[Wersja Poprawiona]
*http://pl.wikipedia.org/wiki/Remake
Onyksowy Smok
Część 1
Mimo narastającego tłoku na placu, trudno byłoby nie zauważyć przechodzącego samym jego środkiem smoka. Mimo swoich sporych rozmiarów i wagi, był on jeszcze bardzo młody. W okolicach przebywało przynajmniej kilkanaście innych smoków znacznie masywniejszych i cięższych. Młody smok był jednakże najdłuższym stworzeniem na placu, lecz niemożliwym było spostrzec to z powodu wielu małych smoków przydeptujących jego gładki ogon.
Plac był piękny. Złote zdobienia, mieniące się wieloma kolorami opale i cenne kruszce pokrywały każdy centymetr jego powierzchni. Otaczały go wysokie trybuny, nadające się zarówno dla największych smoków, jak i dla ich mniejszych pobratymców. Do placu prowadziła wspaniała droga, nie mniej majestatyczna, skrząca się w promieniach wstającego słońca. To właśnie nią szły smoki zmierzające na uroczystość.
Największe kładły się niczym olbrzymie lwy w trybunach z najlepszym widokiem. Te uprzywilejowane, raczej przeciętnej wagi, siadały tylko trochę wyżej. Nawet dla tych najmniejszych, jeśli miały jakiejkolwiek znajomości, przygotowano wygodne miejsca w górnych lożach, skonstruowanych z myślą o maksymalnym zwiększeniu widoczności, aby każdy siedzący tam smok zobaczył uroczystość. Młodsze lub mniej wpływowe smoki zmuszone były do pozostania poza trybunami w okolicach placu.
Gdy młody smok stanął na środku placu i rozłożył ogromne skrzydła, stworzenia zebrane na trybunach mimowolnie westchnęły, wpatrzone w przypominające ogień piękne, czerwone i żółte wzory. Smok uderzył skrzydłami, wzniósł się nad plac i zaryczał donośnie. Najmniejsze z zebranych skuliły się ze strachu, większe zaś kiwały głowami z aprobatą.
Podczas prezentacji Rada Smoków powinna zadecydować o losie podrośniętego już smoczątka oraz określić jego pozycję społeczną. Czasem zdarzały się przypadki, że potomkowie najznamienitszych smoczych rodów nie musieli się prezentować, by osiągnąć wysokie miejsce w hierarchii. Małe smoki nie zawsze były skazane na porażkę – dzięki swojemu ubarwieniu, charakterowi lub specjalnej zdolności mogły wyróżnić się ponad te większe, ale bardziej przeciętne.
Spojrzenia wszystkich było zwrócone na prezentującego się smoka.
Skrzydła. Płonęły.
Jego skrzydła płonęły.
***
Will obudził się w środku nocy zlany potem. Przeczesał włosy palcami i rozejrzał się dookoła, zdenerwowany. Ku jego uldze był w swoim niewielkim pokoju na poddaszu nowojorskiej kamienicy. Niewiele widział w ciemności, ale otaczały go wciąż te same ciepło-brązowe ściany, w twarz łaskotał go ten sam biały, baldachim nad dużym, ciężkim łóżkiem. Z duszą na ramieniu wstał i po omacku zapalił świecę. Jej jasne, chybotliwe światełko oświetliło mu twarz, oślepiło na chwilę nieprzyzwyczajone do światła oczy. Cienie tańczyły złowieszczo na ścianach.
Cieni nie należy się bać, oznaczają, że w pobliżu jest światło.
Chłopak znów miał koszmar. Śnił mu się smok o płonących w ciemności skrzydłach i czarna smoczyca skradająca cię w mroku. Nie wiedział gdzie się wówczas znajduje, czuł tylko otaczającą go pustkę, niemal namacalną czerń. Will wziął świeczkę i podszedł do biurka. Nie miał dużego mieszkania. Mieszkał ze swoją siostrą na ostatnim piętrze kamienicy. W niewielkim pokoju stało duże, żeliwne łóżko ze starym baldachimem, dębowe stare biurko odziedziczone po ojcu i kulawy stół z rozchybotanymi krzesłami. Na biurku leżał kawałek czerpanego papieru z kwiatami, który dała mu Cass. Obok leżało pióro ich matki, instruowane onyksem. Było bardzo cenne i stanowiło jedną z niewielu pamiątek po rodzicach. Złapał je w dłoń i zapisał kilka liter. Nie patrzył na wypływające spod niego znaki, pozwolił dłoni swobodnie sunąć po papierze.
