznie wrzuca coś do torebki leżącej na blacie kuchennym. – Jakie macie plany na wieczór, dziewczęta?
– Idziemy na imprezę do Blaisa – powiedziała Valerie, jakby nigdy nic. Cała ona, najpierw mówiła, a dopiero potem myślała. Marise spojrzała na mnie przenikliwie.
– Doprawdy? – spytała, a raczej wycedziła przez zaciśnięte zęby. Kobieta podchodziła do takich tematów dosyć… ostro, zwłaszcza, jeśli chodziło o mnie.
– Oczywiście, że nie. Ona zawsze gada od rzeczy. Idę tam tylko, żeby z nim porozmawiać. To będzie małe spotkanie, nie martw się.
Wciąż patrzyła na mnie tym swoim wzrokiem, mówiącym, że coś jej się nie podoba. Moja przyjaciółka wyglądała na zażenowaną, chyba zdała sobie sprawę, że nie powinna była tego mówić. W takiej sytuacji znów musiałam nas ratować.
– Rochelle – odezwała się surowo. Użyła mojego pełnego imienia, to nigdy nie kończy się dobrze. – Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł?
– Oczywiście, sama mówiłaś, że sztuką porozumienia jest komunikacja, tak więc pójdę z nim porozmawiać, inaczej będziemy rzucać sobie kłody pod nogi. Myślę przyszłościowo – odparłam pewna siebie. Nie dodałam jedynie, że to ja idę zacząć naszą małą wojnę, o ile on odważy się odbić piłeczkę. – Zawsze powtarzałaś, że lepiej porozmawiać o tym co nas męczy niż dręczyć się tym samemu i nie spać po nocach.
– Tak, ale to…
– Odnosiło się do innych sytuacji? Tych w których miałam mówić ci wszystko? Jestem dużą dziewczynką, nie musisz mnie chronić.
– Właśnie, że muszę. – Usłyszałam jej szept. Nie zwróciłam na to uwagi.
– Dziś nie pracujesz, nie możesz mi tego zabronić. – Wiedziałam, że był to cios poniżej pasa. Marise była trzydziestopięcioletnią kobietą, która pracowała w naszym domu już od ponad ośmiu lat, można by rzecz, że miała wielki wkład w moje wychowanie. Nasze relacje były o wiele cieplejsze niż typowe relacje niania – podopieczna, co można było zobaczyć już na pierwszy rzut oka. Zawsze służyła dobrą radą, zajmowała się mną pod nieobecność ojca i prowadziła ten dom. Bez niej Marc na pewno zalegałby z płatnościami, a typowo domowe obowiązki nie byłyby wykonane, bo najzwyczajniej w świecie ten mężczyzna nie ma do tego głowy. Kochałam go, ale dobrą głową rodziny to on nie był. Właśnie dlatego przypominanie Marise, że dostaje pieniądze za opiekowanie się mną raniło nas obie. Ona była kimś więcej niż pracownicą, była jak członek rodziny.
Chwyciłam sok w kartonie i dwie szklanki. Wychodząc z pomieszczenia rzuciłam jej przez ramię: – Nie zapomnij zamknąć tym razem bramy.
Idąc schodami czułam na sobie ciężkie spojrzenie Valerie. Prychnęłam cicho.
– Nie patrz tak na mnie, ona zaczęła.
– Chyba byłaś dla niej trochę za ostra, chciała dobrze. – Próbowała bronić Marise. Odwróciłam się gwałtownie, więc idąca za mną Valerie wpadła na mnie, przytrzymałam ją za ramiona, żeby nie sturlała się po schodach.
– Nie lubię, gdy ktoś mi rozkazuje, jasne? – Dziewczyna widząc w jakim jestem humorze postanowiła zostawić mnie w spokoju.
Weszłyśmy do pokoju. Od razu chciałam wysłać wiadomość do reszty moich przyjaciółek, ale los chciał, że komórka mi gdzieś uciekła. Znowu.
