Matko, ile Ares miał tych dzieci? To była chyba z pięćdziesiąty namolny kolo, który namawiał mnie do pojedynku. Zgodziłam się z oporami. Coraz bardziej żałowałam, że dałam się wciągnąć w tę wczorajszą walkę. Nie dość, że Alice się na mnie pogniewała, to teraz gdzie nie poszłam, tam wytykano mnie palcami. Jednak cieszyłam się, że dałam radę utrzeć synalkowi Zeusa nosa. Był zbyt pewny siebie i myślał, że jest niepokonany. Nienawidziłam takich kolesi.” Ojojciu, spójrzcie na mnie, nikt mi nie podskoczy”. No cóż, jakby nie było trochę zmieniłam tok jego myślenia. Nie był teraz na scenie sam. Kilkoma mocniejszymi pchnięciami wytrąciłam przeciwnikowi miecz z ręki. Uciekłam szybko z miejsca „zbrodni” zanim zjawili się kolejni. Weszłam do domku. Było tu ostatnio strasznie tłoczno. Zajęłam swoje łóżko i spojrzałam po twarzach wszystkich obecnych. Nie byłam podobna do moich braci i sióstr. Oni zawsze mieli łobuzerski uśmieszek, ciepłe brązowe oczy i słabość do zawodu złodzieja. Nie pasowałam do nich. Jeszcze żadnego z nich nie znałam z imienia. Chejron miał chyba rację z tym, że tata naprawdę kochał moją mamę, bo u Hermesa nie było nikogo młodszego ode mnie. No oprócz kilku nieokreślonych. Odpuściłam sobie słownik i wzięłam książkę, którą pożyczyłam od Alex. Moja koleżanka miała ich tyle, że mogła spokojnie otworzyć obozową bibliotekę. Zasnęłam dopiero po północy. Chciałam się od razu się obudzić. Znowu szłam przez ten głupi las. Ktoś mnie popchnął, Nete zniknęła, zaczęli mnie popychać z większą siłą i usłyszałam głos:
– Chodź do mnie, potrzebuję cię.
Obudziłam się. Prawie ciągle śniło mi się to samo. Tęskniłam już za napadami na bank i pościgiem policji. No ale nic nie mogłam zrobić. Odruchowo sięgnęłam po torbę, ale przypomniałam sobie, że Nete śpi dzisiaj pierwszy raz w lesie. Ponownie wyciągnęłam książkę od Alex z zamiarem jej skończenia. Po jakichś dwóch godzinach moi współlokatorzy zaczęli się budzić, co zmusiło mnie do jak najszybszego zajęcia łazienki. Jak co dzień wpadł satyr, żeby obudzić maruderów. Trochę zaczynała mnie męczyć ta monotonność. Kiedy wszyscy byli gotowi poszliśmy na śniadanie.
– Dzisiaj rozegra się bitwa o sztandar – powiedział Chejron, na co wszyscy (oprócz stolika Afrodyty) zareagowali przesadzonym entuzjazmem. – Domek Hermesa, Aresa i Apolla kontra Atena, Zeus, Posejdon, Hefajstos i Demeter.
Przez cały dzień panowała radosna atmosfera.
– O co chodzi z tym sztandarem – spytałam Meg, kiedy jak co dzień walczyłyśmy.
– To taka nasza obozowa gra. Są dwie drużyny, które mają swój sztandar i zostawiają go w miarę widocznym miejscu. Ustawiają przy nim straż i jedni idą po sztandar przeciwnika, a jedni odwracają uwagę. Nadążasz?
– Nie za bardzo – powiedziałam.
– To już twój problem.
Wytrąciłam jej miecz z ręki. Moja przeciwniczka westchnęła.
– Chyba miałam wtedy farta.
***
-Wszyscy znają zasady? – spytał Chejron. – Żadnego świadomego okaleczania, sztandar nie może być zbyt ukryty, ja będę pełnić rolę szpitala polowego. Zrozumiano?
– Tak – krzyknęliśmy i ruszyliśmy w stronę lasu. Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Alice nie jest z nami. Przecież jej mama nie ma tutaj domku. Wróciłam do rzeczywistości. Razem z czwórką innych obozowiczów (niestety nikogo z nich nie znałam), miałam biec po sztandar przeciwnika. Nie było tak źle. Po kilku minutach trochę zwolniliśmy, bo nikt nie był dostosowany do mojego tępa. Wtedy zza drzew wyskoczyło siedmiu gości, którzy sądząc po posturze byli od Hefajstosa. Odtrąciłam jednego z nich i popędziłam dalej. Ktoś za mną biegł. Już chciałam zaatakować kiedy zorientowałam się, że to nasz. A właściwie nasza.