Cass, jego siostra, spała w pokoju obok, niewiele większym od jego. Mimo skromnego mieszkania, nie byli biedni. Ich rodzice byli jednymi z najbogatszych mieszkańców Londynu, tam też urodził się Will. Potem jednak stało się coś, co na zmusiło ich do opuszczenia Anglii.
Tu, w Nowym Jorku na świat przyszła Cass. Była bardzo podobna do brata. Miała jak on czarne, aksamitne włosy i fiołkowe, niemal fioletowe oczy. Oboje byli szczupli i wysocy. Will zawsze dbał o młodszą siostrę. Miała dopiero 14 lat. Nie miał na świecie nikogo innego. Ich rodzice zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Will wiedział jedno: musi się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. A jedynym na to sposobem było wyruszenie do Anglii.
***
Następnego dnia chłopak niewiele się zastanawiał. Złapał swoją torbę podróżną, spakował najpotrzebniejsze rzeczy i schował trochę pieniędzy. Pośpiesznie skreślił kilka słów do Cass. Zakradł się do jej pokoju i położył list na szafce nocnej. Pogłaskał ją jeszcze po czarnych, falowanych włosach i wybiegł z mieszkania.
Od razu poszedł do portu. Stało tam kilka statków handlowych. Will podszedł do jednego i zaoferował kapitanowi kilka złotych monet. Po kilku minutach targowania się, czarnowłosy chłopak mógł wyruszyć w podróż na Wyspy Brytyjskie.
***
Will wpatrywał się w odległe, poszarpane wybrzeże Anglii. Londyn majaczył w oddali niczym senna mara, skąpany w chmurze chłodnej mgły. Po kilku monotonnych tygodniach na statku chłopak był już znudzony. Nie należał do cierpliwych osób, był trochę impulsywny i chętny do działania.
Już nie mógł się doczekać chwili, w której wyjdzie na brzeg. Zamierzał pójść do starego domu swoich rodziców. Pamiętał to miejsce jak przez mgłę, ale w starym kufrze ojca znalazł mapę Londynu z zaznaczoną willą. Znajdowała się na nadbrzeżu rzecznym, jeśli wierzyć dokumentowi i notatkom na dołączonym skrawku papieru. Will prawie nie pamiętał swojego taty – nie był do niego przywiązany w równym stopniu jak do mamy. Rodzice zginęli, kiedy miał 10 lat. Było mu na początku ciężko, on i siostra mieszkali w dalekiej rodziny. Kiedy skończył 16 rok życia mógł sam zamieszkać, kupił mieszkanie i zabrał ze sobą Cassie.
Wreszcie statek przybił do brzegu.
Tego czarnowłosy chłopak się nie spodziewał. Wszystkie jego najgorsze koszmary… smoki. Nawiedzały go w snach, a teraz dopadły go w rzeczywistości.
Na brzegu pojawiły się smoki. Inni ludzie na pokładzie ich nie widzieli. Will zamarł w bezruchu. Tętno mu przyśpieszyło, oddech stał się płytki i urywany. Smoki. Dlaczego tylko on je widzi? Przecież smoki nie istnieją! Może ma zwidy? Tak, na pewno. To jakieś halucynacje spowodowane… przez coś, ale to nie może dziać się naprawdę. Może to kolejny koszmar? Czy to tylko zły sen, a po chwili chłopak się obudzi, zapali ogarek i wpatrzy w hipnotyzujący płomień świecy? Jeśli będzie naprawdę źle, obudzi Cass i rozpalą rzadko używany kominek. Potem zrobi śniadanie, pójdą do szkoły. Wszystko będzie dobrze. Sam w to nie wierzył, ale na razie tylko to wyobrażenie trzymało go przy zdrowych zmysłach.
Przyszedł czas na zejście na ląd. Jeszcze chwilę temu tak bardzo chciał się tu znaleźć, teraz bał się tego wszystkiego. Minie kilka dni, zanim będzie mógł wrócić do domu. Gardło miał suche jak pieprz, ręce mu się trzęsły. Zbliżył się do burty i gdy schylił się by wysiąść, z kieszeni jego kurtki wypadła niewielka karteczka z papieru czerpanego z zasuszonym fiołkiem.
Widniało na niej tylko kilka słów. Rozpoznał własny charakter pisma. W pierwszym odruchu nie podniósł kartki. Potem jednak podbiegł i przeczytał zapisane na niej zdanie. Zamarł i powoli zacisnął dłoń na kartce, po czym schował ją do torby. Całą drogę przez port przed oczami stały mu te słowa, kilka słów skreślonych przez niego pośpiesznie w nocy poprzedzającej wyjazd.