– Jeszcze rano tutaj była – jęknęłam, gdy obie szukałyśmy urządzenia. Sprawdziłam pod łóżkiem, przekopałam pościel, byłam nawet w łazience i ani śladu po moim nowiutkim smartphonie. Dla pewności przeszukałam jeszcze torebkę i wszystkie szuflady biurka.
– Może zostawiłaś w kuchni? – Zmrużyłam oczy spoglądając na Valerie. W mojej głowię trwała rekonstrukcja zdarzeń dzisiejszego dnia, według którego moja komórka nie opuściła ścian pokoju.
– Nie – powiedziałam już zrezygnowana. – Może się znajdzie. Pokazuj co tam masz. – Wskazałam na dużą torbę, którą przyniosła ze sobą z domu. Spotkania przed imprezami i wspólne szykowanie się były dla nas jak tradycja. Zawsze przynosiłyśmy wtedy ze sobą swoje ubrania i kosmetyki, a przyjaciółki decydowały, czy dobrze w tym wyglądamy.
– Oh, wzięłam ze sobą kilka rzeczy, nie wiedziałam, które będą mi pasowały. – Wyciągnęła ubrania i rozłożyła je na moim łóżku. Przyjrzałam się im dokładnie. Dopasowana, prosta sukienka bez rękawów w kolorze ciemnego, przygaszonego fioletu, jakieś czarne leginsy, dwie zdobione tuniki i jej ulubiony, cekinowy, sweterek w zebrę, który długością sięgał połowy pupy. To ostatnie ubranie było chyba jedynym, najciekawszym z jej szafy.
– Dobra, więc to odrzucamy. – Chwyciłam za fioletową sukienkę i z powrotem wpakowałam ją do torby. – To nie twój kolor, kochanie. Jestem za malinową sukienką i sweterkiem.
– Ale ja nie mam takiej sukienki – mruknęła niepewnie.
– Oczywiście, że nie, ale ja mam. – Wyszczerzyłam się do niej.
Dziewczyna spojrzała na mnie jakbym z kosmosu właśnie zleciała. Nie lubiła bawić się kolorami ani fasonami, na co dzień nosiła wygodne, proste ubrania, którymi nie wyróżniała się z tłumu, a to co zaproponowałam, kłóciło się z jej własnymi zasadami ubierania się. Jej wzrok mówił „Jesteś pewna?”. Uniosłam brwi do góry i mentalnie jej odpowiedziałam „Czy ja się kiedykolwiek myliłam w kwestii ubrań?”. Siedziałyśmy tak przez chwilę, patrząc na siebie. Żadna nie chciała ustąpić. Blondynka otwierała usta, by coś powiedzieć, ale drzwi do pokoju otworzyły się i stanęły w nich Eleanor i Alodie. Pierwsza z nich również była blondynkom, trochę niższą niż Valerie i ja, co w połączeniu z jej delikatną urodą i dużymi, zielonymi oczami tworzyło wygląd słodkiego chochlika. Rano obawiałam się, że nie poradzi sobie z zadaniem, które jej powierzyłam, bo była na to w pewnym sensie za miła, ale pokładałam w niej nadzieje, o czym miała ona świadomość. Zawiedzenie mnie było jak zawiedzenie redaktor naczelnej amerykańskiego „Vogue” – niedopuszczalne i spisujące na starty, nawet jeśli było się przyjaciółkami. Eleanor zaś była jej kompletnym przeciwieństwem. Czarne włosy sięgały jej do ramion, a postrzępione końcówki wywijały się we wszystkich stronach, brązowe, przygaszone oczy mogły wprowadzić w błąd, bo to właśnie Eleanor jej z nas najbardziej zwariowana i żywiołowa. Od czasu do czasu irracjonalność jej zachowania dawała o sobie znać, ale w gruncie rzeczy była normalną, może czasem zbyt nadpobudliwą, ale dobrą przyjaciółką.
– Co jest dziewczyny? – Przywitała się wesoło Eleanor. Alodie uśmiechnęła się do nas nieznacznie.