– Pobiegnijmy na zachód – poradziła mi. Usłyszałam za nami szelest.
– Uważaj – krzyknęłam, ale było za późno. Dziewczyna rażona piorunem poleciała kilka metrów i wpadła na drzewo. Nie czekając chwili dłużej pobiegłam dalej. Wszystko się rozmazywało. Na szczęście mój przeciwnik nie był zbyt szybki. Przypomniało mi się jak gonił mnie po mojej kradzieży i pewnie parsknęłabym śmiechem, gdyby nie to, że obok ucha świsnęła mi błyskawica. Obejrzałam się za siebie. Tak, szybki nie był, ale miał cela. Ciekawe, ile miałabym na liczniku, bo nie dawałam rady szybciej przebierać nogami. Z daleka dobiegły mnie odgłosy walki. Ruszyłam w tamtą stronę. Ku mojemu zdziwieniu wybiegłam na polankę na której pobłyskiwał sztandar. Trochę zwolniłam, ale wróg mnie nie zauważył. No nic dziwnego skoro stał do mnie tyłem. Podkradłam się i wydobyłam sztandar z ziemi.
– Ślepaki, łapcie ją – krzyknął syn Zeusa z lasu. Straż sztandaru ruszyła na mnie, ale ja wyminęłam ich zgrabnym łukiem i popędziłam dalej. Dobra teraz tylko do strumienia. Tylko gdzie kurcze jest strumień? Nagle ziemia pode mną zaczęła się zapadać. Spojrzałam w dół. Pod nogami miałam wielkie błoto. Z dala rozległy się szybko stłumione chichoty.
– Meg… – syknęłam. Zapadłam się prawie do pasa. Spróbowałam złapać się rosnącego nieopodal drzewa, jedna było za daleko. Pościg nie ustawał, wiedziałam, że nie zostało mi zbyt dużo czasu zanim mnie znajdą. Wyciągnęłam rękę. Oj, naciągnę chyba sobie kilka stawów. Lekko musnęłam drzewko, które na moich oczach zaczęło rosnąć i rosnąć i rosnąć. No tak, jak działam na drzewa ciąg dalszy. Gałęzie już nie tak małego krzewu wyciągały się ku mnie niczym ręce, które z ulgą chwyciłam.
– Strzelajcie – usłyszałam za sobą i w ostatniej chwili uchyliłam się przed gradem strzał. Ruszyłam przed siebie. Wokół zaroiło się od przeciwników, co podpowiadało mi, że biegnę w dobrą stronę. Co chwila wyskakiwali po kilku zza drzew, jednak z łatwością ich wymijałam. W oddali zobaczyłam strumień. Jeśli to było możliwe jeszcze bardziej przyspieszyłam. Wtedy usłyszałam:
– Chodź do mnie, potrzebuję cię.
Prawie się zatrzymałam. Zaczęły trząść mi się ręce. Ten głos był taki sam, jak w moim śnie.
– Dawaj, no nie zatrzymuj się – dopingowała mnie z oddali Alex. Spełnłam jej prośbę. Wokół mnie latały strzały, błyskawice i kamienie. Po paru sekundach przekroczyłam strumień. Wokół mnie rozległy się wiwaty. Lecz ja byłam w zbyt wielkim szoku, żeby zwracać na cokolwiek uwagę.
– Zwycięstwo dla Hermesa – powiedział Chejron.
– Zgłaszam sprzeciw – krzyknął syn Zeusa.- Ich drużyna nie grała według zasad.
Dopiero teraz się ocknęłam.
– Masz na to dowody? – spytał Chejron.
– Nie, bo…
– Więc nie mogę ich zdyskwalifikować.
Uśmiechnęłam się.
– Czyżbyś nie umiał przegrywać? – spytałam z przekąsem.
Niebo przeszła błyskawica. Wszyscy oprócz mnie przestraszeni zrobili krok do tyłu. W syna Zeusa wstąpiło nie wiadomo co. Wystrzelił w moim kierunku błyskawicę. Uchyliłam się w ostatniej chwili.
– Chris, natychmiast przestań – rozkazał Chejron. Potem snop światła trafił we mnie i się wyłączyłam.
CDN
Wow, ciekawe. Ciąg dalszy musi być. 😉
superowe świetne super 😀
Bardzo fajne. 😉
Super opowiadanie 😀 czekam na kolejną część 😀 😀
Boskie czekam na kolejne !! Ps. Kiedy będzie moje opowiadanko ?
Suuuper, kiedy kolejne ?
Szałowe!! Kiedy następne??
super 😉
Bardzo ciekawe
ten chris to cholernie mi thalie przypomin super,
ciekawie