Dragons are for Real.
***
Will szybko przemykał obok portowych domów. Cicho stąpał skryty w cieniu. Z torby wyjął mapę rozejrzał się dookoła. Od willi dzielił go może kilometr drogi. To nie dużo, ale warunki były naprawdę niesprzyjające. Bezustannie siąpił deszcz, a na ulicach Londynu zalegała mgła.
Will nie czuł się komfortowo wśród tak wielu znienawidzonych przez niego stworzeń. Już nawet się nie bał. Czuł złość, bezsilność wobec tak wielu smoków. Sprytnie ukrywał swoje uczucia. Wolał się nie narażać tej dziwnej społeczności. Co więcej, nigdzie nie zauważył ludzi. Aleje miasta były szerokie i przestronne, przechadzały się nimi niewielkie Smoki. Wyglądały naprawdę żałośnie i Willowi prawie zrobiło się ich żal. Prawie. A prawie robi wielką różnicę.
Po kilku minutach ukrywania się między budynkami przed smokami, chłopak był cały przemoczony. Pamiętał z opowieści matki, że w Londynie wciąż pada deszcz, a na niebie snują się szare, wilgotne chmury. Kiedy był mały, zawsze marzył o lataniu, chciał dotknąć obłoków. Matce jednak nie spodobał się ten pomysł, usiłowała wybić mu go z głowy. Mimo to Will dalej o tym śnił. Czasem wchodził na ostatnie piętro kamienicy, w której mieszkał i patrzył w górę. W Nowym Jorku było często pogodnie, po niebie snuły się białe obłoki.
W pewnym momencie doszedł do małych, wąskich schodków. Spojrzał w górę i spostrzegł, gdzie prowadzą. Na szczycie małego wzniesienia stał dom. Jego dom. Nie wyglądał normalnie. Był dużo większy niż mu się wydawało. Miał kilka pięter, olbrzymi taras i zejście prowadzące na plażę. Był piękny, ze ścianami z kamieni, ozdobiony muszlami.
Kiedy Will był już dość wysoko, na swoje nieszczęście potknął się o wystający fragment skały i zaczął spadać ze śliskiego klifu. Zdążył jeszcze złapać się skały przed upadkiem. Usiłował się podciągnąć wyżej, gdy nagle usłyszał łopot skrzydeł. Smoczych skrzydeł. Przed oczami miał mroczki od wysiłku, a po chwili zemdlał i zaczął spadać w stronę wody.
Obudził się. Przed oczami jednak stanął mu widok, w porównaniu z którym jego najgorsze koszmary wydawały się być filmem przyrodniczym. Leżał na ziemi, a nad jego twarzą pochylał się SMOK. Wpatrywał się w Willa swoimi czerwonymi ślepiami. Miał białe łuski całe w czerwonych zdobieniach. Po chwili jednak smok odszedł bez słowa, a serce Willa zwolniło odrobinę. Wstał i rozejrzał się powoli. Otaczały go smoki. Jeden z nich warknął coś w języku, którego Will nie znał i po angielsku kazał mu iść za sobą. Chłopak opuścił głowę i przyjrzał się swoim ubraniom. Jego czarna kurtka była cała w pyle i morskiej wodzie, a spodnie i buty pokryła cienka warstwa błota.
Po krótkim spacerze, wprowadzono go w podziemia. Było tam mnóstwo olbrzymich komnat, stworzonych z myślą o smokach i wiele klatek. Budowanych z myślą o ludziach – pomyślał Will. Zrobiło ku się sucho w gardle, a puls przyśpieszył. Oddech stał się płytki i urywany.
Najpierw zaprowadzono go do dużej jaskini, gdzie czekał całkiem niewielki (trochę wyższy od konia), ale ładny i zadbany, wystrojony w klejnoty smok. Przyglądając się mu kilka minut mruczał uwagi w języku, którego Will nie tyle nie rozumiał, co nawet nie próbował słuchać. Zajęty był oglądaniem pokoju, a raczej groty o niesamowicie wysokim sklepieniu i przylegających do niej pomieszczeń. Z początku nie mógł uwierzyć, że jest w podziemiach. Chociaż było wiele wyjść, to prawdopodobnie nawet ten mały smok mógłby go złapać. Chłopiec powoli zaczynał rozumieć panujący tu dziwny system hierarchii. Przy tak marnym rozmiarze smok musiał być wyjątkowo utalentowany lub wpływowy. Tylko najwyżej położone stworzenia mogły sobie pozwolić na tak kosztowną biżuterię z klejnotów. Prestiż, sława i pieniądze – zaśmiał się w duchu z iście wisielczym humorem.