– Ona zwariowała. – Poskarżyła się od razu Valerie. Dziewczyny spojrzały na mnie pytająco. Zostawiając ich bez odpowiedzi, weszłam do garderoby i ściągnęłam ze złotego wieszaka sprawcę oburzenia mojej przyjaciółki. Bez słowa rzuciłam nią w nic niespodziewającą się blondynkę i utkwiłam w niej spojrzenie nieznoszące sprzeciwu.
– Ta sukienka będzie Ci idealnie pasowała! – Rozentuzjazmowała się czarnowłosa.
– Ale ja nie chcę – jęknęła. – Nie masz czegoś w bardziej stonowanych odcieniach?
– Nie – odparłam krótko i ostro.
Dziewczyna nie wiedziała co miała zrobić. Wzrokiem szukała pomocy u Alodie, ale ona bawiła się rękawami swojego swetra nie zwracając na nią uwagi. Wiedziała, że jak ja się na coś uprę, to nie odpuszczę tak łatwo. Zrezygnowana wzięła ubrania i zamknęła się w łazience. Pomogłam Eleanor dobrać bluzkę do jej czarnych, skórzanych spodni i botków i zajęłam się makijażem Alodie, która odsłoniła kwiecistą sukienkę z dekoltem, którą miała założoną pod swetrem. Podkreśliłam jej oczy i kości policzkowe, a proste włosy zakręciłam na lokówce. Podarowałam jej jeszcze naszyjnik, który przyciągał uwagę na jej odsłonięty, oczywiście w granicach smaku, biust. Moje dwie pozostałe przyjaciółki również grzebały w swoich kosmetyczkach.
– Myślisz, że to zadziała? – spytała niepewnie, kiedy zamykałam zapięcie na jej szyi.
– Oczywiście, że tak. Pamiętaj, słodka kusicielka. On takie lubi.
– To czemu zadawał się z tobą? – Usłyszałam za sobą Valerie. Nie często mi się sprzeciwiała lub obrażała, ale chyba rozgniewałam ją tą sukienką. Odwróciłam się i rzuciłam jej spojrzenie ostre jak błyszczące nożyczki.
– Pomyśl o tym jak o przygotowaniu do filmu. To sposób żeby sprawdzić twoje umiejętności, więc jakby nie patrzeć, upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu.
– Dobra, postaram się, ale przestań się tak szaleńczo uśmiechać. Przerażasz mnie – mruknęła i wstała od toaletki, przy której ją malowałam. Po wyprostowaniu moich brązowych, falowanych włosów i zrobieniu delikatnego makijażu, ubrałam obcisłą niebieską sukienkę przed kolano i czarne szpilki. Wszystkie byłyśmy gotowe.
Głośne dźwięki muzyki pulsowały w uszach, po podłodze przechodziły wibracje. W domu Blaisa było duszno i tłoczno, bogate dzieciaki z Prywatnej Szkoły Imienia Jean-Jacques Rousseau’a bawiły się w najlepsze w nowocześnie urządzonym salonie, mojej uwadze nie uszedł również fakt, że kilkoro, zapewne pod wpływem alkoholu, nastolatków wskakiwało do dużego basenu w ogródku, mimo zimnego, wiosennego wieczoru. Kolorowe światła błyskały po pomieszczeniu, a koło stóp kłębił się szary dym. Impreza godna najpopularniejszych klubów w mieście.
– Pamiętaj o naszym planie, daj znać Valerie i Eleanor, kiedy zaczniesz działać. – Alodie kiwnęła głową, potwierdzając, że usłyszała wszystko co powiedziałam jej na ucho. – Możesz iść.
Dziewczyna uśmiechnęła się do nas i zniknęła w tłumie tańczących, ocierających się o siebie ciał. Zauważyłam, że cała niepewność z niej wyparowała i była gotowa podjąć się wyznaczonego zadania. Może i nie była zbyt pewna siebie ani przebojowa, ale kiedy wyobrażała sobie, że jest kimś innym i wcielała się w jakąś filmową bohaterkę, po jej charakterze zostawała jedynie blada poświata, przyćmiona przez nowe światło odgrywanej przez nią postaci. Eleanor, Valerie i ja przystanęłyśmy przy stoliki uginającym się pod ciężarem przekąsek i napoi w kącie pokoju. Odwróciłam się do przyjaciółek.
– Eleanor, znajdź konsolę i DJ’a, czekaj na znak. Na ciebie też liczę. – Dziewczyna wyszczerzyła się, chwyciła małą kanapeczkę do ręki i ruszyła w głąb salonu ruszając się w rytmie piosenki.
– Rochelle! – Usłyszałam za sobą wesoły głos Andre. Zaraz dodał nieco mniej radosnym tonem. – I Valerie. Miło was widzieć.
Twarz mojej przyjaciółki wykrzywiła się w grymasie. Spojrzała na mnie znacząco i powiedziała coś, że musi kogoś znaleźć. Prawdą było, że nie przepadała za chłopakiem i wolała jak najszybciej zniknąć z jego otoczenia. Chwyciłam ją za nadgarstek, gdy odchodziła.
– Nie odchodź za daleko.
Andre stanął uśmiechnięty przede mną, bez słowa nalał drinka i mi go podał. Uśmiechnęłam się wdzięcznie.
– Świetnie wyglądasz. Nie wiedziałem, że tu będziesz. – Chłopak był jednym z bliskich przyjaciół Blaisa, z którym miałam stosunkowo dobre kontakty, przez co nie raz mój były oskarżał nas o romans. Szkoda, że nie ma leku na brak zaufania.
– Blais napisał do mnie rano, postanowiliśmy porozmawiać o kilku sprawach – wyjaśniłam.
– Wiesz, nie mam nic do niego, to mój przyjaciel, ale lubię cię, więc dam ci radę. On nie jest taki, jaki ci się wydaje. Byliście ze sobą dosyć długo, co mnie zdziwiło, ale oboje wiemy, że to było przelotne zauroczenie. Nie zmarnuj jeszcze więcej czasu na niego.
– Co to znaczy? Czy ty o czymś wiesz?
– Jakby to powiedzieć… Blais nie zawsze był fair w stosunku do ciebie. Przykro mi.
To było tylko kilka słów, ale ich ciężar zawisł w powietrzu. Czułam jakby ktoś wbił mi nóż prosto w serce, i jakby tego było mało, wiercił nim chcąc zadać jeszcze więcej bólu. Świat zawirował mi przed oczami. Oskarżał mnie o zdradę, podczas gdy sam reprezentował niewierność? W tamtej chwili resztki uczuć i szacunek do niego zniknęły jak za machnięciem magicznej różdżki, chciałam tylko żeby mnie popamiętał.
– Wszystko w porządku, było, minęło. Dziękuję, że mi to mówisz.
– Chętnie bym pogawędził, ale muszę iść. Baw się dobrze. – Ruszył w kierunku jakiegoś kolegi, który na niego czekał. W drugim kącie salonu mignęła mi sylwetka mojego byłego chłopaka. Zmusiłam się do uśmiechu i podeszłam do niego, uśmiechając się zalotnie. Dostrzegłszy mnie kiwnął głową do kilku osób stojących wokół niego, którzy na ten znak rozeszli się, dając nam trochę prywatności.
– Wiedziałem, że przyjdziesz – powiedział pewny siebie, położył dłoń na moim biodrze i musnął mój policzek. Przewróciło mi się w żołądku na samą myśl, że jeszcze przed chwilą mógł całować kogoś innego. Zachowałam jednak uśmiech na twarzy.
– Nie mogłabym ci odmówić. – Zachichotałam głupio. Dla dobra planu postanowiłam ten jeden, jedyny raz zniżyć się do jego poziomu.
– Przemyślałem to sobie i stwierdziłem, że byliśmy ładną parą. Po co to marnować?