Potem smok chyba na coś się zdecydował (zabiją mnie czy nie? – pomyślał Will), bo poprowadził go plątaniną korytarzy. Prosto, lewo, prawo, prawo, lewo, prosto, prawo, jeszcze trochę przed siebie… Potem jednak pogubił się wśród zakrętów. Wreszcie doszli do niewielkich drzwi, smok raczej się tam nie zmieści. Will przyjął to z ulgą. Smok postukał ogonem w drzwiczki. Will stał w korytarzu i czekał, aż ktoś otworzy. Gdy odwrócił się by zapytać smoka, kiedy ktoś mu otworzy, nie zobaczył go. Zniknął bezszelestnie. Otworzył więc sam drzwi i wszedł do środka.
Kiedy Will przekroczył próg pokoiku, na fotelu siedziała dziewczyna. Była z pewnością niewiele od niego starsza i bardzo piękna. Najpierw chłopak był zdziwiony, a po chwili poczuł ulgę, że jednak są tu jacyś ludzie. Potem jednak jej miejsce zajęła frustracja, a następnie złość. Kiedy patrzył, jak panienka piłuje sobie paznokcie i udaje, że go nie widzi, a potem wstaje i obrzuca go spojrzeniem, jakby był jakimś wyjątkowo ładnym okazem egzotycznego ptaka, nie wytrzymał.
– Co ty sobie wyobrażasz?! Co tu się wy… – nawet nie dokończył zdania, gdyż dziewczyna szybko i zwinnie objęła go od tyłu i zasłoniła mu usta dłonią. Jej włosy lekko musnęły jego policzek. Pachniała wiśniami. Powoli ochłonął. Puls zwolnił, oddech się wyrównał. Złość i bezradność zastąpiła chęć działania. Mógł oczywiście się jej wyrwać, ale nie zamierzał denerwować jedynej osoby, która mogła powiedzieć, co tu się dzieje. Powoli wysunął się z jej objęć i uważnie zlustrował wzrokiem.
Miała około 180 cm wzrostu i była tylko trochę od niego niższa. Krótkie, miodowe włosy były zadbane i modnie przycięte. Nie miała sukni, lecz szare spodnie i zieloną koszulę.
– Mam na imię Saphira. Przepraszam, ale nie mamy czasu na wyjaśnienia. Tam jest twój pokój. Wszystko opowiem ci rano – szepnęła mu do ucha i nie czekając na odpowiedź wybiegła z pomieszczenia. Will usłyszał jeszcze dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Obszedł pokój, przyjrzał się mu uważnie.
Był nieduży, miał białe ściany. W kącie stało duże łóżko ze stalowymi okuciami. Oprócz tego była tam jeszcze duża szafa pełna wyjściowych ubrań i stolik z wieloma małymi szufladkami, pewnie z biżuterią. Poza tym jeszcze mała, ładnie wystrojona łazienka przystrojona wieloma muszlami. Na łóżku leżał ręcznik i ubrania na noc zrobione z lnu.
Wykąpał się, przebrał i skierował w stronę łóżka. O niczym nie marzył bardziej, niż o odrobinie snu.
***
Piękna, czarna smoczyca wpatrywała się w publiczność swoimi niepokojąco niebieskimi oczami. Wszystkie Smoki były zachwycone kryształowym wzorem na jej skrzydłach. Wydawała się być całkiem bezbronna. Po chwili wzniosła się w powietrze niemal bezszelestnie, tak, że nikt tego nie zauważył.
Powoli robiło się ciemno. Cienie spowiły plac i ulice. Zapalono pośpiesznie pochodnie. Nie było czasu na uruchamianie latarni. Każdy z obecnych chciał czym prędzej zakończyć prezentację młodej smoczycy. Zaniepokojone Smoki zebrane na placu nie oczekiwały nagłego zniknięcia prezentującej się smoczycy. Co więcej, prawie żaden z nich nie widział w ciemności. Była to nader rzadka umiejętność, zwłaszcza w tych okolicach.