W tamtym momencie straciłam wiarę w nasze uczucie i wszystkie wspólne, dobre wspomnienia. Wydaje ci się, że znasz człowieka jak własną torebkę, a może i nawet lepiej, by niespodziewanie pokazał ci swoje prawdziwe oblicze, które nie śniło ci się nawet w koszmarach. Nie wiem czy poczułam się bardziej zraniona, czy rozczarowana. Nie wiem. Patrząc w jego oczy starałam się dostrzec tam chociaż iskierkę miłości, obowiązku opieki, zaufanie, chciałam odnaleźć w nich wszystkie uczucia, którymi powinno darzyć się ukochaną osobę. Z bólem serca, ale muszę przyznać, że nie znalazłam tam nic. Jego niebieskie oczy, zwierciadła jego duszy, nie odbijały jego uczuć do mnie.
– Wiesz Blais, ja… Ja jeszcze nie zdecydowałam, chyba potrzebuję więcej czasu. – Widziałam jak wyraz jego twarzy minimalnie się zmienia. Kąciki ust zadrżały lekko, niepewne czy zostać na swoim miejscu, ale wciąż unosiły się ku górze, tworząc teraz nieszczery uśmiech. Zdenerwował się.
– Jasne, jasne, nie ma sprawy. – Ukazał szereg białych, zdrowych zębów. To chyba nie była najlepsza pora, żeby spytać się o jego dentystę, prawda? – Wyślij smsa, kiedy się namyślisz.
Oczywiście, decyzję w sprawie przyszłości naszego związku miałam przesłać mu na telefon, zamiast jak na cywilizowanych ludzi przystało, powiedzieć na spotkaniu, w cztery oczy. W umyśle widziałam Wysiliłam się ostatni raz, żeby posłać mu uśmiech i odeszłam kilka kroków, znikając w tłumie nastolatków. Muzyka roznosiła się echem po dużej willi, trzęsącej się teraz w posadach. Nagle to wszystko zaczęło mi przeszkadzać. Głośne dźwięki, tłum taranujący moje ciało, ściskający je jak w jakiejś szafie wypełnionej po brzegi ubraniami, pijackie śmiechy. Czułam się oszukana, brudna i po prostu wściekła. W tym świecie nie można ufać nikomu.
Odnalazłam w tłumie Valerie, do której od razu, bez żadnego słowa wyjaśnienia przytuliłam się. Objęła mnie i pogładziła uspokajająco po włosach. Za to właśnie ją kochałam. Zawsze mogłam do niej przyjść, nieważne o jakiej porze, nie mówiąc nawet o co chodzi, a ona rzuciłaby wszystko, żeby po prostu ze mną siedzieć i czekać aż mi się polepszy. Była najwspanialszą przyjaciółką na świecie i choć czasem się kłóciłyśmy, i miałyśmy siebie dość, to i tak nie zamieniłabym ją na nikogo innego. Znałam ją od przedszkola, od zawsze była ze mną, nawet kiedy zostawiłam ją i zaprzyjaźniłam się z Mandy, ona czekała na mnie cierpliwie, jakby wiedziała, że w końcu zrozumiem swój błąd. Zawsze stała za mną murem. Czułam się winna, że bywałam dla niej okropna, ale ona rozumiała to lepiej niż ktokolwiek inny. Była moim oparciem. Nie wiem co bym bez niej zrobiła.
– Jeszcze tego pożałuje. – powiedziała cicho.
Przez następną godzinę starałam się udawać, że dobrze się bawię, ale jedyne, co mogło mnie tego wieczoru ucieszyć jakoś nie nadchodziło. Czekałam na wiadomość od Alodie, a kiedy w końcu nadeszła, stałam się jedną z najszczęśliwszych osób na świecie. „Pierwsze piętro, drugie drzwi na prawo”. Normalnie taka wiadomość nie powinna cieszyć nikogo, ze względu na swoją dziwną i nic niewyjaśniającą treść, ale nie obchodziło mnie to. Valerie poszła poszukać Eleanor, a ja udałam się w wyznaczonym kierunku. Stopnie schodów ciągnęły mi się w nieskończoność, czułam się jakbym szła na ścięcie, ale kiedy stanęłam w końcu na ich szczycie, czułam się, jakbym wygrała milion euro. Dotknęłam złotej klamki drzwi, przez które miałam zaraz wejść. Wachałam się chwilę. Była zimna i nieprzyjemna w dotyku. Gdyby rzeczy martwe mogły mówić, z pewnością powiedziałaby „Jestem lepsza od Was wszystkich, zwykłych brudnych klamek!”, ale jej głos zniknąłby pośród innych, głośniejszych i ważniejszych wrzasków. Bo kogo obchodzą klamki? Nawet, jeśli są złote? Wypolerowane i czyściutkie, wciąż są jedynie klamkami. Nieważne co zrobią, nieważne kogo ukarają, nieważne jak bardzo będą chciały pokazać się w innym, lepszym świetle, będą jedynie jednymi z licznych, a lepszy wygląd nie zapewni im niczego. Mogą się starać, dobrze wyglądać, świecić, ale tak naprawdę nie są ważne i zaczynają zdawać sobie z tego sprawę.
Nacisnęłam rączkę, drzwi stanęły przede mną otworem. Gdybym nie była przygotowana na taki widok, z pewnością stanęłabym teraz jak wryta.
– Jak możesz?! – krzyknęłam. Postarałam się, żeby w moim głosie dało się usłyszeć rozpacz i złość.
Blais stał przed łóżkiem w rozkroku, odwrócony do mnie nagimi plecami. Przed nim, na pościeli leżała jakaś postać. Wiedziałam, kto to był. Szatyn odwrócił się do mnie zmieszany. Wyglądał na zaskoczonego, ale coś mi nie pasowało. Oczywiście, pomijając fakt, że mój były chłopak stał półnagi przed Alodie, moją przyjaciółką. Nikt nie miał zamiaru się odezwać, więc wzięłam sprawy w swoje ręce.
– Co tu się dzieje?!
– Chelie. – Alodie zerwała się z łóżka, poprawiając podciągniętą sukienkę. Znów się odezwała, jej głos był płaczliwy, przepełniony lękiem. – Dz-dzięki Bogu… O-o-on t-u… ch-h-ciał… a ja n-n-ii-e – Rozpłakała się, zanim zdążyłam zrozumieć chociażby sens jej wypowiedzi. Blais patrzył to na mnie, to na nią, nie wiedząc co powiedzieć. Jeden zero dla płci pięknej.
– Chciałeś zaciągnąć ją do łóżka?! Ty bydlaku! – Chwyciłam blondynkę za drobną dłoń i przyciągnęłam ją do siebie. Razem opuściłyśmy pokój. Przedstawienie miało odbyć się gdzieś indziej. Serce chciało najwyraźniej wyrwać się z mojego ciała, bo biło tak mocno, że zaczynałam obawiać się o stan moich żeber. Zbiegłyśmy ze schodów. Nie wiedziałam co mam myśleć, nie mogłam wyjść z roli pokrzywdzonej byłej, ale martwiłam się, że chłopak za nami nie pobiegnie, co będzie równoznaczne z niepowodzeniem planu. Muzyka ucichła, w całym pomieszczeniu dało usłyszeć się niezadowolone pomruki nastolatków. Zaczęłyśmy przepychać się do wyjścia. Ludzie widząc w jakim stanie jest moja przyjaciółka, zaczęli ustępować nam drogi. Usłyszałam jak ktoś z głośnym tupotem zbiega po schodach.
– Chelie, czekaj. – Uśmiechnęłam się do siebie w duszy, słysząc głos mojego byłego chłopaka. Odwróciłam się. Stał dwa metry od nas, pogniecioną bluzkę założoną miał na lewą stronę, włosy sterczały mu na głowie w kompletnym nieładzie.
– Jak śmiesz się jeszcze do mnie odzywać! Chciałam dać ci drugą szansę, a ty robisz takie coś?! Chciałeś się na mnie zemścić?! Dobrze, ale dlaczego kosztem mojej przyjaciółki? Jesteś jeszcze gorszy niż myślałam.
– Co?! To ona się na mnie rzuciła! – Jak na zawołanie, Alodie zaniosła się jeszcze większym płaczem, wtulając się w moje ramię.