Kiedy Smoki zastanawiały się nad tym niespodziewanym zwrotem akcji, plac zaczął żyć własnym życiem. Opalizujące w dzień kryształy zaczęły błyszczeć w mroku niezwykłym światłem. Opale rzucały niesamowite cienie na złocenia, które pogłębiały niemal magiczne wrażenia. Jeszcze żaden smok nie był tutaj o tej porze. Po raz pierwszy mieli okazję podziwiać piękno klejnotów i bogatych ozdób nocą.
Gdy wszyscy zgromadzeni oglądali niezwykłą grę cieni, smoczyca rozpoczęła prawdziwe przedstawienie. W zamieszaniu i powszechnie udzielającym się zachwycie zdołała zgasić łopotem skrzydeł światła zapalone o zmierzchu. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zniknął cały blask klejnotów. W około rozległy ze zgromadzonych. Nagle w niepamięć poszedł wcześniejszy występ ognistego smoka. Nic nie mogło się równać błyskom kryształów i opali, które nagle zastąpiła ciemność i niepokojąca… Cisza.
Szumiała im w uszach. Nikt nie śmiał jej przerwać ani choćby zagłuszyć.
Nagle Smoki usłyszały niezwykłą muzykę niczym zawodzenie wiatru. Niepokój zagościł w ich sercach i rósł w miarę potężnienia melodii. Nikt nie potrafił stwierdzić skąd płynie muzyka ani jaki jest jej źródło.
Nagle ujrzeli ogień. Oślepił ich deszcz iskier, gdy smoczyca przyleciał tuż nad zgromadzonymi smokami. Rozległ się głośny aplauz wyrażony cichymi jak na te stworzenia rykami i drapaniem pazurami o marmur wbudowany w złote trybuny, specjalnie do tego przeznaczony. Mimo to smoczyca głośnym rykiem dała znać, że to jeszcze nie koniec występu. Skruszone, i lekko zlęknione jęki wyraziły pokornie zgodę. Czarna niczym noc smoczyca zaśmiała się w duchu, po czym przeszła do głównej części przedstawienia.
Jej ciemne skrzydła załopotały ostatni raz niemal bezszelestnie, po czym opadły po wylądowaniu ich właścicielki na szczycie wschodniego podestu z obsydianu rzeźbionego w piękne wzory na kształt dębowych liści, lekko posrebrzane. Teraz zaczęły błyszczeć bladym światłem, a wokół smoka zgromadziła się chmara świetlików błyskających delikatnie w ciemności.
Na trybunach rozległy się pomruki aprobaty, a kilka stworzeń wydało westchnienia zachwytu. W okolicach placu zebrało się niemało smoków zaintrygowanych nocnymi hałasami. Wtedy smoczyca rozłożyła swoje piękne już za dnia kryształowe skrzydła. Zanim zebrani zdążyli zareagować na ich widok, upiornie błyszczących wśród mroku, rozległa się ponownie niezwykła muzyka, która kilka godzin wcześniej przeraziła wszystkie stworzenia, a teraz spotęgowała niezwykłe wrażenia.
Wtem Smoki oślepił nagły wschód słońca, spotęgowany kryształową mozaiką skrzydeł smoczycy, która zaryczała donośnie na widok oniemiałych pysków podziwiających ją smoków. Po chwili zerwała się ze swojego miejsca i z głośnym łopotem skrzydeł, dość nietypowym dla jej cichego sposobu poruszania.
Okey. Mogę umrzeć.
Uwielbiam too. :3
Pomysł jest… chyba dobry. Chyba, bo go jeszcze nie do końca rozumiem (takie: Ale o co chodzi..? Chyba muszę się wziąć za „Smoka Jego Królewskiej Mości”).
Błędów przytaczać nie będę, poza jednym wyjątkiem: „instruowane onyksem”. Ta… Onyks to pióro poinstruował? Że co? Chodziło o inkrustowane, jak mniemam. Poza tym pojawiły się powtórzenia i błędy interpunkcyjne, przecinki namnożyły się jak króliki na wiosnę.
Twój styl… jest jeszcze dosyć toporny. Nie zrozum mnie źle, mam na myśli tylko to, że… nie ma w tym tekście lekkości, płynności.
Zwłaszcza w części dotyczącej smoczych popisów. Trudno mi sobie wyobrazić czy to smoki, czy to ich występy, przyswoiłam sobie tylko, że się błyszczą i latają. Już kiedyś Cię o to na czacie pytałam, więc mniej więcej wiem, jak wygląda Twoja koncepcja smoka, jednakowoż mogłabyś wtrącić jakieś opisy nie dotyczące piękna ich skrzydeł i kamieni szlachetnych.