– Czy tak wygląda dziewczyna, która chciałaby iść z tobą do łóżka?- krzyknęłam zła. Tłum zaczął szeptać między sobą, zaczynając orientować się w sytuacji. Kilku kontaktujących chłopaków przysunęło się w naszym kierunku, gotowych bronić nas przed ewentualnym atakiem Blaisa.
– Proszę bardzo, patrzcie ludzie! Gospodarz idealny, chciał zgwałcić moją przyjaciółkę. – Nie sądziłam, że tak szybko pójdzie, ale większość zebranych osób chyba mi uwierzyła.
– Ona kłamie. To wszystko to tylko jej popieprzony plan! – Wskazał na nas ręką, ale najwidoczniej byłam bardziej wiarygodna, bo ludzie posyłali mu zniesmaczone i wściekłe spojrzenia.
Koło mnie pojawiła się Valerie i Eleanor, która nawiasem mówiąc odwaliła kawał dobrej roboty z muzyką. Nie wiem jak zdołała przekonać DJ’a, żeby wyłączył dźwięk, ale gdyby tego nie zrobił, nikt nie zwróciłby na nas uwagi, wciąż bawiąc się w najlepsze. Wszystko szło według planu. Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– Naprawdę sądzisz, że podstawiłabym ci pod nos własną przyjaciółkę? Mnie mogłeś oszukiwać, ale nie daruję ci, że chciałeś ją wykorzystać – powiedziałam łamiącym się głosem. Spojrzenie Blaisa mówiło, że się zemści, ale nie obchodziło mnie już to, dostał to na co zasłużył. Uznałam, że takie przedstawienie starczy. Razem z przyjaciółkami wyszłam z domu, zostawiając wszystkich z mętlikiem w głowie. Ta impreza na pewno będzie jeszcze długa na ustach całej szkoły.
Chłodny wiatr uderzył mnie w twarz. Skrzywiłam się lekko. Światła bijące z okien domu oświetlały przestronny ogród oraz ścieżkę, którą kierowałyśmy się do furtki. Uliczne latarnie ustawione co kilka metrów dobrze radziły sobie z powierzonym im zadaniem i mimo trwania późnej godziny, na ulicy było stosunkowo jasno. Szłyśmy chodnikiem, każda chciała powiedzieć coś od siebie, więc musiałyśmy się przekrzykiwać, co tworzyło mały charmider. Każda była tego samego zdania, nasz plan przebiegł idealnie, reputacja Blaisa została zszargana.
– Byłaś genialna. – Przytuliłam Alodie. Nawet mimo ciemności mogłam dostrzec na jej policzkach mokre ślady pozostawione przez łzy. Byłam z niej dumna, sama bym lepiej tego nie zrobiła. Wciąż zastanawiało mnie jednak, jak zdołała zaciągnąć Blaisa do sypialni. Wolałam, jednak zostawić już tą sprawę w spokoju i zebrać siły na jego kontratak, który byłam pewna, że nadejdzie. Prędzej czy później.
Weszłyśmy do parku otoczonego żelaznym płotem i usiadłyśmy na pierwszej ławce z brzegu, schowanej za kilkoma krzakami. Nieliczne latarnie porozrzucane po niewielkim terenie rzucały przyciemnione światło, toteż cały krajobraz tonął w głębokiej nocy. Brukowe ścieżki prowadziły teraz w ciemne zakamarki lub znikały za grubymi pniami drzew. Nie bywałam w tym miejscy często, zwłaszcza po zmroku, ale kiedy byłam z przyjaciółmi, nic nie było mi straszne. Rozmawiałyśmy przyciszonymi głosami, co było trudne, bo każdą z nas targały pozytywne emocje. Kiedy Alodie ziewnęła, zdecydowałyśmy się wracać do swoich domów. Pożegnałam się z dziewczynami, gdyż one wychodziły główną bramą, a ja postanowiłam przejść skrótami przez park. Obserwowałam jak znikają za płotem. Miałam już odejść od ławeczki, ale dostrzegłam na niej ciemny, mały kształt. Telefon Eleanor. Chciałam już za nią krzyknąć, ale stwierdziłam, że i tak mnie już nie usłyszy, więc zgubę oddam jej jutro. Wzięłam urządzenie do ręki i poszłam w swoją stronę.