Tak samo nie widzę sceny w pokoju. Po prostu mi nie pasuje. Will mówi do dziewczyny, nagle ona jest za nim. Fakt, to jest epickie, ale nie realistyczne. Fantasy i te sprawy, ale mimo wszystko. Chyba, że to jakiś ninja, wtedy się nie czepiam.
Ogólny chaos jest wszechobecny we wszystkich „smoczych” częściach. Opisy nie są dynamiczne, a wydarzenia, do których się odnoszą – tak. Przez to treść rozjeżdża się z formą i czytelnik nie do końca wie, co autor miał na myśli. Co z kolei prowadzi do zagubienia się w tekście.
I powiedz Ty mi, sama pisałaś zdanie po angielsku, czy jest w nim jakiś ukryty sens? Bo jeżeli ma znaczyć tylko ‚smoki są naprawdę’, to jest nieco błędne.
PS Wypisz sobie na kartce synonimy słowa smok. Znajdź co najmniej dziesięć i stosuj wymiennie.
Okej, ja wiem, że to wygląda jak zjechanie pracy od góry do dołu. Ale uwierz, to nie jest (jak na mnie) ostra krytyka. Tekst jest niezły, jedyne co, to fakt, że autor jest amatorem i dopiero zaczyna przygodę z pisaniem. Na to, niestety, nie ma rady, więc pisz, pisz i jeszcze więcej pisz. Czytaj swoje teksty, notuj uwagi i staraj się rozwijać. Tyle.
Fajne opowiadanie
Co do tego zdania: W dosłownym tłumaczeniu rzeczywiście, to nie ma sensu, ale tak się mówi. Przykład: film, który obejrzeć można w kinach nosi tytuł „Heaven is for real” a wątpię, by anglojęzyczny pisarz który napisał książkę na której podstawie go nakręcono się pomylił.
Dzięki Kiva za tak obszerny komentarz, właśnie o to mi chodziło
Zgadzam się w wielu kwestiach z Kivą.
Było dużo błędów interpunkcyjnych, a powtórzenia po prostu raziły w oczy.
Ale, jako, że już ktoś cię zbeształ napiszę co innego.
Pomysł jest naprawdę ciekawy. Do dopracowania, ale ciekawy. Jak to ujęła Kiva, styl masz toporny jak meble w IKEA…
Brakowało mi opisów. Przecież on płyną s t a t k i e m! No rany! A wyspy Brytyjskie? Gdzie są opisy, pytam się?!
Poza tym brakuje spójności i delikatności w przejściach między scenami lub, jeśli wolisz, chwilami z życia. Brak zwyczajności bohatera. Np. to:
” Kiedy Will był już dość wysoko, na swoje nieszczęście potknął się o wystający fragment skały i zaczął spadać ze śliskiego klifu. Zdążył jeszcze złapać się skały przed upadkiem. Usiłował się podciągnąć wyżej, gdy nagle usłyszał łopot skrzydeł. Smoczych skrzydeł. Przed oczami miał mroczki od wysiłku, a po chwili zemdlał i zaczął spadać w stronę wody.”
On zemdlał. Stracił kontakt z rzeczywistością. Mózg mu się zrestartował! Skąd mógł wiedzieć, że SPADA?
A to drugi przykład:
” Chłopak opuścił głowę i przyjrzał się swoim ubraniom. Jego czarna kurtka była cała w pyle i morskiej wodzie, a spodnie i buty pokryła cienka warstwa błota. Po krótkim spacerze, wprowadzono go w podziemia. ”
Rany to po kie licho oglądał swoje ubranie!
-O mam brudne wdzianko… Hmm. No nic. Dopiero co odzyskałem przytomność po upadku z klifu, ale co mi tam bez oporów pobiegnę za swoimi urojeniami lub w najgorszym wypadku za krwiożerczymi drapieżnikami. Sia la la la la- zaśpiewał, biegnąc za smokami.
Zero głębszych przemyśleń. Bohater podejmuje decyzje zbyt bezmyślnie. Jest jakby… Inaczej. Już teraz, nie znając twojej postaci mam wrażenie, że będzie to tzw. Mary Sue. Mam nadzieję, że do tego nie dopuścisz.
Powodzenia w kolejnych częściach…
Jane nie wytykam ci błędów, bo już wszystkie zostały wytknięte… No może oprócz tego, a mianowicie, przyznaje się, niektóre fragmenty przekopiowałaś z ,, Smok i jego Heros”. A tak poza tym to jest ok i czekam za CD obydwu opek 😉
Ponieważ to remake! Kliknij w link