Już po kilku krokach zaczęłam żałować swojej decyzji. Za każdym razem, kiedy wiatr poruszał liśćmi wydawało mi się, że słyszę za sobą czyjeś kroki. Nie odważyłam się odwrócić i sprawdzić, czy to tylko wyobraźnia płata mi figle.Przyśpieszyłam. Z boku dobiegł mnie dźwięk łamanej gałęzi. Zatrzymałam się i wytężyłam wzrok, by zobaczyć coś w panującej tam ciemności, ale niczego nie dostrzegłam. Ruszyłam powoli na przód, ale przed dalszą drogą powstrzymał mnie znów jakiś hałas. To było coś jak… syczenie. Nie chciałam wiedzieć skąd ono dokładnie dochodziło, ani z jakiej wężowej paszczy się to wydobywa. Zrobiłam najodważniejszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy – pobiegłam do wyjścia, nie zważając nawet, że po drodze zgubiłam prawie moje buty na obcasie. Naprawdę ciężko się w nich biega, ale strach sprawił, że nie myślałam o tym, że z łatwością mogę teraz runąć na ziemię i się już nie podnieść. Cud, że nie poskręcałam sobie kostek. Wybiegłam z parku, jakby co najmniej goniła mnie moja źle ubrana nauczycielka matematyki. Zatrzymałam się dopiero kilka uliczek dalej, niedaleko mojego domu. Płuca mi płonęły, nogi mi się trzęsły, z ledwością byłam w stanie utrzymać równowagę, myślałam, że już nic nie może mi tak bardzo zepsuć humoru, ale się pomyliłam. Usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości, z przyzwyczajenia zerknęłam na telefon Eleanor.
Nie wyszło po naszej myśli. Nie wiem czemu, ale ludzie jej uwierzyli. Trzeba będzie zniszczyć ją w inny sposób. Blais
Bardzo ciekawe. Co prawda, coś się rozwaliło z kolorem czcionki, ale jakoś dałam radę. Masz śliczne opisy w tym opowiadaniu i na prawdę wciąga swoją treścią. Praca jest bardzo dobra- na mega wysokim poziomie, co mi się podoba 😀
Dużo masz zamiar napisać części? Tak z ciekawości pytam
Pozdrawiam, Grupowa :*
Dziękuje, mam nadzieję, że te pomieszane kolory, to nie moja wina 😀
No cóż, jak narazie jest tylko prolog i rozdział pierwszy, a jeszcze trochę wydarzeń do opisania mi zostało, ale to wszyscy zależy od czasu i weny.
Pamiętam, że prolog mi się bardzo podobał. Masz gładki i przyjemny styl pisania- niby opko takie długie a nawet nie zauważyłam, żę je przeczytałam! Brawo! 😀 Uwielbiam czytać takie powiadania, bo one zawsze są miłą odskocznią :p
Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy :3
Łał. Przyjemnie się czytało, ciekawe i wciągające.
Chciałabym taki pisać <3 Dawno nie czytałam czegoś takiego. Przypomina mi jedną książkę, ale nie pamiętam jaką…
Szkoda, że mało osób czyta te dobre opowiadania, że wiele blogowiczów zraża się długością lub dużą ilością części. Nie wiedzą, co tracą! Dzięki że wyciągnęłaś mnie z fali lenistwa i nie czytania praktycznie niczego. Na pewno zajrzę do następnych części!
Jane <3
Omo, omo, omo! ♥_♥
Klamka mnie zabiła. Totalnie. Uważam, że to geniusz. Właśnie w takich metaforach objawia się talent.
W tym rozdziale pojawiło się tak wiele pięknych myśli, które mnie urzekły. Zwłaszcza na początku.
Akcja z byłym – świetny pomysł. Końcówka – wow. Ciekawa jestem, jak to się potoczy.
Klamka najlepsza XD
W tym rozdziale było o wiele więcej rozmyśleń niż np. w następnym. Muszę znaleźć jakiś złoty środek i to połączyć :3